Boli was cena prądu? Boli was cena gazu? Boli was cena benzyny? Ludzie powoli już nie mają z czego żyć – mówił na jednym z przedwyborczych wieców Donald Tusk, co na portalu X przypomniała internautka Emilia Kamińska. – Są sposoby, by skutecznie walczyć z drożyzną. Władza może kłamać, telewizja może kłamać, ale liczby nie kłamią – przekonywał swoich sympatyków kandydat na premiera. Dziś jako szef rządu jednak z rzekomo znanych sobie sposobów nie korzysta. Władza faktycznie nie musi przecież mówić prawdy, gdy telewizje i portale tego od niej nie wymagają.
Znakomitym przykładem tego przeciągania ponad miarę miodowego miesiąca między mediami a rządem jest niedawna konferencja prasowa premiera, którą opisują dziennikarze ekonomicznej odnogi „Gazety Wyborczej”, Wyborcza.biz: „(…) Zagadka. Ilu dziennikarzy obecnych na konferencji prasowej zapytało premiera Donalda Tuska, ile wyniesie deficyt budżetowy po nowelizacji budżetu? Zero. A pytano nawet o freak fighty. Tusk nie dostał w sumie żadnego trudnego pytania. A szefa resortu finansów Andrzeja Domańskiego na spotkaniu z dziennikarzami nie było”. Czy nie było też przedstawicieli innych redakcji medialnego holdingu z ulicy Czerskiej?
Wielka dziura budżetowa stała się jednak faktem, mediom pozostało jedynie zwyczajowe nazwanie jej „dziurą Domańskiego”, choć tak naprawdę jest to dzieło polityki premiera i całego rządu. „Kochani, nie uwierzycie. Znowu nie ma pieniędzy” – przemawia w jednym z popularnych memów minister zdrowia Izabela Leszczyna. Przed wyborami ta sama polityk przebiła Leszka Millera, obiecującego przed laty w jednej ze swoich wypowiedzi gruszki na wierzbie („Jeśli SLD obieca gruszki na wierzbie, to one tam wyrosną”). Jak to leciało? Ano wszystko się zmieni w ochronie zdrowia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Teraz w rządowych przekazach mowa jest o braku 15 mld zł w kasie NFZ. Media nie malują pełnego obrazu sytuacji, bowiem zgodnie z polityką osłaniania władzy pokazują co najwyżej poszczególne fragmenty rozsypującego się systemu. Szpitale ograniczają przyjęcia pacjentów, przekładają zabiegi na przyszły rok, likwidują oddziały. Rząd zaś planuje pozbawienie możliwości refundowanej rehabilitacji być może nawet 80 proc. pacjentów, zapowiada likwidację dużej części porodówek i programu profilaktyki osób z grupy 40+.
W tym roku nie ma pieniędzy na leczenie chorych z SMA, a szpitale, które odmawiają przeprowadzania aborcji na żądanie (za taką należy uznać zabiegi, zlecane przez lekarzy powołujących się na zdrowie psychiczne pacjentek), potężnie karane są finansowo. Jeśli zaś dyrekcje zbyt głośno narzekają na politykę finansową resortu, mogą być pewne kontroli. Władza nie tylko więc służbę zdrowia głodzi, ale też terroryzuje.
„Mamy najdroższy prąd w Europie. Dlaczego tak się stało?” – pyta przejęty nielegalnie portal TVP Info. „Z dwóch powodów – tłumaczy portalowi Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska. – Po pierwsze, jest on najbardziej emisyjny, a po drugie dlatego, że nasz rachunek jest obciążony szeregiem opłat dodatkowych związanych z procesem transformacji”. Z dalszej części tekstu możemy się dowiedzieć, że połowa naszego rachunku to rozmaite opłaty ściągane przez państwo. A przecież będzie tylko gorzej, ponieważ wkrótce wchodzi w życie system ETS2. Od 2029 r. w rachunkach za prąd odczują to również indywidualni konsumenci.
Z raportu Warsaw Enterprise Institute, zatytułowanego sugestywnie „Zapłacą najubożsi”, wynika, że przy najkorzystniejszym obrocie spraw gospodarstwo domowe w roku 2030 zapłaci za energię ponad 1,5 tys. zł więcej! Jeśli wszystko pójdzie w gorszym kierunku, np. uaktywnią się obecni już i odpowiedzialni za wysokie koszty pierwszego ETS spekulanci, koszty te dla zwykłych odbiorców mogą być nawet kilkukrotnie wyższe, przekraczając 7 tys. zł rocznie.
