Wystarczyło, że trochę zniknęły z mediów informacje o głośnych wpadkach prezydenta Bronisława Komorowskiego, a jego notowania – choć przecież i tak dobre na tle ocen poprzedniego prezydenta, skrupulatnie wyśmiewanego przez popierające Platformę media – trochę się poprawiły. W ciągu ostatniego miesiąca o 7 proc. wzrosła liczba ankietowanych, którzy Bronisława Komorowskiego oceniają dobrze – jest ich dziś aż 62 proc. wobec 28 proc. Polaków, którzy wypowiadają się o nim krytycznie. To lepszy wynik niż ten premiera, niemniej ciągle nie ma on przełożenia na faktyczne znaczenie prezydenta. Poprawa notowań okupiona jest wysiłkiem i zabiegami pracowników kancelarii, by zaradzać jak się da wpadkom i potknięciom głowy państwa oraz tuszować wszystko to, czemu zaradzić się nie uda. Otoczenie Bronisława Komorowskiego staje na głowie, by chronić prezydenta przed nim samym.
Turbina jest Polsce potrzebna
Najczęściej wysiłki te z oczywistych powodów pozostają nieznane opinii publicznej – skuteczne ukrywanie głupstw, jakie wypowiada głowa państwa, polega właśnie na tym, że mamy o nich nie wiedzieć i ich nie słyszeć. Praca ta – wydawałoby się – nie powinna być jakimś niesłychanie trudnym zadaniem, biorąc pod uwagę aktywność zaprzyjaźnionych mediów, posłusznych wskazaniom budowania pozytywnego wizerunku prezydenta. Jednak poczynania Bronisława Komorowskiego są tego rodzaju, że to nie wystarcza, by ukryć jego wpadki. Bo na przykład nie bardzo się to tuszowanie udaje, gdy relacja z wystąpienia prezydenta jest na żywo, i wtedy święty Boże nie pomoże – prezydent stoi i mówi, i nic potoku jego słów nie jest w stanie powstrzymać. Pozostaje czekać i nasłuchiwać. Jak w Rzeszowie w zakładach WSK, gdy obdarowany przez gospodarzy modelem turbiny, radośnie prawił do kamer: „Dziękuję za turbinę. Turbina jest Polsce potrzebna”. I cóż taki pracownik kancelarii, najęty do kreowania wizerunku głowy państwa, może zrobić? Doprawdy niewiele – w relacjach prasowych uprzejmi wobec prezydenta redaktorzy usuną wprawdzie ów fragment, ale cóż z tego, gdy w telewizji sporo ludzi to widziało i oczywiście jakiś bloger natychmiast opisze ku uciesze sieci…
Jan Paweł Trzeci
Zatem specjaliści pracujący nad wizerunkiem prezydenta (niejeden pewnie już siwy włos przybył im w tym trudzie) postanowili zmniejszyć ryzyko. Prezydentowi pisze się po prostu, co ma mówić, zawsze i wszędzie, na każdą okazję. I zaleca się, by to czytał, i nic od siebie – nie daj Boże – nie dodawał. Dzięki tej zasadzie prezydent odnotował nawet sukcesy – bardzo dobre wystąpienie na forum Parlamentu Europejskiego w Strasburgu prosiło się o okrzyki „autor”, „autor”, bo tak odbiegało poziomem od tych, do których zdołał nas przyzwyczaić prezydent. Ale czasem trudno, nawet stosując taką metodę działań, uniknąć kłopotów przy osobliwej niefrasobliwości intelektualnej (tak to delikatnie nazwijmy) prezydenta. Problemy ujawniają się, pokazując światu, jak wiele czujności wymaga praca z prezydentem. Oto w Belwederze odbyła się konferencja pt. „Myśl europejska Jana Pawła II”. Wśród zgromadzonych: nuncjusz apostolski Celestino Migliore oraz kardynał Kazimierz Nycz. I przemawia prezydent Polski. Czyta z kartki. O myśli… Jana Pawła III, cytując obficie. Ktoś poprawia, Bronisław Komorowski parska śmiechem, poprawia się szybko. Że oczywiście Jana Pawła II, a to „trzeci” przeczytał, bo cytat z 3 czerwca pochodzi… Wydarzenie zarejestrowały dwie kamery – jedna TVP Parlament, a druga serwisu Prezydent.pl. Ale na stronie prezydenckiej próżno szukać zapisu tej wpadki. Wystąpienie jest, ale pomyłka prezydenta starannie wycięta, zmontowana, cięcie przykryte obrazkiem pokazującym uczestników spotkania. Dzięki stronie AntyKomor.pl, która znalazła nagranie z TVP Parlament, można tę manipulację zobaczyć. A warto, bo pokazuje ona, jak wielką wagę przywiązuje kancelaria Bronisława Komorowskiego do tuszowania każdego potknięcia prezydenta.
