Z pomocą przychodzi nam nauczycielka życia, czyli historia, która – jak wiadomo – lubi się powtarzać. Niestety, w naszej rzeczywistości podjęcie dobrych decyzji utrudniają ci, którzy uczyć się nie chcą. Oby tylko okazało się, że jedynym efektem takiej postawy będzie po prostu przyznanie się do błędu.
Śmierć imperiów
Nie ma chyba bardziej powtarzalnej w historii prawidłowości niż pokazująca, że imperia rodzą się, rozwijają się i umierają. To jest tak oczywista historyczna prawidłowość, jak ta biologiczna, że ludzie rodzą się, rosną i umierają. Żadnemu, ale to absolutnie żadnemu imperium nie udało się odwrócić procesu upadku, jeśli już takowy się zaczął. Ba, żadnemu imperium nie udało się zatrzymać tego procesu. Czasami udawało się co najwyżej ten proces spowolnić, niekiedy nawet trochę cofnąć cofanie, ale zawsze na bardzo krótko. Próby zachowania imperium bywały brutalne, ale mało skuteczne. Przekonali się o tym boleśnie np. Francuzi, najpierw w Wietnamie, później w Algierii. Teraz przekonują się o tym Rosjanie na Ukrainie. Potężna armia bardzo słabo radzi sobie ze słabszym krajem, i to już od 2014 r. Są jednak w Polsce ludzie, którzy wciąż każą szanować Rosję i jej możliwości.
Jakie nauki powinniśmy wyciągnąć z historii upadku imperiów? Ano dwie. Pierwsza z nich mówi, że nie warto stawiać na sojusz z upadającym imperium. Druga – upadek imperium daje przestrzeń do działania. Pierwszej lekcji nie zrozumiały chociażby Armenia, która stawiając na Rosję, uległa wspieranemu przez Turcję Azerbejdżanowi, i Niemcy, które wiążąc się sojuszem energetycznym z Rosją, nie tylko rujnują teraz swoją reputację, ale muszą szukać w pośpiechu nowych źródeł energii. Drugą lekcję odrobiła Polska. Po upadku ZSRS inwestowała we wspieranie aspiracji europejskich na Ukrainie i Białorusi, otwieranie społeczeństw tych krajów na Zachód. Pierwszym efektem tych działań była chociażby emigracja wykształconych Ukraińców i Białorusinów do Polski, gdzie przyczynili się oni do rozwoju naszej gospodarki. Są jednak wciąż w Polsce ludzie, którzy przekonują, że na Rosję trzeba stawiać, a Białoruś i Ukrainę zostawić Moskwie.
Słabi mogą wygrać
Przy okazji głosów o stawianiu na Rosję albo podporządkowaniu naszej polityki jej interesom podnoszony jest pewien argument – Rosja jest silna, a my słabi, więc powinniśmy się podporządkować. Ten typ myślenia wyszedł też przy okazji rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zwolennicy tezy o silnej Rosji byli przekonani o tym, że skoro Ukraina w kalkulacjach jest słabsza, to upadnie w kilka dni. A tak się nie stało. I w ahistoryczności tego podejścia chodzi nie tylko o kwestię upadającego imperium rosyjskiego, lecz o znaną z dziejów możliwość, że słabszy ma szansę wygrać z silniejszym. Tak było w wypadku antycznej Grecji opierającej się Persji, Amerykanów walczących pod wodzą Jerzego Waszyngtona z Brytyjczykami czy Izraelczyków walczących z Arabami w XX w. Po prostu często o wyniku starcia decyduje nie prosta kalkulacja sił na papierze, lecz motywacja walczących. Może ona sama jeszcze nie wystarcza do wygranej, ale pozwala lepiej wykorzystywać wszystkie okoliczności.
Z tą właśnie prawidłowością historyczną mamy teraz do czynienia na Ukrainie. Ukraińcy, mimo że teoretycznie słabsi, są lepiej od Rosjan zmotywowani. Mogą przez to zmobilizować więcej ludzi do walki, są gotowi na bardziej ryzykowne strategie (wciąganie wroga w głąb kraju, oparcie się na miastach twierdzach, działania bliższe partyzantce), bardziej starają się działać w nowoczesnych (a więc jeszcze nie do końca sprawdzonych) technologiach, jak np. walka dronami. Wojna na Ukrainie jeszcze się nie skończyła, ale już chyba można przypuszczać, że Rosjanie Ukrainy nie zajmą.
