W poniedziałek Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa odroczył do połowy stycznia posiedzenie ws. ewentualnego aresztu dla byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. Decyzja zapadła po wniosku obrony, która wskazała na braki w materiale dowodowym przedstawionym przez prokuraturę. Jak pan ocenia tę decyzję?
Decyzja sądu ws. Zbigniewa Ziobry jest według mnie jak najbardziej prawidłowa, bowiem odmówił on procedowania w oparciu o niekompletny materiał. To również porażka prokuratury, że w tak ważnej sprawie, bodaj najbardziej medialnej sprawie karnej mijającego roku, nie przedstawiła sądowi kompletu materiałów. Prokurator stwierdził, że materiały te nie były ważne, zaś pełnomocnik ministra Ziobry, uznał, że są one kluczowe. Sąd sam powinien to rozstrzygnąć. Później prokurator przyznał, że sąd powinien jednak procedować w oparciu o pełny materiał, czym równocześnie przyznał się do swojej kompromitacji.
Patrząc na narrację rządu Donalda Tuska, w szczególności ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, Waldemara Żurka, widać, że koalicji 13 grudnia mocno zależało, by polityk PiS tuż przed świętami trafił za kratki.
Niewątpliwie politycznym celem tej sprawy było to, by wsadzić Zbigniewa Ziobrę na święta do więzienia, by Polacy o tym dyskutowali przy wigilijnym stole. Na szczęście sąd nie wszedł w tę polityczną grę, tylko uznał, że będzie orzekał wyłącznie przy komplecie materiałów. Należy pochwalić taką postawę sądu. Cała sprawa od początku jest mocno naciągana. Zarzuty zostały tak sformułowane, że należało się do tego odnosić wyłącznie krytycznie. Perfekcyjnie wypunktował je poseł Andrzej Śliwka podczas listopadowej komisji regulaminowej ws. uchylenia immunitetu Zbigniewowi Ziobrze.
Kilka dni wcześniej sąd uchylił Europejski Nakaz Aresztowania (ENA) wobec posła Marcina Romanowskiego. Minister Żurek podważył tę decyzję i zapowiedział ponowienie wniosku o zastosowanie ENA. Zagroził też, że jeśli wniosek znowu trafi do sędziego Dariusza Łubowskiego, prokuratura będzie wnioskować o wyłączenie go z tejże sprawy.
Wymiar sprawiedliwości w Polsce pod rządami koalicji 13 grudnia przybrał formę totalnego chaosu. Można jeszcze zrozumieć, że Waldemarowi Żurkowi nie podoba się prawomocny wyrok. Gdyby poprzestał tylko na ocenie uzasadnienia, byłoby to wytłumaczalne. Jednak minister sprawiedliwości i prokurator generalny, z mocy prawa strażnik praworządności, wychodzi i mówi, że będzie ponownie składał wniosek, a przecież będzie on taki sam, na identycznych podstawach – narusza w ten sposób coś co się ładnie w prawie nazywa res iudicata (rzecz osądzona) – i próbował wzruszyć sprawę bez nowych okoliczności. Dodatkowo zapowiedział, że gdyby znów pojawił się ten sam sędzia, będzie go wyłączał. To sprowadza się do tego, że będzie składał wnioski do skutku, aż trafi się inny sędzia, który podejmie decyzję korzystną dla Żurka. Rolowanie sprawy tak długo, aż wyjdzie na „nasze”, to coś niepojętego. A tego właśnie chce minister sprawiedliwości. Widać, że chcą tam polityki jedynie słusznych wyroków.
W ciągu ostatnich dni pojawiły się też alarmujące doniesienia dotyczące Funduszu Sprawiedliwości. Z medialnych ustaleń wynika, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie zdążyło rozstrzygnąć konkursu. To zaś spowoduje, że od stycznia 2026 r. ok. 300 ośrodków pomocy ofiarom przestępstw nie otrzyma środków na swoje funkcjonowanie i pomoc pokrzywdzonym. M.in. w tej sprawie Zbigniew Ziobro, wraz z szefem KP PiS, Mariuszem Błaszczakiem, złożyli zawiadomienie o przestępstwie popełnionym przez Waldemara Żurka.
Kiedyś jedna z sędzi opowiadała mi, że rozmawiała ze swoją koleżanką kwestionującą obecny porządek prawny. Zapytała ją, czy zdaje sobie sprawę, że uchylając konkretne wyroki, uderza głównie w zwykłego obywatela. Odpowiedziała, że „obywatel jest tutaj konieczną ofiarą”. I tak właśnie wyglądają działania resortu wobec Funduszu Sprawiedliwości. „Konieczna ofiara” mocno siedzi w głowach obecnie rządzących. Po raz kolejny, z przyczyn czysto politycznych, będą cierpieć obywatele. A przecież Fundusz Sprawiedliwości to sprawa, którą koalicja 13 grudnia sama rozdmuchała do niebotycznych rozmiarów. W takich sytuacjach wszystko powinno być przeprowadzone bez najmniejszych wątpliwości. Tymczasem zamiast przyjąć kadrę urzędniczą, która będzie w stanie to obsłużyć, zlecają, za ogromne pieniądze, bo za ponad milion złotych, ocenę wniosków zewnętrznej firmie. Dlatego w pełni uzasadnione jest złożenie przez ministra Ziobrę zawiadomienia o przestępstwie popełnionym przez Waldemara Żurka. Czym więc zajmuje się jego ministerstwo? Dlaczego nie ma wiceministra odpowiedzialnego wyłącznie za ten sektor? Widać ta władza ma inne priorytety i uważa, że jak obywatel „trochę” poczeka, to nic się nie stanie. To samo było w przypadku programu „Czyste Powietrze”. Wycofali i zamrozili pewne decyzje, podając argumentację z sufitu. Ludzie nie mają pieniędzy, a firmy stoją na skraju bankructwa. Ale rządu to nie obchodzi.
