Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Nadzieje związane z wizytą Obamy w Warszawie. Powrót do Europy, powrót do Polski

Wiele wskazuje na to, że prezydent USA Barack Obama podczas wizyty w Warszawie 3–4 czerwca br.

Wiele wskazuje na to, że prezydent USA Barack Obama podczas wizyty w Warszawie 3–4 czerwca br. zaoferuje Polsce przyspieszenie budowy tarczy antyrakietowej, być może do końca swojej kadencji, czyli do 2016 r. Takie lub podobne symboliczne przywrócenie amerykańskiej tarczy nad Polską oznaczać może powrót Ameryki do wcześniejszych koncepcji geopolitycznych, w których rozszerzenie NATO było spoiwem transatlantyckiego partnerstwa USA–UE - pisze Krzysztof Zielke w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".
 
Bez wątpienia szczytem w relacjach amerykańsko-polskich było zaproszenie naszego kraju do NATO, a symbolem tego stało się przemówienie prezydenta USA Billa Clintona w czerwcu 1997 r. na placu Zamkowym w Warszawie. Stwierdził on wówczas, że to wypełnienie jego wcześniejszej obietnicy: „Nic o was bez was. Nigdy więcej o waszym losie nie będą decydować inni” – mówił Bill Clinton do tysięcy wiwatujących warszawiaków. Kto przypuszczał, że ta obietnica zostanie złamana w 2009 r. przez administrację, w której sekretarzem stanu była jego żona – Hillary? Jak zauważył amerykański magazyn „Foreign Policy”, „pod koniec 2010 r. ujawnione przez Wikileaks depesze Sekretariatu Stanu udowodniły, że prezydent Barack Obama zrezygnował z planów George’a W. Busha rozmieszczenia w Polsce tarczy antyrakietowej, licząc na rosyjskie poparcie w sprawie sankcji wobec Iranu. Depesze potwierdziły najgorsze obawy Polaków”.

Klęski resetu – moment Westerplatte

O ile dla Amerykanów katastrofalne konsekwencje wycofania się z Europy Środkowej i Wschodniej zaczynają być jaśniejsze dopiero teraz, kiedy Europa i świat stanęły na krawędzi wojny, o tyle dla Polski egzystencjalne znaczenie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi ujawniło się jeszcze przed ogłoszeniem przez Obamę decyzji o wycofaniu się z tarczy w Polsce.

Pierwszym sygnałem, że bez sojuszu z Ameryką Polska może wrócić do przerabianego przez poprzednie trzy wieki geopolitycznego piekła, były obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, zorganizowane przez rząd Donalda Tuska na Westerplatte. W artykule „1 września – lekcja historii” szef MSZ Radosław Sikorski odrzucił politykę Lecha Kaczyńskiego sojuszu z USA i solidarności w regionie na rzecz włączania Polski w zbliżenie niemiecko-rosyjskie. Podczas uroczystości na Westerplatte prezydent Rosji Władimir Putin nie okazał wdzięczności, kierując do Niemiec ofertę porozumienia ponad głową i kosztem Polski. „Wojna ma swój początek w traktacie wersalskim, co doprowadziło do poniżenia Niemiec po zakończeniu I wojny światowej” – powiedział Putin, odwołując się według prof. Andrzeja Nowaka do retoryki Adolfa Hitlera. Jak odpowiedział Putinowi prezydent Lech Kaczyński, przyczyną wojny był raczej pakt Ribbentrop-Mołotow. Po IV rozbiorze, dokonanym przez Niemcy i Rosję radziecką, sowiecki szef MSZ Wiaczesław Mołotow nazwał Polskę „bękartem traktatu wersalskiego”. Prezydent Kaczyński podkreślił natomiast, że wywalczony przez zachodnich aliantów „wersalski porządek, wersalski traktat potwierdził niepodległość naszego kraju”.

Wbrew pozorom, nie była to dyskusja o historii. Putin wzywał wtedy, aby na wzór relacji rosyjsko-niemieckich również stosunki „polsko-rosyjskie były pozbawione rozrachunków historycznych”. Wygląda na to, że premier Donald Tusk na molo w Sopocie tak był zajęty planowaniem pojednania z Rosją nad grobami polskich oficerów w Katyniu, że nie znalazł czasu, żeby spotkać się z obecną na uroczystościach premier Ukrainy Julią Tymoszenko. Kiedy Obama 17 września, w 70. rocznicę inwazji sowieckiej na Polskę, demonstracyjnie ogłosił wycofanie się z tarczy, Putin przestał zachowywać pozory. W przeprowadzanych we wrześniu manewrach „Zachód 2009” wojska rosyjskie ćwiczyły zdobywanie korytarza z Białorusi do Kaliningradu przez terytorium Polski i Litwy oraz uderzenie nuklearne na Warszawę. Mimo tak oczywistego zagrożenia dla bezpieczeństwa i niepodległości Polski rząd Tuska kontynuował  politykę zbliżenia z Niemcami i Rosją.

