Donald Trump jeszcze nie wygrał
Przed wyborami prezydenckimi z 2008 r. w tym punkcie kampanii prawyborczej na czele partii sondaże pokazywały Rudy’ego Gulianiego i Hillary Clinton. Oboje odpadli z wyścigu. W 2012 r. w Partii Republikańskiej na czele sondaży tuż przed konwentyklami w Iowa był Newt Gingrich. Potem niewiele zdziałał. Historia amerykańskich prawyborów, przynajmniej tych ostatnich, mówi nam, że początkowi faworyci niekoniecznie muszą stanąć do ostatecznej rozgrywki o Biały Dom.

Uśrednione wyniki sondaży wyborczych z ostatniego miesiąca dawały Donaldowi Trumpowi 37-procentową przewagę. Były prezydent miał 56 proc. poparcia, gubernator Florydy Ron DeSantis 19 proc., a były wiceprezydent Mike Pence 5 proc. Tylko że DeSantis, gdy przeprowadzano sondaże, jeszcze nie zgłosił swojej kandydatury. Uczynił to kilka dni przed wielkim amerykańskim świętem Memorial Day, to zaś sprawia, że niebawem zaczniemy obserwować spłaszczanie się sondaży. DeSantis bowiem to poważny gracz, zdolny nie tylko wygrać republikańskie prawybory, lecz także zostać prezydentem.
Trump nadal jest faworytem. Nie tylko wygrywa z DeSantisem, lecz także z Joem Bidenem. Część analityków twierdzi, że prawybory powinien wygrać w cuglach, gdyż spora liczba (10–15) jako tako rozpoznawalnych konkurentów gra na jego korzyść. A wszyscy razem nie mają tak zdeterminowanej bazy wyborców, jak ruch MAGA („Make America Great Again” – hasło Trumpa z wyborów 2016 r.).
Skomplikowany system
Sondaże nie decydują o wyniku prawyborów, które dla osób spoza Ameryki (a i wielu Amerykanów) nie są zrozumiałe. To właśnie na lokalnych szczeblach amerykańskiego systemu politycznego i partyjnego decyduje się ostateczny rezultat. W przypadku Partii Republikańskiej (GOP), bo te prawybory nas najbardziej interesują, Republikański Komitet Narodowy ustala bardzo ogólne zasady prawyborów, które mogą się jeszcze zmieniać. Ostateczne decyzje, które określą, jaki rodzaj procesu wyborczego wyłoni zwycięzcę, i zasady dotyczące liczby delegatów na konwencję ogólnonarodową, podejmują z kolei poszczególne partie stanowe. To one zdecydują, czy na przykład kandydaci z mniejszym poparciem wyborców otrzymają delegatów i ilu, czy też zwycięzca bierze wszystko.
Donald Trump zna ten proces, jest już w rozgrywce od listopada, zresztą z powodzeniem go przeszedł cztery lata temu. To właśnie teraz liderzy GOP na szczeblu stanowym, a nawet niżej, ustalają proces, który określi, kto poprowadzi ich partię w przyszłości i kto ma szanse powalczyć o prezydenturę. Nie wszystkim starcie słusznych wiekiem Trumpa i Bidena może się podobać. Mogą chcieć widzieć na tym miejscu kogoś z zupełnie innej generacji.
Ostatecznych zasad republikańskich prawyborów nie poznamy przed 1 października. Nie wiemy w tej chwili chociażby, czy będą stany – wszystkie czy tylko część – które wprowadzą progi wyborcze i jak wysokie, czy delegaci kandydatów, którzy tych progów nie przekroczą, zostaną „przekazani” zwycięzcy. Czy prawybory, i w ilu stanach, będą proporcjonalne? Nie wiemy, czy odbędą się prawybory na szczeblu całego stanu, czy też na poziomie hrabstw (powiatów), z których to delegaci, w zależności od liczby mieszkańców (lub nie), będą jechać na konwencję krajową. Nie wiemy w końcu, czy w prawybory republikańskie włączeni będą kandydaci niezależni.
