Król Europy wypowiedział ostatnio bon mot, który, zapewne nieintencjonalnie, okazał się idealnym podsumowaniem zarówno jego drogi politycznej, jak i ewolucji jego formacji partyjnej. „Kwintesencją Europy jest to, że ludzie się lubią (…), uśmiechają się do siebie”.
Mówi to w momencie, w którym cała UE usiłuje na nowo określić się w kontekście brexitu, mówi to w momencie, w którym we Francji od miesięcy trwają krwawe zamieszki, kiedy polityka Hiszpanii wobec Katalonii staje się coraz bardziej represyjna, w końcu – słowa o „uśmiechaniu się” padają w momencie, w którym Niemcy, rozbijając najbardziej podstawowe zasady solidarności państw UE, finalizują budowę gazociągu Nord Stream 2. Co ma do powiedzenia na te wyzwania Tusk – opisywany przez swoich zwolenników jako najbardziej doświadczony i skuteczny polityk unijny? Ano, brednie o uśmiechu. Bo dla Tuska te problemy faktycznie nie istnieją. Wie, że w takich sprawach i tak ma wykonywać bezpośrednie zalecenia Merkel, a nie udawać samodzielność. I ma się dużo uśmiechać. W tym tkwi cały modus operandi Koalicji Europejskiej w kontekście UE.
Zamiast realnego rozpoznania problemów, skutecznego lobbowania za swoimi interesami – dostajemy strumień taniej, prymitywnej propagandy, mając ukryć absolutny brak decyzyjności tej formacji, brak świadomości tego, jak naprawdę dziś wygląda Unia, w końcu – brak chęci skutecznego działania. Ta tania propaganda przybiera oczywiście różne formy. W zależności od odbiorcy. Mamy więc uśmiechniętego Tuska dla jednych. Dla innych będą pełne jadu wymioty Jażdżewskiego. Jeszcze dla innych będzie Kosiniak mówiący o tym, że jego partia pokona raka, Czarzasty bredzący o walce dobra ze złem albo Schetyna rozdający miliardy. No po prostu – proszę wybaczyć dosadność określenia – parada błaznów w najróżniejszych strojach. Tylko że najładniejszy nawet strój nie ukryje tej prostej prawdy – że mamy do czynienia z karnawałem kretynizmu.