Polska
• 09.10.2014 18:10
„Bolek” przegrał w sądzie - rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim
Po ostatecznej porażce sądowej Lecha Wałęsy każdy obywatel ma prawo powiedzieć, że w latach 70.


wyszkowski.com.pl
Po ostatecznej porażce sądowej Lecha Wałęsy każdy obywatel ma prawo powiedzieć, że w latach 70. były prezydent był zarejestrowany jako TW „Bolek”, donosił na swoich kolegów i pobierał za to wynagrodzenie – mówi Krzysztof Wyszkowski, legendarny przywódca WZZ-ów, pozwany przed dziewięciu laty przez Lecha Wałęsę.
Wygrał Pan proces, który wytoczył Panu Lech Wałęsa za nazwanie go TW „Bolkiem”. To oznacza, że byłego prezydenta można już oficjalnie nazywać „Bolkiem”?
Sąd odrzucił ostatecznie wszelkie roszczenia Wałęsy, jakie zgłaszał w wytoczonym przeciwko mnie procesie. Można go teraz nazywać „Bolkiem” pod pewnymi warunkami. Warto ostrzec opinię publiczną przed takim używaniem tego określenia, któremu sąd będzie mógł przypisać intencję obrażania. Powiedzenie o nim, że był podłym szpiclem, sąd może uznać za nieuprawnioną obelgę. Można mówić o TW „Bolku” z intencją odnoszenia się do prawdy. Po tym wyroku każdy obywatel ma niewątpliwie prawo zgodnie z aktami sprawy i ustaleniami IPN‑u potwierdzonymi przez sąd powiedzieć, że Wałęsa był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa pod pseudonimem „Bolek”, donosił na kolegów i pobierał za to wynagrodzenie.
Dlaczego ta sprawa trwała aż dziewięć lat?
Lech Wałęsa zgłaszał kolejne roszczenia. Dopiero w ubiegłym tygodniu otrzymałem decyzję sądu kończącą całą sprawę. Proces toczył się w trzech miastach: w Gdańsku, Sopocie i Warszawie. Kolejne roszczenia Wałęsy skutkowały pobocznymi sprawami – najpierw o zwrot pieniędzy za opublikowanie na antenie TVN‑u przeprosin, które on sam zamieścił na własny koszt. Po uznaniu przez sąd, że przeprosiny mu się nie należały, w dalszej kolejności Wałęsa domagał się zwrotu kosztów procesowych. Sąd prawomocnie odrzucił to żądanie byłego prezydenta. W końcu sąd nakazał Wałęsie zwrócenie kosztów postępowania drugiej stronie sporu. W finale dziewięcioletniej sprawy Wałęsa jest mi winien ostatecznie 2400 zł.
Po tylu latach wielu ludzi nie pamięta, o co poszło.
W 2005 r., gdy ówczesny prezes Instytutu Pamięci Narodowej Leon Kieres wręczył Wałęsie dokument świadczący o uznaniu go za osobę pokrzywdzoną w PRL‑u, powiedziałem, że to nadużycie, ponieważ Wałęsa był płatnym tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Bolek”. Zgodnie z ustawą o IPN-ie status osoby pokrzywdzonej nie należał się Wałęsie, bo najpierw był działaczem antykomunistycznym, a następnie został agentem. Takim osobom status osób pokrzywdzonych w PRL‑u nie przysługiwał.
Lech Wałęsa, pozywając mnie do sądu, twierdził, że nigdy nie był agentem. Sąd ostatecznie uwolnił mnie od winy, uznając, że zbadałem sprawę dogłębnie i na podstawie rzetelnie przeprowadzonych badań miałem prawo do wygłaszania swoich stwierdzeń pod adresem byłego prezydenta.
Koniec sprawy jest dla Pana pomyślny, ale pozew byłego prezydenta skutkował dolegliwymi konsekwencjami.
Przede wszystkim to było dziewięć lat wielkich kłopotów. Naraziło mnie to na walkę z sądami, nastawionymi do mnie na ogół wrogo. Było tak w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, gdy jedna z sędzi, krzycząc na mnie, odbierała mi głos. Ale przy okazji chcę podziękować wielu prawnikom, którzy przez te lata udzielali mi pomocy. To duża grupa osób, która bezinteresownie udzielała mi bezcennych porad. Wdzięczny jestem również za wsparcie opinii publicznej, szczególnie tych ludzi, którzy zjawiali się na procesach.
