Hejt, który rozpętała PO w polskiej debacie publicznej, to jedna z największych patologii, jakie dotknęły nasze państwo. Jest to też upiorne dziedzictwo tej amorficznej, pozbawionej programu partii, jedyny jej trwały spadek.
Mając to wszystko na uwadze, jednocześnie muszę się przyznać Czytelnikom do bardzo złej emocji, do tzw. schadenfreude, czyli radości z cudzego nieszczęścia. Niestety obserwując to, co wydarzyło się w kontekście deklaracji Hołowni na temat wspólnych list wyborczych z Platformą Obywatelską, nie mogłem powstrzymać pojawiającego się na twarzy uśmiechu. I na nic zdały się umizgi Hołowni do byłego „króla Europy”, zapewnienia o tym, że największym wrogiem jest Prawo i Sprawiedliwość, zaś PO to wspaniała partia „demokracji”. Nie pomogło nawet zwracanie się do przewodniczącego Platformy Obywatelskiej po imieniu, per „kochany Donaldzie”. Hołownia odtrącił propozycję mesjasza lemingów, więc został uznany, natychmiast, zgodnie z logiką wojny totalnej, za wroga ostatecznego. Wylał się więc na niego strumień najbardziej ordynarnego i tępego hejtu. Najgorsze wyzwiska, groźby, chamskie, prymitywne dowcipasy. Moim „faworytem” był „żarcik” subtelnego jako zwykle Tomasza Lisa, który przekręcił nazwisko szefa Polski 2050, mówiąc o nim per „kałownia”. Wiem oczywiście, że to wszystko teatrzyk pod publiczkę, że Hołownia jest trwale niezdolny do jakiejkolwiek niezależnej względem Tuska polityki. Niemniej miło było chociaż przez chwilę popatrzeć, jak stał się obiektem paskudnej nagonki partii i jej przewodniczącego, przed którym regularnie pada na kolana. Wątpię, żeby w jakikolwiek sposób Szymona to otrzeźwiło, ma on przecież określoną funkcję, której musi się trzymać. Mam jednak nadzieję, że ten wybuch agresji oraz niebywale niski poziom tych ataków musiał być dla każdego zwolennika Polski 2050, który ma chociaż trochę zdrowego rozsądku, czymś obrzydliwym. Być może dzięki temu spojrzą oni na PO i Hołownię, marionetkę tej partii, z większym dystansem.