Wcześniej w sprawie podobnego scenariusza alarmowano m.in. w Finlandii i Wielkiej Brytanii. Kraje bałtyckie, leżące najbliżej agresora, kreślą plan wspólnej linii obrony. Spoglądają także na Białoruś, gdzie od pewnego czasu obecna jest rosyjska taktyczna broń jądrowa. To dobrze, że coraz więcej państw NATO jest świadomych niebezpieczeństw płynących z neoimperializmu Kremla, bo przygotowanie do ewentualnego konfliktu nie może obyć się bez rozszerzenia polityki obronnej i strategicznych zbrojeń, a to równocześnie przełoży się na zwiększenie bezpieczeństwa w ujęciu kolektywnym.
Smuci za to fakt, że nadal są jednak stolice, gdzie na Rosję nie patrzy się jako na zagrożenie. Opieszałość Budapesztu ws. akceptacji wniosku Szwecji o dołączenie do NATO to nic innego, jak granie pod melodię Putina. Podobnie jak fakt, że już w poniedziałek na rosyjskiego zbrodniarza będzie czekał w Ankarze prezydent Turcji Recep Erdoğan, by usiąść do wspólnego stołu. Czy w takim wypadku w kontekście NATO nadal można używać słowa „sojusz”?