Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Grzegorz Wszołek
29.10.2025 13:00

Prawidła polskiej polityki

Dla prawicowej opozycji lepiej trwać w przekonaniu, że faktycznie istnieje realne zagrożenie kontynuacją rządów Donalda Tuska po następnych wyborach, niż popaść w zgubny samozachwyt i przekonanie, że wszystko samo się zrobi. Najnowszy sondaż, wskazujący na wzrost poparcia dla KO i jednej antypisowskiej listy, wywołał niemałe zamieszanie. Jeśli jednak polską polityką rządzą pewne prawidła i elementarna logika, to partia rządząca dziś mogłaby się prędzej modlić o 30 proc., niż liczyć na 38 proc. poparcia.

Niedługo po drugiej rocznicy wyborów parlamentarnych nastąpił pojedynek na konwencje między PiS a KO. O ile w pierwszym przypadku miało to sens, bo prawica szykuje się do opracowania programu, a jego zalążek w postaci burzy mózgów polityków i ekspertów już został pokazany na ponad 500 stronach, o tyle w drugim – nadal zachodzę w głowę, co takiego się wydarzyło, poza chęcią przyćmienia opozycji, by z pompą ogłaszać zjednoczenie formacji Donalda Tuska z nic nieznaczącymi wyborczo przystawkami – Inicjatywą Polską Barbary Nowackiej, kojarzonej od lat z Koalicją Obywatelską, i upadłą Nowoczesną, która pozostawia po sobie milion wspomnień z wpadkami Ryszarda Petru i dług w wysokości ok. 2 mln zł. 

Konwencja zamiast konferencji

Równie dobrze taką fuzję można było ogłosić na konferencji prasowej w Sejmie. Drugi interesujący i symptomatyczny wniosek jest taki, że Tusk poświęcił znacznie więcej czasu szczuciu na PiS niż chwaleniu swoich partnerów. Nie usłyszeliśmy praktycznie nic o sukcesach Nowackiej w roli ministra edukacji. Nie dowiedzieliśmy się, jaką pracę w ostatnich latach wykonało środowisko Nowoczesnej i ile ustaw udało się mu przedstawić. Być może premier zna odpowiedzi na te pytania, więc skupił się na tym, co robi najczęściej i według swojego elektoratu najlepiej – straszeniu opozycją. Sobotnia „konwencja” KO pokazała, że w zasadzie tylko na tym będzie skupiał się Tusk w obliczu nadchodzącej powoli kampanii wyborczej. 

Z pewnością szef gabinetu znajduje się pod wpływem ostatniego sondażu OGB, która trafnie przewidziała m.in. wynik wyborów prezydenckich. Według niego KO może liczyć aż na 38,12 proc. poparcia, co oznacza wzrost o 4 pkt proc. PiS z kolei uzyskało 29,81 proc. (wzrost o 1,9 pkt proc. – to istotna informacja dla dalszej części tekstu). Różnica spora, ale gdy wgłębić się w te rezultaty, to dojdziemy do wniosku, że rozsądniej jest obserwować trendy. Konfederacja w sondażu zdobyła 15,5 proc. – to spadek o 0,9 pkt proc. Do Sejmu dostałaby się jeszcze Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna z wynikiem 6,02 proc. (spadek o 1,1 pkt proc.). Reszta nie dostałaby się do Sejmu, czyli pod progiem wylądowałyby Polska 2050, PSL i Lewica. 

