Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polityka

Wojciech Mucha: Cynicy w onucach, czyli kto chce mieszać w polsko-ukraińskim kotle

„Nawet miałem taki plan po cichu, by wezwać do kilku populistycznych okrzyków: – Ukraińcy to banderowcy! – Dość Zełenskiego! – Ukraińcy napuścili drony! Wiecie ile miałbym lajków i klików na YouTubie? Tak jest najłatwiej, bo przecież ten język ukraiński na ulicach i w sklepach czasami może nas już znużyć, bo znajdziemy inne powody. Ale nie idźmy na łatwiznę! Mówmy jak jest!”.

Tekst, który Państwo czytacie, pierwotnie miał być pokłosiem dyskusji, odbywającej się na ostatnim XI Nadzwyczajnym Zjeździe Klubów „Gazety Polskiej”. Wówczas to, wspólnie z redaktorami Jakubem Maciejewskim (to jego słowa), Dawidem Wildsteinem i licznie zgromadzoną publicznością rozmawialiśmy o tym, co dzieje się w relacjach polsko-ukraińskich, jaki wpływ na nie ma rosyjska propaganda, ale także, niestety, propaganda rodzima, w tym co szczególnie bolesne – ta płynąca z prawej strony. 

Pohukiwania z marginesu (i nie tylko)

Wszystko miało miejsce tuż po ataku rosyjskich dronów na Polskę i w obliczu masowej dezinformacji (w tym kontekście zob. tekst: „Specoperacja na umysłach Polaków” z poprzedniego numeru „Gazety Polskiej”). Wiemy, że się dzieje nie najlepiej. Taki też był punkt wyjścia naszej dyskusji. „Gdy obserwowałem internet po tamtej nocy, byłem zaskoczony, po prostu zaskoczony liczbą fejków i prób przerzucenia narracji, że »drony to prowokacja ukraińska«. Gorzej. Byłem zaskoczony także tym, ilu ludzi, których znam, lubię i szanuję, było gotowych te fejki puszczać dalej. A także tym, ile osób, które są jednak autorytetami dla prawicy, które są ważne, potrafiło te fejki publikować” – mówił Dawid Wildstein. 

Oprócz ludzi lubianych przez Wildsteina to także byli m.in. politycy, z rzekomą „królową polskiej prawicy”, jak niektórzy zwykli nazywać europosłankę, a dawniej lobbystkę przemysłu futerkowego, Ewę Zajączkowską-Hernik. To jej tyrady w mediach społecznościowych (a przynajmniej przez nią wygłaszane i publikowane) skutecznie rozmywały rosyjską odpowiedzialność i – chcąc nie chcąc – wpisywały się w rosyjski plan działania. Ale oprócz niej i patoinfluencerów pokroju „Dzikiego Trenera”, podobną postawę przyjęli także publicyści – od Witolda Gadowskiego, przez Piotra Wielguckiego, aż w dalekie odmęty paranoi, w rejony opanowane przez takich ludzi jak Marcin Rola. Ten na przykład przekonywał, że „akcja z dronami to fałszywa flaga” i że może to być „rosyjska, ukraińska, lub polska sprawa”. Tenże Rola nazwał także całość rosyjskiej operacji „prowokacją” i oznajmił, że „Polska została okradziona przez banderowską Ukrainę na miliardy”. 

Nie wiem / Nie znam / Nie byłem, ale się wypowiem

Przyzwyczaiłem się do tego, że nieliczni na szczęście, kojarzeni z prawicą publicyści dla zszokowania swoich widzów i czytelników wygadują różne niestworzone historie. Ludzie ci nie mają zazwyczaj bladego pojęcia o Ukrainie, nigdy tam nie bywali (nawet prywatnie, o zawodowej obecności nie wspominając). Nie znają języka ani realiów, ich znajomości z Ukraińcami kończą się na wizycie w Żabce. Jednocześnie ich tezy na temat tego kraju to najczęściej wieści zapożyczone z międzynarodowej chmury fejków, kolportowanych przez im podobnych ludzi od USA po Chiny. 

Dla przykładu: Witold Gadowski w pierwszych dniach pełnoskalowej wojny grzmiał o zagrożeniu atomowym, które miało spaść na Ukrainę ze strony rosyjskich instalacji nuklearnych na Białorusi. Podpierał się przy tym informacjami od „informatora”. Rzecz nigdy się nie wydarzyła. Innym razem „alarmował”, że we Wrocławiu znajduje się prowadzona przez Ukraińców knajpa, do której nie wpuszczają Polaków. Pomimo lat (!) nalegań, nigdy nie podał jej adresu, a pytających blokował w mediach społecznościowych. Nawiasem mówiąc, Gadowski co rusz sam wymyśla podobne niestworzone historie albo przeżuwa internetowy miał na cotygodniowe filmowe komentarze. Nie tylko zresztą on. Wszystko dla „klików” i „lajków”, które przekładają się na pieniądze i poklask. 

