Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell podczas swojego wystąpienia na Uniwersytecie Oksfordzkim przyznał, że Rosja stanowi największe egzystencjalne zagrożenie dla krajów Europy, dlatego Europejczycy powinni mieć świadomość, że po ewentualnym zdobyciu Ukrainy Władimir Putin się nie zatrzyma, a jego wojska znajdą się u granic Polski.
O ile z pierwszą częścią tej wypowiedzi trudno polemizować, o tyle w drugiej należy jasno wskazać, że rosyjskie wojska są już u polskich rubieży. I to od bardzo dawna. Mowa tu głównie o satelickiej Białorusi, gdzie żołdaków Putina jest bez liku. Wspólnie ćwiczą, podnoszą alerty bojowe, przemieszczają się pod granice NATO. Co więcej, jest też tam rosyjski atom, co dodatkowo potęguje obawy o bezpieczeństwo. W całym tym geopolitycznym zamieszaniu nieco zapomniany został też sąsiadujący z Polską obwód królewiecki, a przecież on także z dnia na dzień nie przestał być najbardziej zmilitaryzowanym regionem na świecie. Dlatego trzeba położyć jeszcze większy nacisk na politykę odstraszania. Idealnie wpisuje się w to dołączenie Polski do inicjatywy Nuclear Sharing. Ale czy przy oporze ze strony rządu jest to w ogóle możliwe?