Dla Konfederacji sojusz z Tuskiem byłby zabójczy

Z kim miałby rządzić Donald Tusk? Jedynie z częścią Konfederacji. Redaktor Wojciech Mucha w ubiegłym tygodniu na łamach „Codziennej” nie wykluczał takiego scenariusza, pisząc: „Poza tym coraz głośniej mówi się o tym, że Tusk – chcąc nie dopuścić do sojuszu na prawicy – mógłby do wytworzonego przez siebie układu zechcieć zaprosić tych z przedstawicieli Konfederacji, którzy pod drogimi (i tańszymi) garniturami noszą wciąż koszulki z ośmioma gwiazdkami. Nie jest tajemnicą, że w szeregach partii Sławomira Mentzena (a szczególnie w jego bezpośrednim otoczeniu) partia Kaczyńskiego jest uznawana za większe zło niż koalicja 13 grudnia. Pytaniem otwartym pozostaje, czy Tusk zdecyduje się na to już niebawem, chcąc wytrącić prawicy z rąk zdolności zawierania sojuszy, czy zrobi to dopiero po wyborach w 2027 r., kusząc konfederatów tak pięknie, jak tylko będzie to możliwe”. W tym spostrzeżeniu – bo można się założyć, że Tusk przed perspektywą utraty władzy będzie próbował się ratować – są wady ukryte: elektorat Konfederacji nie znosi premiera. Ponad 80 proc. wyborców Sławomira Mentzena głosowało na Karola Nawrockiego w drugiej turze. Mentzen, wchodząc w mariaż z Tuskiem, ryzykowałby potężny rozłam w swojej partii, bo trudno sobie wyobrazić Krzysztofa Bosaka czy Przemysława Wiplera w układzie z KO, jak też natychmiastowy odpływ swojego elektoratu. Nie można codziennie nazywać obecnie rządzących „zdrajcami”, a następnie dogadywać z nimi koalicji. Zresztą to byłby też kłopot dla Tuska – jak wytłumaczyć nieustanne nazywanie Konfederacji opcją prorosyjską, hejtować jak w ostatniej kampanii, by przekonać wszystkich wokół, że wszyscy znajdą się w pustym, choć biało-czerwonym sercu (nowe logo) partii KO? W przypadku potencjalnego sojuszu PiS z Konfederacją jest nieco inaczej – mimo ataków Mentzena na Nawrockiego przed pierwszą i drugą turą oraz słynnego piwa z Radosławem Sikorskim w ostatecznym rozrachunku lider Konfederacji nieśmiało, ale poparł ówczesnego prezesa IPN. W chwili próby prawica stanęła na wysokości zadania – i dlatego wygrała wybory prezydenckie.  

Wracając do sondażu OGB: szef tej pracowni Łukasz Pawłowski tłumaczy, że przyczyną wzrostu poparcia dla KO jest rozbicie prawicy na trzy ugrupowania, zjedzenie przez Tuska przystawek w postaci Polski 2050, PSL i Lewicy oraz fakt, że 1 czerwca Rafał Trzaskowski otrzymał 49 proc. głosów, więc na kogoś ten elektorat musi głosować. To po kolei. W sondażu OGB tracą konfederaci i Braun, a zyskuje PiS, nie na odwrót. Zgoda, że za ich przyczyną powrót do poziomu poparcia z 2019 r. jest praktycznie niemożliwy, ale ugrupowanie Mentzena rosło głównie za sprawą odpływu elektoratu od Trzeciej Drogi, nie PiS. Z kolei wyborcy Brauna po 2020 r. – w przeważającej części – nigdy nie zagłosują na PiS. Byli przeciwni szczepieniom, lockdownom, są też inaczej nastawieni do Rosji niż kierownictwo czy wyborcy partii Jarosława Kaczyńskiego. Stawiam tezę na podstawie swoich rozmów i obserwacji, że braunowcy to nie tyle dawny elektorat PiS, co nowy, powstały na fali pandemii i wojny na Ukrainie. A biorąc to pod uwagę, dalej możemy zakładać, że poparcie PiS oscyluje w granicach 30–35 proc. 

Polityka opiera się na logice, co dobrze było widać w maju i czerwcu tego roku. Poparcie dla KO rzeczywiście by rosło, gdyby nie Karol Nawrocki w Pałacu Prezydenckim. Pomijając, że nawet według rządowego CBOS to najpopularniejszy obecnie polityk, to zawsze partia wygrywająca wybory jest na fali. W przypadku KO mieliśmy do czynienia z powyborczą traumą, objawiającą się niszczącym dla demokracji teatrem z podważaniem wyników i próbą dokonania zamachu stanu. Jeśli przyjmiemy, że Tuskowi rośnie poparcie, to z uwzględnieniem, że wielu wyborców albo nie odnotowało tych odmętów szaleństwa, albo wręcz się utożsamiało z retoryką Romana Giertycha, Krzysztofa Kontka czy Adama Bodnara. Urąga wręcz logice ten sondaż w zestawieniu z innymi. Rząd ma maksymalnie 35,5 proc. zaufania (United Surveys w październiku), co oznaczałoby, że gabinet może liczyć na poparcie wyłącznie elektoratu KO. O ile jeszcze odpływ głosujących od Lewicy jest zrozumiały, bo istnieje ona jedynie na papierze, o tyle już przyjmowanie niezadowolonych na ogół z gabinetu wyborców Polski 2050 do KO stanowi zagadkę. Dodajmy do tego, że rząd jest źle oceniany przez ponad połowę respondentów w sondażach, a większość domaga się też zmiany na stanowisku premiera. Jeśli KO faktycznie ma 38 proc. poparcia, to oznaczałoby, że ankietowani nie utożsamiają tej formacji z postacią Tuska. Wydaje się to znowuż abstrakcyjne. 