Mimo to na początku tej agresji pojawiły się w Polsce osoby, które przekonywały, że koniec Ukrainy jest bliski. Nawet w toku walk, gdy było jasne, że Rosjanie nie osiągną zamierzonych celów, niektórzy przekonywali, że Kijów powinien się poddać. Co więcej, te same osoby domagały się, abyśmy też się poddali – tylko Niemcom. Mieliśmy zgodzić się na wszystkie warunki, jakie Berlin nam stawiał, tylko po to, by dostać jakiekolwiek pieniądze od Unii. Nawet za cenę niedenerwowania Niemców tematem sankcji na Rosję.
Nowe potęgi rodzą się na peryferiach
Wreszcie, ostatnią, ale nie mniej oczywistą lekcją z historii jest to, że potęgi rodzą się na peryferiach. Starożytna Persja powstała na peryferiach ówczesnego świata cywilizowanego. Tak samo jak starożytny Rzym. Podobnie średniowieczna Arabia czy Francja. Wreszcie, w bliższych nam czasach, potęgi narodziły się na peryferiach ówczesnej Europy. Mowa tu o Hiszpanii, Anglii, Rosji czy Prusach. Jeśli ktoś więc szuka kandydatów na przyszłe mocarstwa, raczej nie powinien rozglądać się po Europie Zachodniej. Powinien raczej spojrzeć na Europę Środkowo-Wschodnią, czyli nasz region. Region, w którym właśnie toczy się światowa rozgrywka geopolityczna. Rozgrywka, którą można spróbować przewidzieć, znając historię. Wiedząc, że imperia się nie odbudowują i że słabi, będąc odpowiednio zmotywowani, mogą wygrać z silnymi, można zaryzykować tezę, że Rosja przegra wojnę.
Co z tego wynika? Ano właśnie. Przełomy pozwalają wzrosnąć nowym mocarstwom. Kto takowym może być? Wszystko wskazuje na to, że Polska. Po pierwsze, nasz kraj staje się państwem frontowym, bo zagrożenie ze Wschodu długo nie zniknie. A to sprzyja wzmocnieniu, tak jak było w wypadku Korei Południowej, Tajwanu czy Niemiec Zachodnich. Po drugie, otwiera nam się przestrzeń do działania na Białorusi i Ukrainie. Jakby dodać potencjał tych krajów do naszego, możemy zacząć nazywać się potęgą.
Po trzecie wreszcie, zmieniają się kierunki polityki w Europie. Polityka Rosji rujnuje plany Niemiec. Relacje z Moskwą rujnują reputację Berlina, a kolejne kroki gospodarcze przeciw Rosji podkopią potęgę gospodarczą Niemiec. Plan federalizacji UE pod władzą Niemiec staje więc pod znakiem zapytania. A kraje naszego regionu mogą zacząć widzieć w Polsce punkt odniesienia lepszy od niemieckiego.
Historia nauczycielką naszego życia
Historia wyraźnie nam mówi, co powinniśmy teraz robić. Po pierwsze, wspierać Ukrainę i Białoruś w ich zmaganiach o niezależność od Rosji, bo Moskwa po latach potęgi słabnie zgodnie ze wszelkimi prawidłowościami historycznymi i należy to wykorzystać. Po drugie, wzmacniać w Polakach motywację do bycia potęgą. Z historii wiemy, że motywacja może zdziałać cuda, i że potęgi rodzą się na peryferiach takich, na jakich znajduje się Polska. O ile w tej pierwszej kwestii panuje konsensus od Zandberga po Bosaka (z marginalnymi wypadkami wyłamywania się w postaci np. Grzegorza Brauna), to w tej drugiej kwestii zwolennicy „potężnej Polski” są jeszcze w mniejszości. Przede wszystkim zwolennicy „potężnej Polski” sami są zbyt słabo zmotywowani. To się musi zmienić. Trzeba szeroko, mozolnie, głośno powtarzać, że Polska musi być potęgą. Bo tego nas uczy historia.
 
                     
                         
                         
                         
             
             
            ![Rutkowski ujawnia kulisy zatrzymania Andrzeja R.! Zaskakujące powiązania z politykiem KO [WIDEO]](https://files.niezalezna.tech/images/imported/blaskonline/thumbs/43435.png?r=1,1) 
             
             
             
            ![Mural na miarę serca! Warszawska szkoła zrobiła niespodziankę, która wzruszyła całą Polskę [ZDJĘCIA]](https://files.niezalezna.tech/images/imported/blaskonline/thumbs/1-10.png?r=1,1)