Po kwietniu 2010 r. polityce tej nie przeszkadzał już Lech Kaczyński. Ani Amerykanie, którzy dopiero po ostatnich wydarzeniach na Ukrainie zaczęli dostrzegać konsekwencje resetu z Rosją i swojego wycofywania się z Europy. Jak zauważył w maju br. republikański „The Weekly Standard”, niektórzy argumentują, że NATO nie powinno przyjmować byłych krajów Układu Warszawskiego, a zwłaszcza byłych republik sowieckich, ponieważ geografia i historia przypisują je do rosyjskiej strefy wpływów. Ale równie łatwo można by przekonywać, że Polska jest raczej strefą wpływów Niemiec niż Rosji. „Właśnie przez ten rodzaj debaty Europa doświadczyła dwóch wojen światowych w XX wieku. Aby zapobiec takim wojnom, a tym samym dalszej utracie amerykańskiej krwi, zebraliśmy razem dotychczas podatne na naciski kraje w ramach NATO, w ten sposób jednocześnie broniąc interesów amerykańskich i stabilizując Europę” – podkreśla John Bolton w „The Weekly Standard”.

Zmarnowana szansa – szczyt prezydentów Europy Środkowej

Kiedy na przełomie lat 2010 i 2011 administracja Obamy zaczęła dostrzegać, że reset z Rosją przynosi odwrotne skutki do zamierzonych, tj. wzmacnia sojusz Iranu i Rosji oraz rakietowo-nuklearne możliwości Teheranu, a Arabska Wiosna wymusiła interwencję NATO w Libii, pojawiła się szansa na powrót polsko-amerykańskiego sojuszu. Wydawało się, że okazją do tego będzie wizyta prezydenta USA na XVII Szczycie Europy Środkowej w maju 2011 r.

Niestety, relacje z Barackiem Obamą przybrały zły obrót od pierwszej wizyty Bronisława Komorowskiego w Waszyngtonie w grudniu 2010 r. Zachodnia prasa do dziś przypomina gafę Komorowskiego, który podczas konferencji prasowej z Obamą porównał misję NATO w Afganistanie do polowania, które „jest lepsze (…), kiedy nasze domy, kobiety i dzieci są bezpieczne”. Jeszcze gorzej było na zamkniętym spotkaniu. Obamę zmroziło, gdy tłumaczka przekazała mu słowa Komorowskiego, że „z Polską i USA to jest, panie prezydencie, tak jak z twoją żoną, należy jej ufać, ale trzeba sprawdzać, czy jest wierna”. „Dobre!” – rozładował sytuację wiceprezydent Joe Biden, wybuchając śmiechem. W rezultacie Michelle Obama, choć uczestniczyła we wszystkich poprzednich punktach wizyty Obamy w Europie, w maju 2011 r. do Polski nie przyjechała.

Amerykanie oczekiwali, że Polska jako gospodarz szczytu prezydentów Europy Środkowej wypracuje wspólne stanowisko krajów regionu, a przynajmniej że prezydent Obama otrzyma pretekst, aby odwołać się do sukcesów i doświadczeń naszego regionu jako modelu dla demokratycznej transformacji krajów w Afryce Północnej. Odpowiedzi na swoje oczekiwania Obama doczekał się chyba dopiero na spotkaniu z tzw. liderami demokracji. Władysław Frasyniuk, a więc człowiek, którego trudno posądzać o sympatie wobec Jarosława Kaczyńskiego, powiedział, że „głos Kaczyńskiego był najbardziej dojrzałym, zaskakującym dla wszystkich wystąpieniem, nawet dla prezydenta Obamy, który sam się do niego odniósł”. Jarosław Kaczyński zaproponował tam poparcie Polski na forum NATO i UE dla amerykańskiej polityki wobec krajów arabskich, ale w zamian za powrót USA do wspierania demokratyzacji w Europie Wschodniej. Niestety, polski prezydent działał dokładnie w przeciwnym kierunku. Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz, zamiast na szczycie tłumaczyć się z zatrzymania Julii Tymoszenko, dzięki Komorowskiemu odbył po kolacji spotkanie robocze z Obamą, co pomogło mu legitymizować jej przetrzymywanie w więzieniu przez następne trzy lata.

Fakt, że Obama spotkał się jeszcze raz z Jarosławem Kaczyńskim i rodzinami smoleńskimi w katedrze polowej Wojska Polskiego (jedyne zdjęcie na stronie Białego Domu z wizyty w Polsce przedstawiało Obamę z Kaczyńskim pod krzyżem), mógł być powodem, dla którego spotkania z Obamą odmówił wtedy Lech Wałęsa.

