Alkotubkowa putinada – wszystkie wojny szeryfa Donalda » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Jak rząd rozwiąże problem zbożowy?

Sytuacja na rynku zbożowym jest trudna, tej wiosny bowiem spichlerze zapełnione są ziarnem jeszcze z zeszłego roku. Ceny zbóż spadają. Środowiska rolnicze są niezadowolone, gdyż rynek zalały zboża importowane z Ukrainy, w czym upatrują głównej przyczyny swojej trudnej sytuacji. Jeśli rząd nie chce stracić głosów wsi, będzie musiał znaleźć szybkie rozwiązanie problemu jeszcze przed wyborami.

Skąd wziął się problem? Gdy wybuchła wojna na Ukrainie, władze zaapelowały, aby nie pozbywać się zboża i nie wyprzedawać go naprędce, bo Polsce i światu może grozić kryzys żywnościowy. Chodziło o bezpieczeństwo naszego kraju i pole do manewru, gdyby np. sąsiadom groził głód. Wszystko wskazywało na to, że Rosja będzie chciała szantażować Ukrainę, biedne kraje świata i Unię Europejską, deficytami żywności, tak, aby wywołać globalny kryzys i chaos.

Kryzys, którego nie było

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi sądziło, że Polska dzięki zapasom utrzyma strategicznie silną pozycję, którą potem będzie można wykorzystać gospodarczo i politycznie. Rzeczywiście, gdyby wybuchł kryzys, dzięki rodzimemu rolnictwu i zapasom bylibyśmy bezpieczni. Producenci rolni ponadto mogliby liczyć na dodatkowe zyski w związku z szalejącymi cenami na międzynarodowych rynkach.
Sytuacja potoczyła się jednak zgoła inaczej. Rosja nie podbiła Ukrainy i nie poszła dalej. Została zatrzymana. Nie wywołała także kryzysu żywnościowego. Mimo odcięcia Kijowa od Morza Azowskiego osiągnięto porozumienie między Ukrainą, Rosją i Turcją, które częściowo udrażnia porty na Morzu Czarnym. Część zbóż musi jednak jeździć drogą okrężną, przez Rumunię i Polskę. No i tutaj zaczynają się problemy.

Ceny zbóż cały czas spadają wskutek nadmiaru podaży. Rolnicy poczuli się więc oszukani. Ponieśli koszty zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego państwa, a tymczasem nikt nie kwapi się, aby od nich zapasy odbierać. Jak wskazuje Izba Zbożowo-Paszowa, właśnie spadki cen na światowych rynkach i niski popyt ze strony rodzimych przetwórców powodują, że sytuacja na rynku rolniczym jest niezwykle trudna.

Według Związku Zawodowego Rolników „Korona” import zbóż do Polski to 30 tys. ton tygodniowo, co od 1 lipca zeszłego roku daje liczbę 2,2 mln ton. W tym samym okresie eksport z Polski do krajów spoza UE wyniósł łącznie 2,43 mln ton. Stało się więc to, czego najbardziej obawiali się rolnicy – rynek zalało tanie ziarno z importu, które miało tędy tylko przejeżdżać. Okazuje się jednak, że towar przeznaczony do tranzytu trafił do sprzedaży. Kupującym jest wszystko jedno, wolą kupić taniej.

Poszukiwanie rozwiązań

Tiry i wagony z ziarnem miały być poddawane kontroli i plombowane na granicy, tak aby towar tylko wjechał do naszego kraju i z niego wyjechał. Okazuje się jednak, że w praktyce mało kto to kontroluje. Samorządy tłumaczą, że gdyby każdy transport poddawano kontroli, kolejka stałaby od granicy aż do Kijowa. Organizacje rolnicze nie chcą słuchać takich tłumaczeń. Skarżą się na nierówną konkurencję, ponieważ Ukraińców nie obowiązują takie same normy fitosanitarne, jakie narzuca Polsce Unia Europejska. Naraża to na dodatkowe niebezpieczeństwo polskich konsumentów, zwłaszcza jeśli zboża transportuje się byle jak, np. w węglarkach albo niezabezpieczone przed warunkami atmosferycznymi.
Najcięższe słowa krytyki padają pod adresem wicepremiera i ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka, któremu zarzuca się zaniedbania. Premier Mateusz Morawiecki uspokaja natomiast, że nasz kraj zwrócił się do Unii Europejskiej o zwiększenie pomocy dla rolników. Rząd zapowiedział także wzmożone kontrole. Zboże ma trafiać do Egiptu, na Bliski Wschód, do Afryki Północnej, tak jak pierwotnie zaplanowano, a nie do krajowych skupów.

