W tej dyskusji przeciwnikom Polski przedwojennej chodzi o co innego niż podważenie trudnych decyzji z przeszłości. Chodzi o podważenie nadrzędnej zasady, którą kierowały się elity II RP, czyli zasady dwóch wrogów, zasady równego dystansu od Hitlera i Stalina. Jej podważanie ma służyć wcale nie wyciągnięciu lekcji z przeszłości, ale zmianie postaw Polaków, aby wpłynąć na ich przyszłość.
W objęcia Hitlera czy Stalina?
Niektórzy przeciwnicy zasady dwóch wrogów przekonują, że w 1939 r. trzeba było się sprzymierzyć z Hitlerem. Problem w tym, że w ich argumentacji sporo jest manipulacji. Najpopularniejsza jest taka, że po 1945 r. nie mogło być już gorzej. A gorzej być mogło. Mogliśmy przecież stać się krajem wielkości Księstwa Warszawskiego. Będąc od początku członkiem koalicji antyhitlerowskiej, musieliśmy dostać jakąś rekompensatę za Kresy Wschodnie, których ZSRS nie miał zamiaru oddać. Jeśli bylibyśmy sojusznikiem Hitlera, nikt nie myślałby o oddaniu nam Śląska czy Pomorza. Tak było przecież z innymi sojusznikami Niemiec, Rumunią czy Finlandią, które nie dostały żadnej rekompensaty za wschodnie ziemie zabrane przez ZSRS. Nie trzeba też chyba dodawać, że będąc sojusznikiem Hitlera, bylibyśmy zmuszeni do udziału w eksterminacji naszych żydowskich współobywateli.
Jednak obok pomysłu na sojusz z Hitlerem pojawiają się również głosy o sojuszu ze Stalinem. Wydają się one o tyle racjonalne, że w pewnym momencie i tak na ten sojusz przystaliśmy. Jednak prosowieccy przeciwnicy elit II RP wskazują, że nie byliśmy w tym sojuszu wystarczająco prosowieccy, że część Polaków po 1945 r. zdecydowała się na walkę z komunistami. Zwolennicy postawy prosowieckiej argumentują, że większa uległość wobec Stalina mogła owocować większym udziałem prawdziwych polskich elit we władzy PRL. Ale naiwność takich postaw pokazał przykład Czechosłowacji. Tam prawdziwe elity poszły na szeroką współpracę z komunistami, a i tak zostały przez nich eksterminowane. W Czechosłowacji mieliśmy do czynienia z naprawdę twardym komunizmem, który zniszczył gospodarkę tego kraju. U nas twarda postawa wobec komunistów zmusiła ich w końcu do osłabienia walki z Kościołem katolickim i częściowej rezygnacji z komunistycznych szaleństw, takich jak kolektywizacja rolnictwa.
Prawdziwa alternatywa
Między rokiem 1918 a 1945 popełniono oczywiście wiele błędów, ale większość tych błędów nie była naszą winą. Nasza koncepcja była dobra. My chcieliśmy budować między Niemcami a Rosją blok państw, które z pewnym wsparciem mocarstw Zachodu mogły się postawić Berlinowi i Moskwie. Błędy popełnili nasi potencjalni sojusznicy. Gdyby w 1919 r. Ukraińcy masowo przystąpili do współpracy z Wojskiem Polskim, mogłaby się ziścić wizja państwa federacyjnego na obszarze dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, którą w życie chciał wcielić Józef Piłsudski. Gdyby Ukraińcy weszli w skład takiego państwa, to nie tylko uniknęliby Wielkiego Głodu, lecz także mogliby dzisiaj być narodem dużo bogatszym. Nie mówiąc już o tym, że wspólnie łatwiej byłoby stawić czoła sowieckiej Rosji Józefa Stalina.