Symbolem absolutnego dna w stosunkach polsko-amerykańskich stała się gafa Obamy nt. „polskich obozów śmierci” z maja 2012 r. Jak sugeruje „Foreign Policy”, rząd Tuska wykorzystał oburzenie Polaków, żeby uzasadnić dalsze oddalanie się od Ameryki. W wywiadzie dla niemieckiego „Der Spiegel” szef polskiego MSZ Radosław Sikorski miał stwierdzić: „USA pozostają ważnym sojusznikiem dla Polski, Niemiec i całej Europy. Ale Polska jest w Europie i nasze fundamentalne interesy są tutaj”, o czym napisał amerykański magazyn.

Obama kontra rząd Tuska

Wygląda na to, że polski rząd przyjął wobec amerykańskich propozycji pozycję negocjacyjną znaną jako strategia dwóch policjantów. Tuskowi – dobremu policjantowi – udało się nawet przedstawić z gruntu proamerykańską strategię unii energetycznej w taki sposób, aby była ona zgodna z generalnie proeuropejską linią rządu w kampanii przed eurowyborami. Sikorski zaś, po odrzuceniu przez Amerykanów jego kandydatury na stanowisko szefa NATO i zachowaniu pewnych szans na stanowisko w UE po Catherine Ashton, w roli złego policjanta w swoim exposé nt. polityki zagranicznej Polski prawie nie wspomniał o USA, co wytknął mu nawet prezydent Komorowski.

Ambasador USA w Polsce Stephen Mull w wywiadzie dla TVN sugerował, że Amerykanie chcą, aby wrześniowy szczyt NATO w Walii zdecydował o stworzeniu w Polsce stałej bazy wojsk Sojuszu. Nie zaprzeczył sugestii dziennikarza, że Sikorski przelicytował, żądając rozmieszczenia 10 tys. żołnierzy NATO w Polsce. Biorąc pod uwagę, że Mull osobiście uczestniczył w negocjacjach tarczy rakietowej, amerykańska dyplomacja może dawać do zrozumienia, że Sikorski żądając zbyt wiele, może po raz kolejny wykoleić cały plan współpracy, tak jak to się stało z projektem tarczy pod koniec kadencji Busha. Wyrazem niezadowolenia prezydenta USA z postawy Sikorskiego może być ogłoszona 25 maja decyzja Obamy, że nie weźmie udziału w organizowanej przez szefa polskiego MSZ uroczystości wręczenia Nagrody Solidarności. Podobnie jak w 2011 r., Obama będzie wypoczywał po podróży w hotelu Marriott i pojawi się dopiero na oficjalnej kolacji.

Manewry Wałęsy, który początkowo odmawiał spotkania się z Obamą z powodu swojej wizyty w Mławie (!), sugerują, że podobnie jak w przypadku Mitta Romneya, republikańskiego kontrkandydata Obamy w wyborach 2012 r., warunkiem zgody naszego noblisty-elektryka na spotkanie jest, by prezydent USA nie spotkał się z Jarosławem Kaczyńskim. Czy zdjęcie z Wałęsą typu „selfie” jest warte tego, by Obama zlekceważył przywódcę jedynej prawdziwie proamerykańskiej partii w Polsce, partii mającej – jak pokazały eurowybory – duże poparcie w społeczeństwie?
Wydaje się, że nawet jeśli Obama na uroczystym posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego na Zamku Królewskim obieca Polsce ukończenie tarczy jeszcze przed finałem swojej kadencji, jego szanse na takie przyjęcie na placu Zamkowym, jakie w 1997 r. dostał Bill Clinton, są minimalne. A przecież tak by się przydało, by obecny demokratyczny prezydent USA powtórzył to, co jego poprzednik: „Przyszliśmy tu świętować najcenniejszy dar historii – drugą szansę. Drugą szansę, by spłacić ofiary tych, którzy walczyli za naszą wolność od plaż Normandii po ulice Warszawy. Drugą szansę, aby ostatecznie zjednoczyć Europę nie siłą, lecz potęgą pokoju. Przed 200 laty wysłaliście swoich synów, aby bronili naszej przyszłości. Ameryka nigdy tego nie zapomniała. Teraz razem będziemy pracować, by zabezpieczyć przyszłość niepodzielonej Europy za waszą wolność i naszą. Ta obietnica sprawi, że będziemy razem w nowej Europie w nowym wieku. To jest obietnica dla wszystkich młodych ludzi tu obecnych i dla przyszłych pokoleń: bezpieczeństwo na 100 lat. Demokracja na 100 lat. Wolność na 100 lat. 100 lat. Niech Bóg błogosławi Ameryce i niech Bóg błogosławi Polsce”.

Cały tekst w tygodniku "Gazeta Polska"

Źródło: Gazeta Polska