Rząd Donalda Tuska nie publikuje wyroków Trybunału Konstytucyjnego (TK). Jednym z nich jest decyzja z 4 czerwca 2024 r. ws. świadczeń emerytalnych. Postawa koalicji 13 grudnia uniemożliwia ok. 200 tys. osób uzyskanie waloryzacji swoich emerytur.
To absolutnie skandaliczna sytuacja. Działanie rządu, który nie publikuje wyroków TK, jest całkowicie bezprawne. Pisała też o tym Komisja Wenecka w swojej opinii – ten sam „święty organ”, na który obecna władza wielokrotnie się powoływała. Poza tym mamy bardzo ugruntowaną linię orzeczniczą, powstałą jeszcze za czasów prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, o tym, że nawet jeżeli wyrok TK nie jest opublikowany, to nie wolno stosować niekonstytucyjnych przepisów. Od momentu opublikowania wyroku przepis ulega wykreśleniu, ale wyrok powinien być stosowany już od ogłoszenia na sali rozpraw. Tu mamy takie kuriozum, że ZUS na polityczne polecenie nie waloryzuje tych emerytur. Obywatele idą do sądu i tu zaczyna się istny cyrk. Część sądów stosuje wyrok TK i waloryzuje te emerytury. Część sądów stoi jednak na stanowisku, że dopóki wyrok nie zostanie opublikowany, to nie można go stosować. Przypomina to rzucanie monetą. Gdzie w tym wszystkim zasada jednolitości orzecznictwa? Równości prawa? Przez polityczną wojnę obywatele są skazani na emerytalną loterię. A rząd jeszcze bezczelnie mówi, że rozumie problem i merytorycznie zgadza się z tym orzeczeniem, deklarując, że przygotują własną zmianę w tej zakresie. Zmiany do dzisiaj nie ma, a przypominam, że wyrok zapadł 4 czerwca 2024 r.
Uchylanie wyroków, nawet w najbardziej bestialskich sprawach, tylko ze względu na podważenie mandatu sędziego orzekającego w danej sprawie, to coraz częstsza praktyka wymiaru sprawiedliwości. Przykłady to wyrok dożywocia dla zabójcy żony i dwóch córek, uchylony w drugiej instancji czy wyrok więzienia dla pedofila, który zgwałcił dziecko oraz sprawa dziadka, który gwałcił 6-letnią wnuczkę, a wyrok skasowano. Oburzenie opinii publicznej w takich sprawach jest ogromne.
Na szczęście te przypadki są stosunkowo nieliczne, co nie znaczy, że to akceptowalna sytuacja, bo nie powinno być ich wcale. Tego typu praktyki są dla mnie niepojęte. W mojej opinii osoby uchylający takie wyroki tylko z powodu tzw. „neo-sędziów” sprzeniewierzyli się swojemu ślubowaniu i państwu polskiemu i po prostu łamią prawo. To jest delikt dyscyplinarny zagrożony karą usunięcia z urzędu. Tacy ludzie nie zasłużyli na to, by byli sędziami, nosili łańcuch z orłem i wydawali wyroki w imieniu Rzeczypospolitej. Ich działanie jest sprzeczne z Konstytucją.
Patrząc na chaos w wymiarze sprawiedliwości, kwestie, o których rozmawiamy i dalsze zapowiedzi tego rządu, w przestrzeni publicznej coraz częściej padają pytania, czy Polska to jeszcze państwo prawa?
Jeszcze tak, ale ten fundament jest coraz bardziej kruchy. Praworządność w Polsce jest jak okręt, który jeszcze płynie, ale w kadłubie ma coraz więcej dziur i nabiera coraz więcej wody. Jeżeli w pewnym momencie nie poddamy go generalnemu remontowi, będzie musiał zatonąć. Kontynuując tę retorykę, okręt pod nazwą „praworządność” nabrał już sporo wody, ale może się jeszcze uratować. Są jeszcze sędziowie, prokuratorzy i prawnicy, którzy walczą z bezprawiem, nie ulegają naciskom. I to dzięki nim płyniemy. Możemy stracić suwerenność, a wtedy ktoś będzie decydował za nas. Widać to na przykładzie Trybunału Sprawiedliwości UE i ostatniego wyroku ws. Trybunału Konstytucyjnego. Stwierdzono, że o tym, czy jakaś kompetencja została przekazana Brukseli przez państwo członkowskie i czy jest ona prawidłowo realizowana, decyduje wyłącznie sąd unijny, a nie krajowy. Upraszczając, nie będzie decydował suwerenny naród, tylko Bruksela, walcząca o władzę absolutną. Powiedzieć, że taka sytuacja to skandal, to jakby nic nie powiedzieć.