Od kilku lat biorąc udział w obchodach Powstania Warszawskiego, nie umiem pozbyć się uczucia niesmaku. Chodzi o udział w nich oficjeli Platformy Obywatelskiej i to, co w tych dniach robią związane z nimi „autorytety” oraz media.
O dziwo, jednak nie chodzi o to, że krytykują oni to wydarzenie, tylko że stali się jego „fanami”. Z jednej strony ktoś może powiedzieć, nie bez pewnej racji, że lepiej, iż po tylu latach obrażania Powstańców, także oni uznali, że należy złożyć hołd bohaterom tych dni. Z drugiej strony trudno nie odnieść wrażenia, że ich „szacunek” do Powstania jest sztuczny. Że próbują oni, w sposób agresywny i prymitywny, wykorzystać zryw do swojej propagandy. Przy okazji tak manipulując pamięcią o tym wydarzeniu, że de facto ją niszcząc. Ostatnie obchody potwierdzają tę smutną konstatację. Po raz kolejny wyeksponowano w mediach PO tylko jednego Powstańca, jakby innych nie było, p. Traczyk-Stawską. To, dlaczego została ona bohaterką PO, jest oczywiste, chodzi o to, że w każdym swoim słowie wspiera ona PO. Skądinąd sposób, w jaki wykorzystuje ją partia Donalda Tuska, staje się coraz bardziej absurdalny. Ostatnio uznano, że będzie ona właściwą osobą tłumaczącą widzom neoTVP, dlaczego Trump jest straszny. Po raz kolejny też PO i jej media usiłują zrobić z Powstania akt walki z jakimś bliżej niezdefiniowanym „faszyzmem” (bo przecież nie Niemcami), a następnie sugerować, że dziś bohaterowie tego zrywu staliby po stronie PO, walcząc z prawicowym populizmem (czyli PiS-em, Trumpem i kogo sobie tam jeszcze wymyśli Platforma). W końcu pamiętajmy też, że ci ludzie nigdy nie przeprosili za to, co latami o Powstaniu opowiadali, jak długo robili z jego uczestników morderców, szaleńców i kanalie. Wymownym gestem tego, jak naprawdę PO traktuje pamięć o Powstaniu, jest więc to, że idealnie na 1 sierpnia ekipa Trzaskowskiego („przypadkiem”, jak potem stwierdziła) zdecydowała się... zamalować wielki mural ku czci Powstańców, znajdujący się w centrum stolicy.