Jak komisje śledcze zdemaskowały głupotę polityków od ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

Popandemiczny efekt domina 

Drożejące surowce, energia i przerwane łańcuchy dostaw nie wróżą nic dobrego globalnej gospodarce. Hiperinflacja, drukowanie pieniądza przez banki centralne i wzrastające zadłużenie zapowiadają nieuchronną zmianę. Pytanie, czy zmiany będą postępowały stopniowo, czy wstrząśnie nami kolejny krach. 

Pandemia koronawirusa, dość brawurowe zachowania rządów – najpierw lockdowny, potem sowita akcja pomocowa, dogmat dekarbonizacji energetyki, który skutkuje pierwszymi black­outami i winduje ceny w zasadzie wszystkiego, powodują, że musimy powoli żegnać się ze światem, który znaliśmy do tej pory. 

Wszystko do góry

Zacznijmy od podwyżek cen gazu i prądu. Jeszcze tydzień temu wszyscy emocjonowali się, że ceny na kontrakty błękitnego paliwa osiągnęły 1000 dol. za 1000 m sześc., a już w tym cena przebiła swobodnie 1300 dol. Zbliża się zima, Europa nie ma zapasów, Rosja zapowiedziała, że nie będzie tranzytu przez terytorium Ukrainy, a Nord ­Stream 2 jeszcze nie działa, poza tym jego uruchomienie jest problemem politycznym dla Unii Europejskiej. 

Ceny gazu ziemnego osiągnęły więc historyczny szczyt i nie wiadomo, gdzie jest koniec wzrostów. W Polsce – która ma zapasy tego paliwa i jest chwalona za roztropność przez społeczność międzynarodową – podwyżka dla gospodarstw domowych to już blisko 30 proc., a należy się spodziewać kolejnych. Ogólnie cena gazu na giełdach wzrosła już w tym roku o 550 proc. Spośród państw Unii najmniej zapasów gazu mają Holandia i Niemcy, nie lepiej jest w Czechach, i te państwa uznają sytuację w swoich krajach za krytyczną. Na zwyżkach korzysta oczywiście Gazprom. Akcje rosyjskiego giganta również są najdroższe od ośmiu lat. Zysk netto to już grubo ponad 0,6 bln rubli. 

Zielony Ład, planowany Fit for 55, ideologiczne programy unijne, które windują normy ekologiczne pod dyktando dogmatu walki z globalnym ociepleniem, są odpowiedzialne za obserwowane szalejące ceny energii. Na giełdzie w Niemczech ceny energii elektrycznej wzrosły od stycznia o ok. 140 proc., we Włoszech o 340 proc., w Hiszpanii o 425 proc. Warto zauważyć, że 3/4 ceny prądu to wcale nie koszty energii, lecz podatki i opłaty sieciowe. Dlatego podwyżki energii mogą być jeszcze bardziej dotkliwe niż cen gazu. Powodem jest przymusowa transformacja energetyczna europejskich gospodarek. Planowane rozszerzenie gałęzi gospodarki objętych planem redukcji emisji dwutlenku węgla może jeszcze pogorszyć sytuację. Warto podkreślić, że nie jest to wzrost tymczasowy, lecz stały i sukcesywny. Drożyzna będzie coraz większa i do tego stanu rzeczy trzeba się przyzwyczaić. Oprócz surowców energetycznych rosną ceny metali, szczególnie metali rzadkich wykorzystywanych w przemyśle i elektronice. Od stycznia tego roku o 250 proc. rosną notowania litu i o ponad 60 proc. kobaltu.

Gdy rosną ceny energii, rośnie cena wszystkiego. Inflacja producencka w strefie euro jest najwyższa od czasu wprowadzenia wspólnej waluty. W czerwcu szacowano ją na 13,4 proc. rok do roku, a więc potem będzie jeszcze większa. Podwyżki odczuwamy wszyscy. Trudno wskazać produkt lub usługę, która nie drożeje. 

Zamówienia, które nie dochodzą

To, że jest drogo, to ledwie część problemu, skoro wielu rzeczy po prostu nie można kupić i czeka się na nie tygodniami. Wiele towarów, podzespołów, części zamiennych nie może dotrzeć na czas. Za problemy odpowiadają przerwy w łańcuchach dostaw. Porty mają przestoje pod różnymi pretekstami. Na morzach robią się korki. Dlatego brakuje części w sektorze IT, przemyśle motoryzacyjnym czy AGD. Chiny, które są fabryką świata, tłumaczą się lokalnymi lockdownami. COVID-19 jest argumentem, który świat przyjmuje. Ale czy to do końca prawda, tego nie wiemy. Przecież gdy brakuje towaru – jego cena rośnie. Chińczycy mogą więc zarabiać coraz więcej i tak właśnie się dzieje. Zakłócenia powodują efekt domina. Gdy opóźniają się dostawy, potem robią się korki, rosną ceny przewozu kontenerów (nawet pięciokrotna zwyżka z 3 do 15 tys. za sztukę), a na końcu brakuje rąk do pracy przy rozładunku w krajach rozwiniętych. To wszystko też napędza koszty i wszystko robi się jeszcze droższe. 

Częściowo odpowiedzialna jest też za to polityka „zawsze na czas”. Dotychczas magazyny nie były pełne, bo towar można było sprowadzić zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem przedsiębiorstwa działającego w czasie rzeczywistym. Zabezpieczano się też w ten sposób przed zmiennością rynków. Teraz ten paradygmat może się zmienić. Kraje wysokorozwinięte będą rozważały przeniesienie kluczowej produkcji jak najbliżej siebie, omijając państwa autorytarne i niestabilne politycznie. Już od półtora roku wiadomo, że USA i UE będą skracały łańcuchy dostaw. Perturbacje dotknęły większość importerów. Dlatego roszady na rynku dostaw są nieuniknione. Światowy handel czeka rewolucja. Zyskają na tym takie regiony jak Trójmorze, które są bardziej przewidywalne od Azji, a ich największym atutem jest bliskość geograficzna. 

Firmy przechodzą przeobrażenia, zwiększają nakłady na cyfryzację i rozwój systemów IT. Zwiększa się także wrażliwość zarządzania ryzykiem. Dostawcy przechodzą teraz na system szczegółowej weryfikacji. Wszelkie procesy są monitorowane i nadzorowane. Zwiększają się nakłady na e-commerce. Szczególnym polem konkurencji staje się rzeczywistość wirtualna. Stąd konieczność nowych rozwiązań, często rewolucyjnych. 

Blockchain to przyszłość

Niepewność na rynkach powoduje, że inwestorzy coraz częściej skłaniają się ku inwestycjom alternatywnym. Takimi są wszelkie projekty oparte na technologii blockchain (łańcuch bloków – technologia przechowywania oraz przesyłania informacji o transakcjach zawartych w internecie). Skończyły się czasy, gdy tradycyjnie postrzegający rzeczywistość analitycy wieszczyli, że kryptowaluty służą wyłącznie oszustom, ich fundamentalna wartość wynosi zero dlatego, że nie są gwarantowane przez żadne państwo. Obecnie widoczny jest trend, że kraje autorytarne, takie jak Chiny, Rosja czy Turcja, zakażą kryptowalut. Jest to właściwie bez znaczenia, bo ich rolę przejmą dynamiczne państwa Azji Południowo-Wschodniej, takie jak Malezja, Tajwan, Hongkong, Singapur. W USA i potem w UE rynki te będą uregulowane, ponieważ decydenci zdali sobie sprawę, że ich rozwoju nie da się zatrzymać. Demokraci w USA popierają regulacje, zwłaszcza w sferze fiskalnej, liczą bowiem na wynikłe z tego profity. Europa jest zaś jednym z głównych obszarów adopcji technologii blockchain. Prace nad ramami prawnymi płatności cyfrowych zapowiedziały także najbogatsze państwa świata z grupy G20. 

Skąd ta zmiana? Powodów jest kilka. Przede wszystkim klienci tradycyjnych rynków finansowych chcą produktów inwestycyjnych opartych na kryptowalutach. Pracują już nad tym największe banki oraz instytucje finansowe. Dla nich jest to temat – dostosuj się albo zgiń. Dlaczego? Wyobraźmy sobie, że obecnie firma, która chce wyemitować akcje, musi korzystać z niezliczonej liczby pośredników. Musi pisać prospekty emisyjne, zatwierdzone przez odpowiednią komisję, potem płaci doradcom, bankom, maklerom, giełdzie. To wszystko kosztuje krocie. Blockchain eliminuje ich wszystkich. Innowacyjna firma może wypuścić token oparty na kryptowalucie. Można nim handlować na niezliczonej ilości platform na całym świecie. Współpracując z innymi firmami, tworzy nieskończoną liczbę takich ekosystemów. Wszystko odbywa się w sposób bezpieczny, w czasie zbliżonym do rzeczywistego i po niewielkich kosztach. Przy rozwiązaniach blockchain tradycyjny system finansowy wygląda jak dinozaur. Przypomina analogowy telefon w porównaniu do najnowszego smartfona. Rewolucja jest więc nieunikniona. 


Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)  
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Tomasz Teluk