Rzecz w tym, że przy całej mojej sympatii dla torysów, którym w czasie, gdy mieszkałem w Wielkiej Brytanii, pomagałem w kampaniach wyborczych - nie umieli oni temu wyzwaniu sprostać. Gdy państwo Brytyjczyków było jeszcze w Unii Europejskiej, rządzący dość cynicznie uciekali od odpowiedzialności za masową imigrację na Wyspy, zwalając odpowiedzialność na Brukselę. Jednak po „aksamitnym rozwodzie” z Unią byli już wyłącznie „na swoim” i kolejne konserwatywne gabinety ponosiły za politykę migracyjną całkowita winę. Wyborcy wystawili rachunek premierowi Jego Królewskiej Mości Rishi Sunakowi także za faktyczną porażkę w tym obszarze. Oczywiście nie był to jedyny powód klęski formacji politycznej, która po wyborczej porażce CDU/CSU w Niemczech najdłużej że wszystkich innych rządziła w Europie - nie biorąc oczywiście pod uwagę niedemokratycznych Rosji i Białorusi oraz demokratycznej ,ale znajdującej się w wielkiej mierze na kontynencie azjatyckim Turcji.
Media lewicowe i liberalne skupiały się w swych relacjach z ostatnich dni i godzin z Anglii na tych, którzy stali się w jakiejś mierze politycznymi beneficjentami fiaska polityki migracyjnej brytyjskiego establishmentu, czyli skrajnej prawicy. Można i tak. Jednak tak naprawdę to ucieczka od problemu.
Jasne, że można udawać, iż problemem Londynu nr. 1 jest radykalna prawica, która bije się z policją. Wszak wszyscy rozsądni komentatorzy wiedzą, że te bijatyki, nieraz brutalne, na ulicach angielskich miast to skutek, a nie przyczyna.
To, co dzieje się teraz za Kanałem Angielskim - jak mieszkańcy Albionu nazywają Kanał La Manche - jest kolejnym ostrzeżeniem dla Polski. Tylko czy ten rząd potrafi to zrozumieć?