Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Czas wrócić z urlopu...

Krakowski, warszawski, a teraz siedlecki protest działaczy opozycji solidarnościowej podejmujących głodówkę w obronie nauczania historii w polskich liceach pokazał, że nie wszys

Autor:

Krakowski, warszawski, a teraz siedlecki protest działaczy opozycji solidarnościowej podejmujących głodówkę w obronie nauczania historii w polskich liceach pokazał, że nie wszyscy zapomnieli, o co chodziło w pamiętnych latach osiemdziesiątych.

Co prawda, przez ostatnie 20 lat wielu zdawało się przebywać na zasłużonym urlopie, ale po 10 kwietnia 2010 r. najwyraźniej postanowili z niego wrócić. Mieli prawo do relaksu; w końcu wolność została wywalczona, komunizm obalony, a wojska sowieckie nie stacjonują w Legnicy. To sporo, jak na jedno pokolenie. Okazało się jednak, że demokracja źle znosi urlopy swoich najlepszych obywateli, a solidarnościowe korzenie rządzących Polską nie dają gwarancji, że polskie sprawy będą prowadzili wedle deklarowanych 20 lat temu wartości.

Uschnięte korzenie

Mniej ważne jest dzisiaj poszukiwanie przyczyn naszych rozczarowań. Znacznie ważniejsze jest przypomnienie, że istnieją czytelne kryteria oceny wiarygodności polityków oraz zgodności tego, co dzisiaj robią, z tym, co jako ludzie opozycji deklarowali. Okazuje się, że solidarnościowe korzenie to za mało, by uwolnić się od presji dawnych służb specjalnych własnego i niekoniecznie własnego kraju. Być może biznesowe uwikłania, nadmierne ambicje i słabości charakteru stoją za decyzjami, które dziś trudno zrozumieć.

A być może rządzący robią dokładnie to, co obiecywali przed wyborami. Przecież Raport Polska 2030 zapowiadał nakaz pracy do późnej starości i brak polityki prorodzinnej, komercjalizację sfery publicznej; służby zdrowia, szkolnictwa, przedszkoli, a także kierowanie strumienia unijnych i budżetowych pieniędzy do metropolii, a nie na wiejsko-małomiasteczkowe peryferie. Nie chwalono się tymi planami, bo szczere deklaracje polityczne mogłyby utrudnić zwycięstwo w wyborach. Nie sądzę też, by Polacy zaakceptowali tak radykalne zmiany naszej polityki zagranicznej, jak te wprowadzane przez ministra Sikorskiego, gdyby mieli świadomość jego planów.  

Solidarnościowy etos

Może więc warto przypomnieć, o czym zapomnieli ludzie Solidarności. Bo nie każda wolta ideologiczna im przystoi i nie każdy pomysł polityczny mają prawo firmować swoją opozycyjną działalnością. Niezależnie od lewicowych i prawicowych sympatii, pewne kwestie były wspólne i niekwestionowane; pełna suwerenność Polski, przywrócenie pamięci o wykluczanych i zakłamanych pięknych kartach polskiej historii, zbudowanie sprawnego, własnego państwa, które swoim obywatelom zapewni poczucie godności, bezpieczeństwo i rozwój społeczno-gospodarczy. Także lewica przyjmowała do wiadomości, że wiara, Kościół katolicki i prawa ludzi wierzących nie mogą być w wolnej Polsce kwestionowane czy ograniczane, i to nie tylko z powodu zasług Kościoła. Oczywiste było także, że nazwa NSZZ „Solidarność” zobowiązuje do solidarności przez małe „s”: ze słabszymi, biedniejszymi, nienarodzonymi, chorymi, wykluczanymi, zamieszkującymi rejony wiejskie, peryferyjne czy rolnicze. Pytanie brzmiało: jak to robić, czy bardziej liberalnie, czy bardziej wspólnotowo? Ale w tych sprawach nie było pytania, „czy” to robić!  

Nie ma w tradycji solidarnościowej przyzwolenia dla kwestionowania suwerenności Polski oraz jej demokratycznego porządku politycznego i społecznego. NSZZ „Solidarność” był związkiem aż do bólu demokratycznym i niezależnym. Odrzucenie komunizmu było oczywiste, całkowite i bezwyjątkowe. Jeśli ktoś ma z tym problem, musi go przepracować, bo konstytucja RP odrzuca wszystkie totalitaryzmy, w tym także komunizm.  

Czas wrócić do normalności

Co zatem pozostało do zrobienia zgodnie z najlepszą solidarnościową tradycją? 

Po pierwsze, „powrót do normalności”, czego domagaliśmy się na początku lat 90., zanim zadekretowano „transformację”. Powrót do normalności oznaczał odejście od spuścizny komunizmu w sferze wartości, gospodarki i praktyki politycznej. Transformacja to co innego niż normalność. To tylko przekształcenie starego systemu, a nie jego odrzucenie. Skończmy więc z transformacją i zbudujmy możliwie normalne, demokratyczne i suwerenne państwo, które nie pyta liberalnych salonów, co może, a czego nie może zrobić, by dbać o swoich obywateli. 

Po drugie, przypominając Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej I Zjazdu „S”, dokończmy budowanie naszej suwerenności w relacjach z sąsiadami, przede wszystkim z tymi silniejszymi, dbając równocześnie o dobre stosunki ze słabszymi. Polska nie ma „innej”, suwerennej polityki zagranicznej jak ta, zapowiadana w posłaniu z 1981 r.
Po trzecie, wróćmy do solidarnościowego etosu, który pracowniczej Solidarności nakazywał walczyć o rolników, a który dzisiaj nakazuje troskę nie tylko o mohery, ale także o mieszkańców biedniejszych, peryferyjnych regionów kraju.

Po czwarte, skończmy z transformowaniem komunizmu w lewacki liberalizm. Po prostu NIE! Przekażmy młodym nasze doświadczenia, z których jasno wynika, że walka z Kościołem, krzyżem, prawami ludzi wierzących to tradycja komunizmu, niezależnie od tego, co o tym mówią europejscy lewacy.

Po piąte, władzę trzeba kontrolować, także tę wybraną demokratycznie. Obywatele muszą (!) być aktywni, nie tylko w organizacjach i stowarzyszeniach trzeciego sektora, lecz także w związkach zawodowych, w parafiach czy w szkolnym samorządzie. Władzę trzeba zmusić do konsultowania ważniejszych zmian, jak wydłużenie wieku emerytalnego, ograniczenie nauczania historii w liceach czy posyłanie sześciolatków do szkół. Nie ma takiej doktryny, nawet jeśli nazywa się „liberalizmem”, którą można metodami inżynierii społecznej wprowadzać w życie, nie licząc się ani z opozycją parlamentarną, ani z protestującymi obywatelami. 

Czas wrócić z urlopu i wydrzeć, jak psu z gardła kość, to wszystko, co dławi nasze państwo i narodową wspólnotę. Czas dokończyć solidarnościowy projekt powrotu do normalności.


Autor:

Źródło: