Oczywiście, wielu uczestników polskiego życia politycznego przeżyło już jedną taką zmianę – w 1989 r. Ale wbrew pozorom pauzy między zmianami są raczej krótkie. I teraz właśnie pauza, która nastąpiła po upadku sowieckiego (rosyjskiego) imperium, właśnie się kończy. A to oznacza, że rola Polski (i Ukrainy) w Europie i na świecie będzie negocjowana na nowo. I to z pozycji dla nas najkorzystniejszych od 300 lat. Ponadto to od nas w największym stopniu zależy, czy tę szansę wykorzystamy.
Trochę historii
Aby zrozumieć dynamikę procesu, z którym mamy obecnie do czynienia, warto sięgnąć do przeszłości. A ta pokazuje, że obecne wydarzenia nie są niczym wyjątkowym w historii. Co mniej więcej pokolenie na świecie dochodzi do znaczącej zmiany geopolitycznej. Ma ona zazwyczaj związek z rywalizacją potęg i charakteryzuje się upadkami jednych imperiów i powstawaniem nowych. Z ostatnią zmianą mieliśmy do czynienia na przełomie lat 80. i 90. XX w. W wyniku przegranej przez sowiecką Rosję rywalizacji z Zachodem, upadło rozrastające się przez 300 lat imperium rosyjskie. Pokolenie wcześniej, w wyniku rywalizacji nowych potęg – Niemiec, Japonii i Włoch – ze starymi potęgami – Anglosasami i Rosją – upadły… europejskie imperia kolonialne. Francja, Holandia, Belgia, a nawet Wielka Brytania straciły imperia, a z nimi pozycję potęg światowych. A jeszcze pokolenie wcześniej, po pierwszej rundzie rywalizacji Niemiec ze starymi mocarstwami, imperia straciły Austria i Turcja.
Upadkowi starych imperiów towarzyszy powstawanie nowych. Do czasu serii XX-wiecznych upadków przez niemal 500 lat rosły nowe imperia. Od 1500 r. Rosja niemal co pokolenie wchłaniała nowe obszary Azji Północnej i Europy Wschodniej. Od 1600 r. Anglia niemal co pokolenie opanowywała nowe obszary Ameryki, Azji czy Afryki. Od 1700 r. niemal co pokolenie Prusy zagarniały nowe obszary Niemiec. Od 1800 r. USA systematycznie opanowywały nowe obszary Ameryki Północnej. Co charakterystyczne, nowymi imperiami zawsze stawały się kraje z peryferii ówczesnego świata, którym nikt wcześniej nie wróżył imperialnej przyszłości. A teraz historia na pewno się powtórzy. Po XX-wiecznej przerwie na wyczyszczenie świata ze starych imperiów pojawia się miejsce dla nowych. I kandydatów na nowe potęgi powinniśmy szukać w miejscach, gdzie jeszcze parę lat temu nikt by nie szukał.
Nie bójmy się własnej potęgi
Jeśli analizować obecną sytuację geopolityczną pod kątem historycznym, to Polska z Ukrainą ma dziś szansę na stanie się nowym mocarstwem. Tak jak Prusy wyrosły przy okazji rywalizacji Francji z Habsburgami, tak nowa Rzeczpospolita Obojga Narodów może wyrosnąć przy okazji rywalizacji USA z Chinami. Wiele na to wskazuje, że Ukraina, przy wydatnej pomocy Polski, osiągnie sukces w wojnie z Rosją. Jednak wbrew temu, co sądzi wielu polskich komentatorów, obecny konflikt nie skończy się rozpadem Rosji. Imperium rosyjskie rozpadło się już w 1991 r. Obecna Rosja jest bardziej jednolita niż ZSRS i bardziej prawdopodobne jest jej gnicie niż rozpad. Osłabiona Rosja prawdopodobnie będzie wasalem Chin, ale mniej więcej w dotychczasowym kształcie. A dla nas jedynym zabezpieczeniem przed nią będzie stworzenie co najmniej równorzędnej siły w oparciu o związek z Ukrainą.
To właśnie zagrożenie ze strony Rosji wręcz wymusi na nas nie tylko pogłębienie związków z Kijowem i stworzenie w ten sposób nowej potęgi. Ale na tym nie koniec. Tak jak nie skończyło się na unii Brandenburgii z Prusami Wschodnimi czy Kastylii z Aragonią. Unia polsko-ukraińska będzie tylko początkiem zmian w naszej części Europy. Można sobie wyobrazić, jak co pokolenie będą się do nas przyłączały kolejne kraje Międzymorza. Taka unia międzymorska będzie dużo bardziej naturalnym tworem niż pogrążona w kryzysie Unia Europejska. Możemy więc powtórzyć sukces 13 kolonii z XVIII w. czy sukces państewek włoskich z XIX w. i zjednoczyć obszar między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym w jeden potężny organizm polityczny. Tym bardziej że możemy liczyć na wsparcie wielkiego mocarstwa, czyli USA. Nie bójmy się działać, po naszej stronie jest geopolityka.
Partia niemiecka: sztandar wyprowadzić
Oczywiście, nic nie stanie się samo z siebie. Dzisiaj Ukraińcy heroicznie stawiają czoła Rosji, która nie tylko nie chce Ukrainy silnej, lecz także niepodległej. My naszym braciom znad Dniepru pomagamy, jak możemy. Ale tuż obok czai się jeszcze jeden kraj, który nie może zdzierżyć nie tylko polskiej i ukraińskiej siły. Są to oczywiście Niemcy. Berlin również podjął ofensywę, chociaż nie militarną. Z jednej strony chce nas pozbawić funduszy na rozwój. Z drugiej – uaktywnił swoich polityków nad Wisłą. Stąd też ofensywa Tuska.
Ale podobnie jak Rosja na Ukrainie, również i Niemcy w Polsce napotkali opór. Poparcie dla KO znów zaczęło spadać, a żaden z podnoszonych przez totalną opozycję tematów nie wywołał paniki Polaków. Co nie znaczy, że zarówno Ukraina, jak i Polska nie powinny podjąć kontrofensywy.
Duża zmiana geopolityczna wymaga też wewnętrznej zmiany czysto politycznej. W 1989 r. musieliśmy pozbyć się „partii rosyjskiej” z Polski. Podobnie teraz musimy pozbyć się „partii niemieckiej”. W tym celu trzeba sprawić, aby partie proniemieckie po prostu wyprowadziły swoje sztandary, jak niegdyś uczyniła to prorosyjska PZPR. I po tym wyprowadzeniu sztandaru trzeba sprawić, by inne ruchy proniemieckie pozostały poza mainstreamem, tak jak po 1989 r. poza mainstreamem pozostały ruchy prorosyjskie.
Musimy stworzyć nowy konsensus w polityce zagranicznej Polski. Tak jak w III RP tym konsensusem była integracja z Zachodem, tak dziś tym konsensusem musi być tworzenie nowego komponentu Zachodu – Międzymorza. Kto przed 1989 r. wierzył, że miejsce Polski jest na Zachodzie, w III RP stał się elitą polityczną. Tak więc kto dzisiaj wierzy, że Polska może zbudować Międzymorze, będzie elitą polityczną w nadchodzącej przyszłości.
Jesień 2023 jak wiosna 1989
Strach pomyśleć, co by było, gdyby w czerwcu 1989 r. Solidarność uzyskała chociażby minimalnie gorszy rezultat, a PZPR z koalicjantami rezultat minimalnie lepszy. Czy dzisiaj nie bylibyśmy ofiarą rosyjskiej napaści, tak jak jest nią Ukraina? Bo nie potrafiliśmy już w latach 90. szybko i trwale zerwać powiązań z Moskwą. Wybory w 1989 r. miały fundamentalne znaczenie. Ta większość naszego narodu, która wciąż wierzyła w przyszłość dla Polski, potrafiła się zmobilizować. Ci, którzy z powodu strachu lub partykularnych interesów, chcieli, żeby „było tak, jak było”, w 1989 r. przegrali.
Tak samo musi być w przyszłych wyborach. Ci, którzy pragną utrzymać naszą podległość wielkiemu sąsiadowi, nie mogą wygrać. Ci, którzy wierzą w dobrą przyszłość dla Polski, muszą się zmobilizować i stawić się masowo przy urnach. Nasz los jest praktycznie tylko w naszych rękach. Na szczęście, w przeciwieństwie do Ukraińców dzisiaj czy naszych przodków w przeszłości, nie musimy trzymać w nich karabinów. Wystarczy kartka wyborcza.
 
                     
                         
                         
                         
             
             
             
             
             
             
            