Sondaże są bezlitosne 

Wreszcie, taki wynik byłby w pełni zrozumiały, gdyby działo się cokolwiek, co dawałoby realnie Tuskowi punkty – nie są to związki partnerskie w uszczuplonej formie, na pewno nie skręcenie postępowania ws. korupcji i Sławomira Nowaka czy zadyma na radzie miasta w związku z kłótniami wewnątrz KO o zakaz sprzedaży alkoholu. Koalicjanci od dawna są na deskach. Premier był poniewierany z okazji dwulecia rządów. Sam przyłożył się do takiego obrazu, mówiąc, że spełnił zaledwie 30 proc. obietnic, bo takie uzyskał poparcie, co powtórzył u Kuby Wojewódzkiego. Tusk nie wychodzi z niczym nowym, szermuje hasłami, ale na ogół zwraca się tylko do betonu – jak w podcaście „króla TVN”. 

Zresztą wystarczy pójść do sklepu i posłuchać ludzi. Po powrocie do domów z zakupów patrzą na rachunki i słyszą premiera albo rzecznika rządu Adama Szłapkę, którzy wmawiają im, że Polakom żyje się lepiej i wszystko jest tańsze. To dlatego osłabiają się też motywacje wyborców w ściganiu opozycji – z 61 proc. w kwietniu, uznających, że rozliczanie PiS powinno być główną aktywnością rządzących, potrzeba ta spadła do poziomu 41,6 proc. przy 39,6 proc. uważających inaczej (SW Research dla Onetu). Słabo oceniany jest też minister sprawiedliwości Waldemar Żurek, a dopiero zaczął swoje urzędowanie (44,5 proc. negatywnych ocen do 34,8 proc. pozytywnych według United Surveys dla Wp.pl). W październiku ukazał się jeszcze jeden sondaż, wskazujący na to, że pamięć o błędach PiS powoli wygasa. Według 34 proc. ankietowanych po 2015 r. żyło się lepiej niż dziś (Instytut Badań Pollster dla „Super Expressu”). Dwa razy mniejsza grupa pytanych uważa pod tym względem czasy Tuska za lepsze. Dlatego na jego miejscu nie zakładałbym się nawet o złotówkę, że wygra wybory i będzie kontynuował rządy.  

Jednej listy nie będzie

I na koniec jedna lista, która według OGB dałaby antypisowskim ugrupowaniom aż 46,73 proc. i prawdopodobną większość w Sejmie. Ten model testowano już w 2019 r. do PE i okazał się całkowitą klapą. Poza tym PSL odżegnuje się od tego pomysłu, wiedząc, że utraci wpływy w mniejszych okręgach i nie dostanie tyle „jedynek” i „dwójek”, ile startując samodzielnie. Przejechała się na tym pomyśle Orbanowska opozycja na Węgrzech. To prawda, że na rządzących w drugiej turze wyborów prezydenckich głosowało ok. 49 proc. wyborców. Ale były to wybory najbardziej personalne w polskich warunkach, przy ogromnej polaryzacji i wyniszczającej na epitety kampanii. Powtórka frekwencji z 2023 r. już się nie powiedzie. Jeżeli przyjąć argument, że skoro Trzaskowski uzyskał wspomniany wynik, to wyborcy liberalno-lewicowi są skazani na głosowanie na KO, to dlaczego nie zaobserwowaliśmy tego po wyborach prezydenckich w 2015 i 2020 r.? Tam też było do rozdysponowania odpowiednio 48,45 proc. i 48,97 proc., podczas gdy KO realnie nie mogła przebić sufitu 30 proc.

Zakładanie a priori, że elektorat z prezydenckiej dogrywki zagłosuje na partię Tuska, którego na ogół krytykuje i nie popiera jego rządu, jest dość ryzykowne. Prędzej obstawiałbym, że część pozostałaby dziś w domu w dniu głosowania, co byłoby logiczne w odniesieniu do odbioru gabinetu, rozczarowującego również wyborców liberalno-lewicowych. Ale dla prawicowej opozycji lepiej, by trwała w przekonaniu, że nic nie jest jeszcze rozstrzygnięte. Tym bardziej że od kilku tygodni – zamiast skupić się w pełni na recenzowaniu rządów – zajmuje się przede wszystkim sobą. Redaktor Piotr Gociek kilka tygodni temu w „Codziennej” apelował, by prawicowe partie zaczęły dyskutować nad współpracą. Na razie tego kompletnie nie widać, choć doświadczenie z końcówki kampanii prezydenckiej jest akurat optymistyczne.