Rząd zapewnia, że wraz z unijną pomocą przeznaczy na wsparcie rolników 900 mln zł. Na razie Polska dostała 200 mln zł i nie są to wystarczające środki. Staramy się więc o dodatkowe 100 mln euro z rezerwy kryzysowej. W magazynach zalega ponad 2,5 mln ton niesprzedanego zboża.
Pojawiają się jednak szanse na eksport. Jednym z krajów, który chce przyjąć 1,5 mln ton pszenicy, jest Maroko. Polaków mogą wyprzedzić Francuzi. Marokańczycy chcą jednak dywersyfikować swoje dostawy i szukają tańszych rozwiązań.

Co dalej?

Na wsi, szczególnie w mniejszych gospodarstwach, liczy się każdy grosz. Dlatego rolnikom jest nie w smak sprzedawać towar po kilkaset złotych taniej, niż mogli to zrobić latem i jesienią ub.r. Producenci rolni jako gwaranci bezpieczeństwa żywnościowego zostali zakładnikami wielkiej polityki. Żeby otrzymać unijne dopłaty, zboże trzeba sprzedać do 31 maja. Jednak nie wiadomo, czy to wszystkim się uda, magazyny bowiem są pełne i nie ma chętnych do skupu nawet po obowiązujących, tańszych cenach.
Rolnicy chcą przesunięcia terminów otrzymania rekompensat na jesień tego roku. Niektóre skupy przesuwają już terminy odbioru zbóż nawet na październik. Co stanie się, gdy na rynku pojawi się tegoroczne zboże?

Rolnicy płacili też krocie za paliwa i za nawozy. Część z nich zainwestowała w nawozy, które wówczas notowały rekordowe ceny z powodu zawirowań na rynku gazu ziemnego. Teraz ceny wracają do normy. Mniej płacimy za paliwa, a więc ci, którzy chcieli zaoszczędzić, a kupili „na górce”, teraz płacą za swoje nietrafione decyzje ekonomiczne. Oni też oczekują rządowej pomocy.

Pojawiają się pierwsze głosy, że podobnie może dziać się na rynku owocowym. Już teraz padają zapowiedzi niższych cen, albowiem wiele firm handlujących ze Wschodem zakontraktowało już tańsze owoce. Akurat tutaj konsumenci nie będą narzekać, bo ceny owoców w zeszłym roku wystrzeliły. Obawiają się producenci truskawek, malin, porzeczek, agrestu i wiśni. Niektórzy winę zwalają na rząd, a konkretnie na ministra rolnictwa, który wpierw szukał w rolnikach oparcia, a teraz zwleka z pomocą i interwencją na rynku. Wieś oczekuje szybkiego rozwiązania i mówi o największym kryzysie od wielu lat. Sytuacja musi być zażegnana jak najszybciej. Inaczej Zjednoczona Prawica może ponieść polityczne konsekwencje sytuacji na rynku rolnym.

Co prawda polski sektor rolniczy jest w defensywie, jednak w perspektywie długoterminowej może ugrać coś dla siebie na kryzysie ukraińskim. Powodem jest oczywiście wojna na wschodzie Ukrainy. Wiele hektarów pól w tym spichlerzu Europy jest wyłączonych z użytkowania albo wskutek prowadzenia nań operacji wojennych, albo wskutek zaminowania. Choć strona ukraińska twierdzi, że zasieje w tym roku dwa razy więcej, niż Ukraińcy są w stanie skonsumować, z użytkowania może zostać wyłączone kilka, a nawet kilkanaście procent areału. W rezultacie będzie skutkowało to wzrostem cen na rynkach i otworzeniem się nowych możliwości eksportowych przed polskimi producentami.

Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org)

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Tomasz Teluk