Ludzie uczciwi i prawdomówni, dbający o imponderabilia stają się wrogami systemu i przedmiotem pogardy tych, którzy PO-wskimi sposobami odnaleźli się w „nowej Polsce” i podążając z prądem „modernizacji”, odnieśli „sukces”.
Zagarnięcie i utrzymanie władzy w ustroju, którego elity dokonały likwidacji pojęcia „prawda”, wymaga nieustannej przemocy co najmniej werbalnej. I nie mam tu na myśli tylko pełnych nienawiści, prostackich obelg w stylu Niesiołowskiego. Bardziej obawiam się rozkręconej za rządów PO machiny systemowego mielenia umysłów.
„Gdzie nie ma prawdy, tam rządzi przemoc” – tak można streścić istotę politycznych poglądów Platona, pierwszego wielkiego filozofa polityki. Bo jak dyskutować, negocjować, uczciwie i pokojowo przeprowadzać swoje racje, gdy słowa kłamców i prawdomównych, podleców i świętych uchodzą za równocenne? W takim wypadku autentyczny dialog w sferze publicznej zamiera. A wraz z nim autentyczna demokracja. Język przestaje być zwykłym środkiem komunikacji, stając się orężem propagandy. Polityczną rywalizację wygrywa ten, kto najsprytniej i najskuteczniej omami społeczeństwo.
Wysocy urzędnicy PO-wskiej władzy dopuścili się trudnych do zliczenia kłamstw i matactw. Tym paskudniejszych, że ponawianych uporczywie na oczach społeczeństwa, bezwstydnie. Od afery hazardowej po stoczniową, od kreatywnej księgowości po ACTA, od skrytobójstwa na mediach publicznych po kłamstwa „podpisowe” rzecznika Grasia. Wszystko to jednak przyćmiło kłamstwo smoleńskie. Jak nazwać postawę szefa rządu, który dla doraźnych celów politycznych oddał najważniejsze w historii Polski śledztwo obcemu mocarstwu, a w miejscu tragedii ściskał się z KGB-owcem Putinem? Tu chodzi o redukcję moralności do służalczości, prawdy do kłamstwa, patriotyzmu do egoizmu. Antoni Macierewicz, znienawidzony przez medialną targowicę, powiedział:
„Premier mataczy i odgrywa decydującą rolę przy ukrywaniu przed opinią publiczną dowodów ukazujących, co naprawdę stało się w Smoleńsku”. I – dodajmy – w nagrodę daje marszałkowską buławę koleżance kłamczuszce, tej od m.in.
„przekopywania na głębokość ponad 1 metra”. Rok po katastrofie PO-wski prezydent mówi:
„Sprawa jest w sposób arcybolesny prosta”. Ale to on sam, przeciwnik Krzyża Pamięci, jest arcybolesny. Jak pancerna brzoza i jej wyznawcy.
„Nie odpalisz, nie wystartujesz” – to z PRL.
„Nie skłamiesz, nie wylądujesz” – to na dziś. Równie aktualne.
W kwestii prawdy jest z Platformą gorzej niż z Marksem i Engelsem. Ci zachowali pewne elementy klasycznej definicji „prawdy” intuicyjnie aprobowanej przez przeciętnych ludzi jako zgodność wypowiadanych sądów z rzeczywistością. PO-wska prawda to w praktyce czysty stalinizm. Prawda jest tym, co służy partii, co jest skuteczne i dla niej opłacalne. Prowadzi to do gruntownej demoralizacji i rządzących, i rządzonych. Partyjniacka prawda unicestwia język, którym daje się sensownie rozmawiać o rzeczywistości i który muszą mieć do dyspozycji jednostki chcące tworzyć wspólnotę. W jego miejsce wprowadza drapieżną, amoralną i egoistyczną sofistykę, która konfliktuje jednostki i atomizuje społeczność. Ludzie uczciwi i prawdomówni, dbający o imponderabilia stają się wrogami systemu i przedmiotem pogardy tych, którzy PO-wskimi sposobami odnaleźli się w „nowej Polsce” i podążając z prądem „modernizacji” odnieśli „sukces”. Ci ostatni zaś to wymóżdżone przez technokratyczną edukację oraz tworzone przez elitę władzy wzorce działania, posłuszne tryby totalitarnej machiny. Zadowolone z siebie i z rządu, który leje w nie konsumpcyjny smar. Zanika naród i tradycja, patriotyzm i normy etyczne, demokracja, państwo prawa i polityka – przeobrażona w rytuał serwilizmu wobec zmutowanej w rodzaj mafii Partii (i jej salonowych okolic). Takiej, której neoimperialistyczna Rosja może napluć w twarz na oczach świata.
Źródło:
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.