Tekst ukazał się w czwartkowej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Wczytuję ocenę...
Wczytuję komentarze...
Wygrał Pan proces, który wytoczył Panu Lech Wałęsa za nazwanie go TW „Bolkiem”. To oznacza, że byłego prezydenta można już oficjalnie nazywać „Bolkiem”?
Sąd odrzucił ostatecznie wszelkie roszczenia Wałęsy, jakie zgłaszał w wytoczonym przeciwko mnie procesie. Można go teraz nazywać „Bolkiem” pod pewnymi warunkami. Warto ostrzec opinię publiczną przed takim używaniem tego określenia, któremu sąd będzie mógł przypisać intencję obrażania. Powiedzenie o nim, że był podłym szpiclem, sąd może uznać za nieuprawnioną obelgę. Można mówić o TW „Bolku” z intencją odnoszenia się do prawdy. Po tym wyroku każdy obywatel ma niewątpliwie prawo zgodnie z aktami sprawy i ustaleniami IPN‑u potwierdzonymi przez sąd powiedzieć, że Wałęsa był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa pod pseudonimem „Bolek”, donosił na kolegów i pobierał za to wynagrodzenie.
Dlaczego ta sprawa trwała aż dziewięć lat?
Lech Wałęsa zgłaszał kolejne roszczenia. Dopiero w ubiegłym tygodniu otrzymałem decyzję sądu kończącą całą sprawę. Proces toczył się w trzech miastach: w Gdańsku, Sopocie i Warszawie. Kolejne roszczenia Wałęsy skutkowały pobocznymi sprawami – najpierw o zwrot pieniędzy za opublikowanie na antenie TVN‑u przeprosin, które on sam zamieścił na własny koszt. Po uznaniu przez sąd, że przeprosiny mu się nie należały, w dalszej kolejności Wałęsa domagał się zwrotu kosztów procesowych. Sąd prawomocnie odrzucił to żądanie byłego prezydenta. W końcu sąd nakazał Wałęsie zwrócenie kosztów postępowania drugiej stronie sporu. W finale dziewięcioletniej sprawy Wałęsa jest mi winien ostatecznie 2400 zł.
Po tylu latach wielu ludzi nie pamięta, o co poszło.
W 2005 r., gdy ówczesny prezes Instytutu Pamięci Narodowej Leon Kieres wręczył Wałęsie dokument świadczący o uznaniu go za osobę pokrzywdzoną w PRL‑u, powiedziałem, że to nadużycie, ponieważ Wałęsa był płatnym tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Bolek”. Zgodnie z ustawą o IPN-ie status osoby pokrzywdzonej nie należał się Wałęsie, bo najpierw był działaczem antykomunistycznym, a następnie został agentem. Takim osobom status osób pokrzywdzonych w PRL‑u nie przysługiwał.
Lech Wałęsa, pozywając mnie do sądu, twierdził, że nigdy nie był agentem. Sąd ostatecznie uwolnił mnie od winy, uznając, że zbadałem sprawę dogłębnie i na podstawie rzetelnie przeprowadzonych badań miałem prawo do wygłaszania swoich stwierdzeń pod adresem byłego prezydenta.
Koniec sprawy jest dla Pana pomyślny, ale pozew byłego prezydenta skutkował dolegliwymi konsekwencjami.
Przede wszystkim to było dziewięć lat wielkich kłopotów. Naraziło mnie to na walkę z sądami, nastawionymi do mnie na ogół wrogo. Było tak w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, gdy jedna z sędzi, krzycząc na mnie, odbierała mi głos. Ale przy okazji chcę podziękować wielu prawnikom, którzy przez te lata udzielali mi pomocy. To duża grupa osób, która bezinteresownie udzielała mi bezcennych porad. Wdzięczny jestem również za wsparcie opinii publicznej, szczególnie tych ludzi, którzy zjawiali się na procesach.
Tekst ukazał się w czwartkowej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie

