W chwili gdy piszę te słowa, głosowanie w kolejnych ważnych dla Polski wyborach trwa. Ponieważ obowiązuje cisza wyborcza, tradycyjnym dyżurnym tematem stało się narzekanie na 24-godzinny zakaz prowadzenia agitacji wyborczej. Dominuje ton sceptyczny, że w dobie internetu to fikcja, że w USA jest inaczej i jakoś żyją itd. Owszem, jest wiele argumentów przeciwko zakazowi, w szczególności rozumianemu jako brak możliwości prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji o polityce.
Jednak wyobraźmy sobie, co mogłoby się dziać w przypadku braku ciszy. Już widzę pod każdą komisją hałaśliwe roje koderastów różnej maści, wrzask i inwektywy. I jeszcze większe emocje zamiast rozumnego wyboru. W takich warunkach istniałoby duże ryzyko, że resztki wyborców, którzy głosowanie rozumieją jako obywatelski obowiązek, mogłyby się ostatecznie zniechęcić do udziału w wyborach. Warto przemyśleć za to włoski model, gdzie już na dwa tygodnie przed elekcją nie wolno publikować sondaży opinii publicznej. Nasze doświadczenie z zupełnie lipnymi i wręcz propagandowymi wynikami takich sondaży powinno stanowić dodatkowy argument.