Donald Tusk co jakiś czas powraca do pomysłu z 2019 roku, który doprowadził do... wyborczej porażki Koalicji Europejskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Wówczas z jednej listy startowało wiele środowisk opozycyjnych, co nie przełożyło się na pokonanie PiS - Zjednoczona Prawica wygrała zdecydowanie.
O tym dyskutowano również w niedzielnym programie Katarzyny Gójskiej "W Punkt" w Telewizji Republika. Europoseł lewicy Marek Balt jednoznacznie zadeklarował, co jego ugrupowanie sądzi na temat pomysłu Tuska.
- Pan Tusk we wspólnej liście widzi swoją przyszłość, pan Hołownia widzi swoją śmierć, a PSL wspólnej listy w ogóle nie widzi. Lewica buduje obecnie swoją odrębność i swój program. Mieliśmy przykład propozycji odnośnie mieszkań, chcemy, żeby mieszkanie nie było towarem luksusowym dla ludzi. Będziemy przedstawiali swoją propozycję programową, żeby obywatele czuli się bezpiecznie, by za pracę godnie płacić
- mówił eurodeputowany Lewicy.
Pytany, czy to oznacza, że Lewica nie chce wspólnej listy, odparł: "Nie, Lewica buduje swój program".
- Ja już widziałem wspólną listę, którą prowadził pan Schetyna, a na koniec wyciągnął polityków Lewicy
- dodał
Wiceszef MON Wojciech Skurkiewicz jest podobnego zdania. Stwierdził, że "nierealne jest, aby powstała jedna lista opozycji do Sejmu, pewnie to będzie możliwe do Senatu".
- Wspólnej listy opozycji oczywiście nie będzie, ale to bardzo wygodne rozwiązanie dla Tuska. Przegra wybory, ale będzie miał usprawiedliwienie, bo opozycyjni liderzy nie chcieli wspólnej listy
- dodał europoseł Zbigniew Kuźmiuk.
Jako jedyny z gości "W Punkt", we wspólną listę opozycji wierzył poseł Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Grabczuk. - Wierzę we wspólną listę, będziemy naszych przyjaciół namawiać. Sądzę, że gdyby pan Balt startował z list Lewicy, to by nie był europosłem. Zapraszamy na wspólną listę - mówił.