Kilka dni przed Bożym Narodzeniem Eurostat podał smutne informacje dotyczące jeszcze czasów rządów PO. Otóż w Polsce w 2014 r. zanotowano największe nierówności w zarobkach w całej Unii Europejskiej! Tak, dotyczy to czasów, gdy zaprzyjaźnione z premierem Tuskiem „obiektywne” media wzmacniały propagandę sukcesu à la zielona wyspa.
Spójrzmy nieco bliżej na dane Eurostatu. Wynika z nich, że w Polsce w 2014 r. 10 proc. pracowników zarabiało brutto mniej niż 2,3 euro na godzinę, podczas gdy 10-proc. grupa najlepiej zarabiających Polaków za godzinę pracy dostawała brutto nie mniej niż 10,6 euro. Dodajmy, że działo się to wszystko w tych samych latach, gdy w studiu TVN brylował socjolog Ireneusz Krzemiński, z bardzo pewną miną przekonujący, że – absolutnie, skądże! – w Polsce wcale nie rośnie rozwarstwienie, nie pogłębiają się podziały na zdecydowanie bogatszych i coraz biedniejszych. Cóż, sądzę, że w studiach mainstreamowych mediów w tamtym czasie ściany były na tyle dobrze wytłumione, że nie dało się słyszeć skrzeku rzeczywistości. A może nikt nie chciał tam sobie psuć nastroju?
KAT prawdę ci powie
Przy okazji: czy pro-KOD-owscy dziennikarze, którzy dziś tak bronią standardów zatrudnienia w mediach publicznych, wiedzą, na jak szeroką skalę uśmieciowiono stosunki pracy w komercyjnych telewizjach w ostatnich latach? A może wielki piewca „dziennikarskich standardów” Tomasz Lis opowie szerokiej publice o realiach zatrudnienia choćby w portalu NaTemat.pl? Dodajmy do tego fakt, o którym chętnie zapominają pro-KOD-owscy dziennikarze: już w 2014 r. objawił się znaczny kryzys zaufania odbiorców środków masowego przekazu do ich wizji polskiej rzeczywistości. Wygrana PiS-u wiązała się również ze wzmocnieniem znaczenia nie tylko prawicowych, ale również społecznościowych mediów: „Polska zwykłych ludzi” na własnej skórze odczuwała przecież, że proplatformerska wizja świata roztaczana przez mainstream nijak nie pasuje do rzeczywistości. I skutecznie spróbowała się przedrzeć z własnym przekazem.
Nieoczekiwanie na ciekawy i trafny opis tych realiów, ściśle związany z aktualną sytuacją opozycji i z dużym spadkiem zaufania do mediów, które przez lata wspierały PO, trafiłem w wydanym całkiem niedawno wywiadzie rzece z liderem heavymetalowej kapeli KAT – Romanem Kostrzewskim. Muzyk stwierdza, że media przeważnie pokazują ludzi zamożnych, pięknych, z dobrych rodzin i gloryfikują obraz sukcesu, który jest sprzeczny z poziomem życia większości Polek i Polaków. I dalej mówi: „KOD nie dotyka problematyki ludzi biedniejszych, ale zajmuje się sprawami wolności, demokracji. Poczucie wolności dla człowieka, który ledwo wiąże koniec z końcem, nijak się ma do poczucia wolności kogoś przyzwyczajonego do życia na wysokim poziomie. Problemy, z jakimi zmagają się Polacy, dotyczą przede wszystkim kwestii materialnych, masa naszych rodaków żyje w ubóstwie”.
Kilka pytań do Michnika
To znamienny cytat, ponieważ muzyka trudno podejrzewać o jakiekolwiek pro-PiS-owskie czy szerzej – prawicowe sympatie. Od wielu innych reprezentantów także środowisk artystowskich różni go jednak to, że ma głęboki kontakt z polską prowincją. I choć dobrze mu się powodzi, to wciąż widzi tę zwykłą Polskę, niezapośredniczoną przez liberalne media, które tańczą tak, jak grają im superbeneficjenci transformacji. Kostrzewski, w odróżnieniu od nich, dobrze rozumie, dlaczego nikt dziś specjalnie nie chce współodczuwać z opozycją, poza jej poplecznikami z nielicznych polskich metropolii.
