W rozmowach o pokoju na Ukrainie Polska pełni wyłącznie funkcję kwiatka do kożucha. Niby jesteśmy gdzieś zapraszani, niby ktoś z kimś rozmawia, ale najważniejsze decyzje zapadają w Waszyngtonie, Moskwie czy Berlinie. Szczyt wschodniej flanki NATO – zamiast u nas – odbywa się w Helsinkach. Warszawa wypadła z Trójkąta Weimarskiego i została zastąpiona przez Wielką Brytanię. Tak zachwalana przez obecną koalicję skuteczność własnej dyplomacji, nazywanie oponentów „dyplomatołkami” okazały się zwykłym pustosłowiem. Faktycznie premier Donald Tusk jest ignorowany na arenie międzynarodowej, a jedynymi wydarzeniami, z którymi będzie kojarzony, są brexit i publiczne szyderstwa z Donalda Trumpa. Nie pomaga także bufonada ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego i konflikt rządu z prezydentem Karolem Nawrockim. Efekt jest taki, że znajdujemy się obecnie na marginesie głównego nurtu polityki międzynarodowej. W chwili, gdy ważą się losy bezpieczeństwa Europy, nie napawa to optymizmem.
O nas, bez nas
Okazuje się, że po raz kolejny mocarstwa dogadują się ponad naszymi głowami, a nasz kraj aspirujący do grona 20 największych gospodarek świata nie ma faktycznej mocy politycznej, aby decydować o sobie.