Eksperci od Ukrainy

Innym przykładem jest Łukasz Warzecha, który w przydługiej tyradzie po historii z dronami poruszył dosłownie każdy temat, większość po łebkach i manipulatorsko. Utyskiwał więc na brak szukania współpracy z łukaszenkowską Białorusią (sic!), wątpił, że rosyjskie drony mogły przelecieć tak dużą odległość, sugerując jednocześnie, że mogły zostać przekierowane nad Polskę przez Ukrainę, obliczał proporcje zestrzeleń itp. itd. Przekonywał jednocześnie, że „nie sposób uznać tego incydentu za atak”, a mówiącego właśnie o ataku Jarosława Kaczyńskiego uznał za posiadającego „obsesje” (ze względu na katastrofę smoleńską). W tym wszystkim używających takich sformułowań pogardliwie określił mianem „prących do wojny szabelkistów”.

O tym, kim w retoryce „włączających myślenie realistów” pokroju Warzechy są „szabelkiści”, mówił na Zjeździe Klubów Jakub Maciejewski: „Drodzy Państwo, pojawił się u jednego takiego trolla internetowego termin »szabelkizm«. To jest bardzo ciekawe określenie, bo wymyślili je jesienią 1939 roku niemieccy naziści: »Z szabelką na czołgi«. Było to po bitwie pod Krojantami, gdy spóźniony reporter wojenny z Włoch zobaczył polskich żołnierzy, którzy powstrzymywali ofensywę niemiecką i leżały szable na ziemi. One nie były używane do walki, ale reporter, żeby podrasować tekst, napisał właśnie: Z szabelką na czołgi. I nazistowska propaganda mówiła potem: »Patrzcie, jacy durni ci Polacy«. Potem wykorzystał to Andrzej Wajda w filmie »Lotna«, gdzie Polacy szablami uderzali w lufy czołgów. Dobry termin, panie Warzecho, bardzo dobry, bo... nazistowsko-komunistyczny” – drwił Maciejewski. 

To nawet nie jest śmiesznie. Jak się bowiem okazuje, nasza rozmowa z Czytelnikami i Klubowiczami miała miejsce przed „jeszcze mocniejszą sprawą”.

I choć trudno mnie w tym temacie zaskoczyć, to udało się to jednak dwóm podobno „prawicowym” komentatorom – Pawłowi Lisickiemu, redaktorowi naczelnemu tygodnika „Do Rzeczy”, określanego coraz częściej jako prorosyjski, i Wojciechowi Cejrowskiemu, którego Państwu nie muszę przedstawiać. Obaj panowie w rozmowie opublikowanej w ubiegłym tygodniu na kanale YouTube przedstawili tezę, która sprowadza się do tego, że oto za czasów administracji Bidena Stany Zjednoczone tak uparcie broniły Ukrainy, ponieważ ma tam się znajdować… sieć laboratoriów, w których przeprowadza się amerykańskie eksperymenty na sierotach z domów dziecka. „Państwowe domy dziecka to jest klucz. Na Ukrainie są struktury z trzeciego świata, z czasów jeszcze sowieckich, w związku z tym można zacząć im dawać różne lekarstwa i obserwować, co się dzieje w zamkniętej przestrzeni domu dziecka” – przekonywali Cejrowski z Lisickim, powołując się na wypowiedzi amerykańskiego profesora Dave’a Columa, który ogłosił to w rozmowie z prorosyjskim amerykańskim propagandzistą Tuckerem Carlsonem, ale de facto powtórzył najtwardsze tezy propagandy Kremla. 

„Czemu ludzie Bidena tak angażowali się w tę Ukrainę? Czemu bronią terytoriów ukraińskich? Wyobraźmy sobie, że Putin wchodzi na Ukrainę, zajmuje cały teren i nagle wypływają takie rzeczy, bo Putinowi by się opłacało ujawnienie czegoś takiego, że dr Fauci, Ameryka, amerykańskie pieniądze finansowały tego rodzaju zbrodnie na terenie Ukrainy, czyli 36 laboratoriów produkujących broń biologiczną zakazaną”

– mówił Cejrowski. Rozumiecie Państwo? Furda tam geopolityka, nowe łady i zmiana układu sił – eksperymenty na sierotach!

Cejrowski wie, że jest ruską onucą

Co najbardziej szokujące, w programie padła teza, że Putin wywożąc z terenów okupowanych tysiące dzieci, miał je tak naprawdę uratować: „Jak to się ma w takim razie do wywozu dzieci? Kilkanaście tysięcy dzieci wywiózł z Ukrainy Putin. I on nie jest specjalnie gadatliwy. Powiedział tylko, że uratował te dzieci. Trzyma karty blisko piersi, gra w jakiegoś pokera. Jeszcze nam nie powiedział, od czego uratował te dzieci” – oznajmił Cejrowski. I dodał:

„Czym ja teraz zostanę, bo już onucą ruską jestem? Natomiast teraz na macierzy danych w mojej głowie pojawiła się taka możliwość, że być może Putin rzeczywiście uratował te dzieci przed eksperymentami”.