Demiurdzy polskich przemian, tacy jak Adam Michnik, przez lata przekonywali Polaków, że przecież liczą się mechanizmy rynkowe, że trzeba odciąć od pieniędzy roszczeniową część „tęskniącego za PRL-em” społeczeństwa. Dziś można zapytać: Panie Michnik, skoro dziś jeździ Pan po kraju i skarży się, że ubyło dla Agory zamówień publicznych, czy nie oznacza to przypadkiem, że to Pan jest homo sovieticusem? Tyle że z górnej półki... Jakże to tak, to za państwowe pieniądze przez lata utrzymywał Pan swoją firmę i z państwowych środków płacono w Agorze wysokie dywidendy dla zarządu? I bez państwowych pieniążków trzeba powoli zwijać kramik? Ach, ten realny liberalizm i jego wstydliwe tajemnice, na których budowano potęgę salonu. I nie wstyd Panu było przed Leszkiem Balcerowiczem żyć z państwowego kapitalizmu – a bezwzględne mechanizmy rynkowe zostawić dla rzeszy polskiej biedoty?
Pro-KOD-owskie elity w swojej przeważającej części kompletnie nie rozumieją tego, co się dziś dzieje. Bardzo łatwo przychodzi im krzyczeć, że „PiS kupiło biedotę”: zbyt przyzwyczaili się do tego, że pieniądze publiczne są przede wszystkim dla nich. I to oni przez lata, na przeróżne sposoby, od zamówień publicznych dla „właściwych” firm, przez reklamy spółek skarbu państwa w tzw. obiektywnych mediach, po granty dla odpowiednich osób i instytucji, kupowali tych, co trzeba, żeby III RP funkcjonowała jako swoisty dystrybutor zasobów dla odpowiednich ludzi. To dlatego taki skowyt wzbudziła rewolucja 500+ (i długo jeszcze będzie go budziła), ponieważ uderzyła w fundamenty myślenia i praktyki superbeneficjentów transformacji, ale też części wyedukowanego na ich dogmatach społeczeństwa.
Byt i świadomość
Program 500+ niesie liczne pozytywne konsekwencje nie tylko w wymiarze praktycznym. 500+ jest bluźnierstwem dla dogmatyków „szoku transformacji”. Dlaczego? Otóż większość elit III RP przyzwyczajona jest do myślenia, że niższe warstwy społeczeństwa, które stanowią znaczną część „masy ogólnej” narodu, powinny grzecznie i cicho znosić swój los według zasady: dla nas bonusy, dla was szok. A zatem: „Polacy klasy B” powinni akceptować zwijanie państwa, potężne dysproporcje zarobkowe, uśmieciowienie stosunków pracy, fatalne perspektywy emerytalne, rosnące kolejki do lekarzy, życie w pułapce chwilówek, nieledwie ostentacyjny brak zainteresowania elit sprawami Polski prowincjonalnej itp. Jasne, w ostatnich latach coraz trudniej było już ukryć, co się wyprawia, pojawiły się swoiste wentyle bezpieczeństwa: znakomita skądinąd publicystyka Grzegorza Sroczyńskiego w „Gazecie Wyborczej”, wnikliwe teksty Rafała Wosia w „Polityce”, Filip Springer swoimi książkami znacznie przeorał myślenie o prowincjonalno-uboższej III RP. Naprawdę polecam jego ostatnią książkę „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast”.
Jednak większość KOD-owskich elit (choć i wśród publicystów prawicy nie brak tego typu myślenia), mentalnie wychowanych na Balcerowiczu, wciąż sądzi, że realny liberalizm plus neopańszczyźniany ład to najlepsze, co mogło się zdarzyć naszemu społeczeństwu. A dziś cierpią – nie dość, że 500+ bardzo szybko zrujnowało ich sposób myślenia, to właśnie sami doświadczają bolesnych psychicznie i materialnie skutków zakręcenia kurka z publicznymi pieniędzmi. Ot, nie dostają dziś tego, czego dekadami odmawiali innym.
Jednak koniec: ktoś mnie zapytał niedawno, dlaczego jestem tak niechętny KOD-owskim elitom, skoro sam ewidentnie jestem uformowany w duchu tzw. postępowej inteligencji. Otóż właśnie dlatego, że pamiętam, czym była ta postępowa inteligencja u swoich przedwojennych źródeł, czuję kompletną awersję do jej parodii, jaką stanowią Kijowski, Petru, Schetyna, Czarzasty et consortes. Na nic lepszego niż obojętne wzruszenie ramion i garść szyderstw nie zasłużyli – bo tyle na ogół mieli dla „gorszej Polski”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#KOD #protest #Nowoczesna #Platforma Obywatelska #opozycja #Sejm
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko