Nawet w obliczu klęski żywiołowej, w której tysiące Polaków straciły dorobek życia i poczucie bezpieczeństwa, a dziesiątki wsi i miast zostały zdewastowane, premier zaciekle walczy z tymi, których uważa za swych osobistych wrogów. W obliczu tragedii nie zrezygnował z używania aparatu państwa do szykanowania krytycznych wobec siebie dziennikarzy - pisze w "Gazecie Polskiej" Katarzyna Gójska.
Nie wystarczyło zapobiegliwości i wyobraźni, by instytucje państwowe postawić w stan gotowości przed powodzią, ale wystarczyło agresji, by użyć jej przeciwko niezależnym od władzy mediom, i to od pierwszych chwil kataklizmu. A to oznacza, iż atakowanie ośrodków niekontrolowanych przez premiera jest dla niego priorytetem.
Nawet w chwilach, w których w naturalny sposób rodzi się poczucie solidarności i jedności w obronie zagrożonych części Polski, Donald Tusk nie schodzi z drogi politycznej wendetty. Reporterzy Republiki byli siłą wypychani ze WSZYSTKICH posiedzeń sztabów kryzysowych z udziałem szefa rządu. Ewidentnie na jego rozkaz urzędnicy państwowi czy osoby ochraniające te spotkania pozwalali sobie na szyderstwa, pogardę oraz przemoc fizyczną. Działo się to, gdy Tusk wzywał do zjednoczenia i zawieszenia politycznych sporów. Tymczasem był jedynym, który wówczas ową jedność rozbijał i eskalował spór.
To najlepiej pokazuje jego intencje – ograniczanie wolności w naszym kraju i niszczenie wszelkich przejawów niezależności. Bo przecież wykluczenie drugiej co do wielkości stacji informacyjnej w Polsce z możliwości udziału w spotkaniach służących informowaniu obywateli o działaniach władzy wobec powodzi nie było w najmniejszym stopniu w interesie obywateli. Przeciwnie – odcinało część z nich od wiadomości. Było to zatem wyłącznie zaspokojenie agresji samego Donalda Tuska. On był jedynym beneficjentem tego bezprawia – bo ograniczanie pracy dziennikarzy jest wedle obowiązującego prawa przestępstwem.
Widać jednak jak na dłoni, że lider Platformy jest totalnie zdeterminowany, by wprowadzać w naszym kraju system, który określił mianem demokracji walczącej, choć na świecie znany jest powszechnie pod określeniem autorytaryzmu. Nawet wydarzenia wyjątkowe nie wstrzymują realizacji tego patologicznego planu. Mamy zatem dziś do czynienia z pełzającym ograniczaniem wolności instytucji lub środowisk, które szef rządu rozpoznaje jako niezależne lub krytyczne. Wykluczanie, nękanie, pozbawianie części praw obywatelskich – to już się dzieje.
Nawet dramat powodzi nie skłonił Tuska do refleksji. Szykany i agresja przyśpieszą, jeśli wybory prezydenckie wygra kandydat namaszczony przez premiera. Obudzimy się wówczas w innej Polsce – dziś pewnie nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, jak bardzo innej i jak bardzo sprzecznej z demokracją.