Ponieważ moje dzieciństwo i młodość upłynęły pod rządami „polskiej” komuny, a Rodziców miałem normalnych i przyzwoitych, czyli patriotów, dzięki ich wychowaniu wszelkie komusze święta napawały mnie obrzydzeniem, tak samo 22 lipca czy 1 Maj, jak rzekomy Dzień Kobiet. U nas się świętowało 3 Maj i 11 Listopada, a nie „święto konia, święto lasu, święto Jana z Czarnolasu”, jak manię coraz nowych wymyślonych za komuny „świąt” wyśmiewał satyryk.
Dodatkowym bodźcem negatywnym był ówczesny Dziennik Telewizyjny, co roku katujący biednych mieszkańców PRL odrażającym widokiem partyjnych bonzów od Gomuły poczynając, którzy z wdziękiem chłopca stajennego wręczali zażenowanym kobietom wiecheć obowiązkowych goździków w nieodłącznym celofanie, oczywiście kwiatami w dół.
A potem w 1983 roku nastał ten piękny dzień, odkąd można było z czystym sumieniem obchodzić 8 marca: wówczas to najwybitniejszy prezydent USA Ronald Reagan wypowiedział słynne słowa o ZSRR jako o „Imperium Zła”. I będziemy je wspominali, póki owo imperium ostatecznie nie zdechnie!