W piątek natknięto się na szczątki czterech osób. Dwie osoby spoczęły tam później. Pozostały na nich części ubrań, wśród nich charakterystyczne, kobiece. Gdy medycy z ekipy prof. Szwagrzyka i prokurator z Gdańska dokonali oględzin, stwierdzono, że są tam szczątki młodej kobiety, która ma przestrzeloną czaszkę - mówi portalowi niezalezna.pl Andrzej Arseniuk, rzecznik Instytutu Pamięci Narodowej. Czy odkryto szczątki Danuty Siedzikówny, "Inki"? Odpowiedź będzie znana po badaniach DNA.
"12 września 2014 r. w trakcie prac ekshumacyjnych na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku, na terenie kwatery nr 14, wydobyto szczątki czterech osób. Pochówki zlokalizowane były przy chodniku na głębokości około 40 cm w czterech drewnianych skrzyniach bez wieka. W wyniku oględzin przeprowadzonych w dniach 13 i 15 września br. ustalono, iż są to szczątki trzech mężczyzn i młodej kobiety. Szczątki kobiety mają przestrzeloną czaszkę. Ślady po kuli odnaleziono również w szczątkach mężczyzny, który był pochowany obok kobiety. Określenie tożsamości będzie możliwe po przeprowadzeniu badań genetycznych.Prace archeologiczno-poszukiwawcze, wykonywane przez Samodzielny Wydział Poszukiwań IPN, prowadzone są łącznie z czynnościami procesowymi w ramach śledztw Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku" - brzmi komunikat Andrzeja Arseniuka, rzecznika prasowego IPN.
W rozmowie z portalem niezalezna.pl Arseniuk potwierdza, że w piątek natknięto się na szczątki czterech osób. Dwie osoby spoczęły tam później.
- Były na nich części ubrań, także kobiece - mówi rzecznik IPN, który podkreśla, iż od razu uznano, że były to pochówki więzienne. Nie tylko kobieta miała przestrzeloną głowę
. - Ze szczątków osoby pochowanej obok wynikało, że ma również ślad po kuli - dodaje Andrzej Arseniuk.
Czy to są szczątki niespełna 18-letniej Danuty Siedzikówny „Inki” i zabitego razem z nią Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”?
- Generalnie wychodzimy z założenia, że dopóki nie będzie badań genetycznych – nie chcemy rozbudzać przedwcześnie ogromnych nadziei. Musi to wykazać DNA. Faktem jest, że te poszukiwania były prowadzone w kierunku odnalezienia „Inki” czy „Zagończyka”. Musimy jednak poczekać na szczegółową analizę - tłumaczy w rozmowie portalowi niezalezna.pl A. Arseniuk.
Gdańską egzekucję "Inki" i "Zagończyka" tak wspominał jej świadek ks. Marian Prusak:
"Sala była niewielka, jak dwa pokoje. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok czekała zgraja ludzi, tak że było dosyć ciasno. Był wojskowy prokurator i pełno jakichś młodych ubowców. Ustawiono nieszczęśników pod słupkami. W rogu był stolik, gdzie prokurator odczytywał uzasadnienie wyroku i sąd dał rozkaz wykonania egzekucji. Była taka jakby wnęka, chyba czerwona nieotynkowana cegła, były słupki do połowy człowieka. Postawiono ich przy nich, nie pamiętam, czy ich przywiązano. Ci, którzy tam stali, nie uszanowali powagi śmierci.
Obrzucili skazańców obelżywymi słowami, a prokurator odczytał uzasadnienie wyroku i poinformował, że nie było ułaskawienia. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Po zdrajcach narodu polskiego, ognia!". W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześniej umówili: "Niech żyje Polska!". Potem salwa i osunęli się na ziemię.
Strzelało dwóch lub trzech żołnierzy, chyba z pepesz, z bliskiej odległości - 3-4 metrów.
Pamiętam, że posadzka była czerwona, jakby z kafli, środkiem biegł rowek, chyba żeby krew spływała. ("Inka" i "Zagończyk") osunęli się. Nie mogłem na to patrzeć, ale pamiętam, że obydwoje jeszcze żyli. Wtedy podszedł oficer i dobił ich strzałami w głowę. Nie wiem, kto to był. To było dla mnie nie do zniesienia. Pamiętam tylko, że padło nazwisko chyba Suchocki, i że ten człowiek był w mundurze. Zdaje się, że to był prokurator, który odczytywał wyrok(2). Byłem w tłumie stojących trochę zasłonięty. Nawet nie wiedziałem, że obok był lekarz. Później musiałem podpisać protokół o wykonaniu wyroku śmierci. Zaraz potem wyprowadzili mnie. Nie pamiętam, jak się znalazłem w samochodzie; nie wiem, czy jechałem z tymi, którzy mnie przywieźli. W samochodzie nic do mnie nie mówili.
Z informacją o śmierci nie poszedłem do siostry "Inki" od razu. Przez cały tydzień żyłem w oszołomieniu. W końcu zebrałem się i po cywilnemu, w godzinach popołudniowych, zapukałem do mieszkania. Otworzono mi, było tam może z 10 osób. Młodzi ludzie. Zwróciłem się do nich, że chciałbym rozmawiać z panią tego domu. Wystąpiła pani starsza od nich i jej przekazałem wiadomość. Ona odpowiedziała:
- My wiemy o tym, kartka przyszła... Na tym się skończyło, wróciłem do domu. Kiedy mnie potem aresztowano, przypomniano mi tę wizytę w śledztwie. Byłem więc cały czas obserwowany.
Mało z kim dzieliłem się tymi wspomnieniami. Nawet rodzinie nic nie powiedziałem. Zachowałem to w sobie. Śmierć "Inki" i "Zagończyka" przeżyłem jak śmierć kogoś bliskiego. Cieszę się, że teraz mogłem o tym opowiedzieć, i że pamięć o tych ludziach nie zaginie" - mówił kapłan.
Całość na stronie:
podziemiezbrojne.blox.pl
Źródło: niezalezna.pl,ipn.gov.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
JW