Prezydent niepodmiotowy
W tym wypadku wyszło to anegdotycznie i stało się wdzięcznym tematem do dworowania sobie i z prezydenta, i z gorliwości jego zaplecza, ale pokazało zarazem, że prezydent ma spory problem z budowaniem powagi własnego urzędu i zdaje sobie z tego sprawę. Właściwie chciałoby się napisać: „dobrze mu tak”, bo sam Komorowski do obniżenia autorytetu urzędu prezydenta walnie w poprzednich latach się przyczynił. Ale wobec łapczywości na władzę Donalda Tuska, który nie ma ochoty dzielić się decyzjami ani liczyć się z nikim, żałosna pozycja prezydenta staje się kłopotem całej sceny politycznej. Co z tego, że zaraz po wyborach prezydent zwołuje liderów partii, które weszły do Sejmu, skoro i tak to premier zdecydował, kiedy będzie zwołane pierwsze posiedzenie Sejmu, i ogłosił to właściwie publicznie, zanim prezydent zdołał się odezwać. Co z tego, że Bronisław Komorowski stara się budować wrażenie, iż to on wyznacza premiera po wyborach, kiedy szef rządu wyznaczył się sam, ogłaszając na dodatek, że na nowo zostanie premierem pod koniec roku? Co z tego, gdy prezydent wzywa znienacka liderów PO i PSL do Pałacu Prezydenckiego, ci ze spotkania wychodzą bez słowa, a potem premier na konferencji odmienia przez wszystkie przypadki słowo „prezydent”, skoro i tak wszyscy wiedzą, że to pozór i teatr, że prezydent stara się „być podmiotowy”, ale w praktyce nie jest.
Kiepski tandem
Bronisław Komorowski wręcza ordery, otwiera rok akademicki w jednej czy drugiej uczelni i nie ma nawet siły obronić pozycji marszałka sejmu Grzegorza Schetyny. Mimo że – jak donoszą media – Schetyna i Komorowski zawarli pakt przeciw wzmocnionemu wygraną Tuskowi, to jak na razie przynosi to żałosne owoce. Marszałek sejmu prawdopodobnie stanie przed alternatywą: albo weźmie tekę ministra bez stanowiska wicepremiera, albo będzie musiał odejść z partii. Bronisław Komorowski nie ma zaś żadnego poważnego zaplecza w partii po tym, jak w PO uznano, że to Tusk jest pierwszą osobą w państwie. Może realizować scenariusz premiera, sprowadzający jego rolę do pilnowania żyrandola albo próbować budować własną strefę wpływów.
Znaczyć za wszelką cenę – cokolwiek
Sądząc po poczynaniach w TVP, środowisko prezydenta stara się to robić. Nie jest tajemnicą, że na Woronicza ścierają się ludzie prezydenta z ludźmi Tuska, i mimo że po umocnieniu się władzy PO sytuacja powinna być wreszcie w tej instytucji stabilna, to ciągle to nie następuje. Najnowsze pogłoski dobiegające z Woronicza mówią o rychłym odwołaniu Juliusza Brauna ze stanowiska prezesa TVP, miałby on przejść do rządu i objąć stanowisko ministra kultury. Ale czy następny prezes miałby być jednak z rozdania Belwederu czy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, tego nie wiadomo. Spór o to może być zażarty, bo dotychczas w większym stopniu była to jednak domena prezydenta niż premiera. Iwona Schymalla, szefowa programu pierwszego TVP, której podporządkowane są „Wiadomości”, uchodzi za osobę związaną z Grzegorzem Schetyną, jej zastępca Andrzej Godlewski – z Belwederem. W tym kontekście ogłoszony w głównym wydaniu „Wiadomości” sondaż OBOP na temat Ewy Kopacz wielu potraktowało jako przejaw walki pod dywanem w PO. Z sondażu wynikało, że tylko 12 proc. Polaków widzi Ewę Kopacz w roli marszałka Sejmu, a 40 proc. mówi, że nie chce jej na żadnym stanowisku. To przecież nic innego jak zamierzone czy nie, ale klasyczne „grillowanie” minister zdrowia, która miała wypchnąć Schetynę z zajmowanego przez niego stanowiska. Wiadomo przecież, jak wielką wagę Tusk i jego dwór przywiązują do wyników sondaży, ogłoszenie zatem badań, że Polakom pomysł z Ewą Kopacz jako marszałkiem Sejmu absolutnie się nie podoba, jest więc celnym i bolesnym uderzeniem. Jak dotychczas jednak jedynym i tak naprawdę drobnym, który może odebrać Tusk.
Bronisław Komorowski w relacjach z premierem wypada tak jak zwykle – ciężkawo i zdecydowanie nie jak równorzędny partner. Gniewy i pohukiwanie z powodu traktowania go przez premiera, jakie dobiegać mogą z Belwederu, w praktyce nie znaczą nic. Komorowski przede wszystkim pilnuje żyrandola i na razie nie ma pomysłu, jak sprawić, by zajmować się czymś bardziej znaczącym. Być może nigdy nie będzie go miał.
Cały tekst można przeczytać w najnowszym numerze "Gazety Polskiej"