Szanowni Państwo, to te same dzieci, o które upominała się Melania Trump, Pierwsza Dama USA, w swoim liście do Putina (za co dziękował jej Wołodymyr Zełenski w trakcie wizyty w Białym Domu). Ale wróćmy do naszych „milusińskich”, bo warto powiedzieć o nich kilka słów.
„Tygodnik »Do Rzeczy« nie wysłał na front na Ukrainie ani jednego dziennikarza” – mówił na Zjeździe Jakub Maciejewski. „To nie koniec. Ci, którzy najbardziej złorzeczą na Ukrainę, ledwo potrafią wskazać jej podstawowe obwody na mapie [województwa – przyp. red], nie znają języka ukraińskiego i rosyjskiego, by sprawdzić, o co tam naprawdę chodzi. Nie byli tam, ale z kanapy, sprzed kamerki internetowej są najlepszymi ekspertami. Albo jak Cejrowski – cały świat na bosaka zjeździli, a na Ukrainę nie mogą trafić – mówił korespondent wojenny (przypomnijmy, że Maciejewski spędził ponad 200 dni na froncie, czego efektem jest m.in. książka „Wojna” oraz teksty w mediach Strefy Wolnego Słowa). Podobne doświadczenia ma Dawid Wildstein i ja – to Państwo nas tam wysłali. 

No więc właśnie. Czas powiedzieć „nie”. Może najwyższa pora przestać obawiać się tego, że każdy głos sprzeciwu wobec tych wyssanych z palca bzdur napotyka masowy hejt w internecie ze strony ich, wariatów i trolli. 

To Państwo pomagali jako pierwsi

Nie może być bowiem tak, że damy się zahuczeć tej produkowanej na użytek walki polityczno-medialnej kakofonii. Kakofonii w dłuższej perspektywie służącej podziałom społecznym, praniu mózgów i tak – Moskwie. Ludzie ją produkujący są gotowi suflować każde kłamstwo i legitymować każdą bzdurę, ale my nie musimy się na to milcząco zgadzać. 

Przypomnijmy więc jeszcze tylko fakty: To „Gazeta Polska” od początku miała rację co do prognoz rozwoju sytuacji na Ukrainie i rosyjskiej roli w tej agresji. Od początku to Państwo wspierali naszego sąsiada, czy to organizując zbiórki dla protestujących na Majdanie, czy potem już w trakcie pierwszej fazy wojny uruchomiając konwój z samochodami terenowymi, które trafiły na front. Działo się to wszystko lata (!) przed tym, zanim o Ukrainie przypomnieli sobie pozujący dziś na jej dobroczyńców. 

Proszę o tym pamiętać – to za Państwa sprawą Strefa Wolnego Słowa wspólnie ze Stowarzyszeniem „Pokolenie” doposażała walczącą Ukrainę już we wrześniu 2014 roku! Wówczas pamiętaliśmy także o Polakach Ukrainy – do polskich dzieci ze Lwowa trafiły dwie palety ze specjalnie sprofilowaną zawartością – książki, słodycze, gry, sprzęt sportowy. Do starszych i chorych wysłali Państwo leki.

O tym również mówiliśmy w trakcie dyskusji na Zjeździe. Nie dlatego, by się tym chwalić, lecz dlatego, by Państwu przypomnieć, że nikt z nas sroce spod ogona nie wypadł. I by uczulić na to, by nie dawać się łatwo manipulować nie tylko obcej propagandzie, ale także ludziom w Polsce, którzy tak kategorycznie wypowiadają się na zupełnie im obce tematy, mieszając Polakom w głowach dla własnej korzyści. 

Mamy prawo być zmęczeni i podirytowani. Możemy denerwować się incydentami czy wybrykami z udziałem Ukraińców w Polsce. Mamy prawo domagać się przestrzegania prawa i tego, by rządząca koalicja Tuska nie uderzała nas pałką zawiniętą we flagę Ukrainy, by wbić w nas miłość na siłę.

Nikt nas nie musi uczyć solidarności, a już na pewno nie oni. 

Przede wszystkim mamy prawo być wściekli na samą koalicję 13 grudnia, która wyraźne napięcia ignorowała (PiS robił to samo). Ale niech na tych emocjach nie grają nam pożyteczni idioci, cyniczni gracze i rosyjskie wtyki, które z jednej strony każdy incydent przedstawiają jako zbrodnię lub dowód na „ukrainizację Polski” (niepotrzebne skreślić), z drugiej – szukają zrozumienia dla Putina i zbrodniczej polityki Federacji Rosyjskiej. 

„Rosja ma jedną piekielną przewagę nad nami. Cierpliwość. I jedną z głównych przyczyn tego, że ludzie zaczynają wierzyć w te antyukraińskie bzdury, jest to, że po prostu wszyscy jesteśmy zmęczeni”

– tłumaczyliśmy w rozmowie z Państwem. Tak, wszyscy mamy prawo mieć swoje emocje, na których niestety umiejętnie grają publicyści pseudoprawicy. Ale jeśli chodzi o fakty, naprawdę nic się nie zmieniło: wciąż pozostajemy między Niemcami a Rosją i wciąż Rosja morduje na Ukrainie.

Nie dajmy sobą manipulować i nie dajmy się zwariować. 

Źródło: Gazeta Polska