Podobny błąd co Ukraińcy w 1919 r. popełnili Czesi w latach 30. Polacy kilkukrotnie proponowali im zbudowanie sojuszu państw Europy Środkowo-Wschodniej, który przeciwstawiłby się Hitlerowi i Stalinowi. Czesi woleli jednak widzieć sojusznika w Rosji Sowieckiej. A przecież sam sojusz Pragi i Warszawy był na tyle silny, że mógł zmienić bieg historii. Niemcom w 1938 r. wcale nie byłoby łatwo pokonać Polaków i Czechów jednocześnie. Być może udałoby się obronić nasze kraje nie tylko przed zniszczeniem przez Hitlera, lecz także przed trafieniem pod but Stalina w latach 40. Czesi i Polacy (oraz inne narody) być może uniknęliby komunizmu niszczącego przez prawie pół wieku ich gospodarki i społeczeństwa. No ale Czesi podjęli w swojej przeszłości inne decyzje. Tak jak Ukraińcy. Dziś Polacy mogą tylko przypominać, że to my mieliśmy wtedy rację.
Kto potrzebuje protektora
Sojusz krajów Międzymorza w okresie międzywojennym był najbardziej racjonalnym dla narodów naszego regionu rozwiązaniem, ale przeciwnicy pomysłodawcy Międzymorza, czyli Józefa Piłsudskiego, atakują go właśnie za brak racjonalności. Pomysł Marszałka miałby być „myśleniem romantycznym”. Historia wykazała jednak, że to właśnie myślenie rzekomych racjonalistów było błędne. Dlaczego więc wciąż są tak głośne środowiska, które krytykują doktrynę dwóch wrogów? Odpowiedzi na to pytanie może dać przyjrzenie się środowiskom, z których ta doktryna płynie. A są to niemal zawsze środowiska, które nie są w stanie dzierżyć w Polsce władzy bez wsparcia Rosji lub Niemiec. W Polsce niezależnej, a taka była mimo swoich wad II RP, środowiska te nie były w stanie zdobyć lub utrzymać na dłużej zdobytej władzy. Przeciwnikom doktryny dwóch wrogów może więc nie chodzić o siłę Polski, ale o realizację innych idei.
Pierwszym środowiskiem, z którego płynie krytyka tej doktryny, są oczywiście szeroko pojęte środowiska postkomunistyczne. Jest przecież oczywiste, że wspomnienie jakiegokolwiek sprzeciwu wobec ZSRS podważa ich prawo do uznawania się za polską elitę, którą stały się tylko dzięki woli Moskwy. Znaczna część tego środowiska zamieniała kuratelę Moskwy na kuratelę Berlina i Brukseli. Ponowne przyjęcie doktryny niezależności zarówno od Rosji, jak i od Niemiec mogłoby ich pozbawić znaczenia w Polsce. Dlatego krytykują ją i jej historycznych twórców. Jest jednak i drugie środowisko, które jest przeciwne zasadzie dwóch wrogów. Jest to środowisko skrajnych nacjonalistów (nie mylić z narodowcami), których najważniejszym celem jest Polska jednolita narodowościowo. A że taka Polska oznacza Polskę niewielką, to potrzebny jej jest wtedy większy protektor, czyli Rosja lub Niemcy.
To o przyszłość, nie o przeszłość chodzi
O Powstaniu Warszawskim, o wojnie w 1939 r. a także o całej II RP trzeba oczywiście dyskutować. W tamtych latach popełniono wiele błędów, które miały tragiczne następstwa. Ale ta dyskusja przede wszystkim powinna służyć unikaniu błędów w przyszłości, a nie podważeniu całej doktryny, jaką była obrona polskiej suwerenności. A żeby obronić suwerenność, trzeba było stawać zarówno przeciw Niemcom, jak i przeciw Rosji, bo oba mocarstwa polskiej suwerenności zaakceptować nie tyle nie chciały, ile po prostu nie mogły. Dzisiaj jesteśmy w dużo lepszej sytuacji. Po pierwsze, znamy historię, możemy więc z niej się czegoś nauczyć. Po wtóre, Niemcy i Rosja są dziś dużo słabsze. Potencjalny sojusz państw Międzymorza byłby dziś tak silny jak Rosja i Niemcy. A proporcje będą się jeszcze zmieniać na naszą korzyść. Nasza dyskusja nad historią powinna się więc dzisiaj skupiać nie na powtarzaniu, że nam się nasza dawna strategia nie udała, ale na zastanawianiu się, dlaczego się nie udała. Wszystko po to, aby teraz nam się obronić suwerenność udało.