Co ma do zaproponowania rząd? Likwidację osłon, które dziś jeszcze przynajmniej indywidualnych klientów częściowo ratują przed skokowymi podwyżkami. „Interwencje cenowe stosowane były w okresie kryzysu energetycznego. Dziś, w sytuacji stabilizującego się rynku energii, mrożenie cen musi być stopniowo wygaszane” – mówi Hennig-Kloska „Gazecie Wyborczej” i dodaje, że skoro teraz jest bardzo drogo, to znaczy, że dostawcy energii mają z czego schodzić i w przyszłości zaczną obniżać opłaty.
Jak realnie będą wyglądały te obniżki, patrz wyżej. Pytanie zresztą, czy będzie w ogóle za co płacić, skoro o pracach nad polskim atomem ostatnio słyszymy wyłącznie w kontekście ograniczania środków na działalność naukowców, a elektrownie węglowe mają być wygaszane bez zapewnienia zastępowalności innymi źródłami energii. Część komentatorów przekonuje, że będzie to skutkować kupowaniem drogiej energii z Niemiec, co naturalnie wydaje się zgodne z naszą wiedzą o realnych priorytetach rządu, podporządkowującego polskie interesy potrzebom przechodzącej kryzys gospodarki sąsiada. Pozostają jednak dwa pytania: z czego za ten prąd zapłacimy i czy Niemcy będą go w ogóle mieli, gdy sami po zamknięciu elektrowni atomowych zmagają się z deficytami energii, a w walce o miano kraju z jej najwyższymi cenami w Europie czasem nawiązują z nami wyrównaną walkę?
Platforma Obywatelska przez lata kreowała wizerunek specjalistów od gospodarki, na który nabierali się zarówno wyborcy, jak i eksperci. Po ośmiu latach rządów PiS ten stereotyp weryfikowany jest wręcz brutalnie przez statystyki. Zyski największych spółek z udziałem skarbu państwa uległy drastycznemu zmniejszeniu lub zamieniły się w straty, a ich kierownictwo często skupia się jedynie na polowaniu na poprzedników. Wyjątkowo drastycznie widać to w Orlenie, którego obecne władze oskarżają poprzedników o niegospodarność, równocześnie nie mogąc pochwalić się nawet cieniem ich finansowej efektywności. Równocześnie ceny paliw odległe są od obiecywanego przez Donalda Tuska przed wyborami poziomu, znika więc propagandowy powód krytyki ery Daniela Obajtka w Orlenie, jakoby osiągał zyski w spółce kosztem drenowania kieszeni Polaków. Z Polski wycofują się inwestorzy, nowych jak na razie nie widać, na co wpływ mają niewątpliwie ceny energii. Choć jednak jeszcze nikt o tym nie mówi, problemem dla nich może być też niestabilność naszego systemu prawnego, coraz bardziej przypominającego Rosję lub Białoruś. W dzisiejszej Polsce każda decyzja sądowa może zostać podważona, rozhulały się na dobre areszty wydobywcze. Komu uśmiecha się zostanie polskim Chodorkowskim?
Na koniec warto zwrócić uwagę, że dzisiejsza PO nie ma najmniejszych oporów, by brutalnie uderzać po kieszeni swój najwierniejszy elektorat. Po wycofaniu się z obietnicy zwiększenia kwoty wolnej od podatku i zamiany „babciowego” w ukrytą dotację dla samorządów (podwyżka cen żłobków) przychodzi pora na plan nowego podatku od pobytów w hotelach. Ponadto nie będzie dopłat do aut ani rowerów elektrycznych, co mocno uderza w ich sprzedawców. Jak jednak wiemy, niewygodnych pytań nie będzie, co za tym idzie, zmiana nastrojów też może się mocno opóźnić. Dopóki odbiorca nie zobaczy pełnego obrazu, długo jeszcze może sobie tłumaczyć, że to wina pecha, ale ogólnie nic się złego nie dzieje, żyje się lepiej. Wie o tym od polityka, którego wybrał na podstawie serwisów w telewizji lub portalu, któremu ufa.