Słusznie się twierdzi, że sondaże są mylące i oszukują ludzi. Politycy, którzy znają dobrze proces prawyborów i będą mogli na niego wpłynąć, mogą liczyć na sukces. Ścieżka do nominacji w wyborach prezydenckich jest kosztowna i długa, wymaga też wiele cierpliwości.
Wreszcie ogłosił swój start
44-letni Ron DeSantis jest jak na razie jedynym kandydatem na prezydenta, który ma doświadczenie wojskowe (służył w marynarce wojennej). Ukończył dwa słynne uniwersytety: Yale i Harvard. Był przez trzy kadencje kongresmenem, został gubernatorem Florydy (za pierwszym razem zaledwie o 0,4 proc., za drugim już 19,4 proc.). Zyskał większą rozpoznawalność w czasie pierwszej kadencji gubernatorskiej i pandemii COVID-19, kiedy starał się, aby przede wszystkim nie blokować gospodarki.
DeSantis, jak zapowiedział, przeforsował ostatnio w stanowej legislaturze i podpisał kilka ważnych ustaw. W połowie kwietnia zatwierdził ustawę zakazującą aborcji po sześciu tygodniach ciąży, a ponadto nowe prawo zaostrzające kary za najcięższe przestępstwa – np. gwałciciele dzieci kwalifikują się teraz do kary śmierci z minimalnym wyrokiem dożywocia bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Na początku maja z kolei przyjęto ustawę zakazującą korzystania w szkołach i restauracjach z toalet w oparciu o tzw. tożsamość płciową. Zatwierdzono ponadto ustawę eliminującą w szkolnictwie wyższym inicjatywy związane z szerzeniem tzw. różnorodności, równości i inkluzywności, będące narzędziem narzucania ideologii lewackiej. Słusznie się mówi, że dobrze, iż są politycy którzy mają odwagę zmierzyć się z trudnymi sprawami i nie chowają głowy w piasek. Dobrze, że są politycy zamieniający deklaracje w czyny.
Co z Ukrainą?
Kilka miesięcy temu DeSantis o wojnie na Ukrainie powiedział, że jest to konflikt regionalny, który musi być zakończony pokojem. Wypowiadając się w telewizji Newsmax tuż po oficjalnym zgłoszeniu swojej kandydatury na stanowisko prezydenta, odniósł się do tematu. Twierdzenie byłego prezydenta Donalda Trumpa, że może zakończyć wojnę na Ukrainie w 24 godziny, jest hiperbolą, ale opartą na właściwych zasadach. – Nie wiem, czy można to zrobić w 24 godziny – on ma skłonność do retorycznych ozdobników – powiedział DeSantis. – Ale myślę, że jego nastawienie na dążenie do uzyskania ugody zamiast przekształcenia tej sprawy w wojnę na wyniszczenie – lub, nie daj Boże, jej eskalację, gdy Rosja ma największy arsenał nuklearny na świecie – myślę, że jest właściwe – dodał.
DeSantis powiedział gospodarzowi programu Ericowi Bollingowi, że wojna powinna się zakończyć, zanim następny prezydent obejmie urząd. – Mam nadzieję, że do stycznia 2025 r. to się skończy, ale Biden najwyraźniej przyjął stanowisko, że chce, aby to trwało. Moim zdaniem w styczniu 2025 r. największym zagrożeniem dla naszego kraju będzie Komunistyczna Partia Chin i musimy zmienić orientację naszej polityki zagranicznej, aby położyć nacisk na Pacyfik” – oznajmił. Uznał, że ostatecznie Trump ma rację co do tego, że Europa i Ukraina muszą poważniej traktować własne bezpieczeństwo. – Muszą zrobić więcej, aby w większym stopniu wziąć odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo, i myślę, że Donald Trump miał rację. Był pierwszym przywódcą, który wezwał ich do płacenia składek na NATO – tłumaczył.
Dodał, że misją następnej administracji jest powstrzymanie Chin i powstrzymanie ich przed inwazją na Tajwan. – Musimy współpracować z naszymi sojusznikami z Pacyfiku, aby powstrzymać chiński ekspansjonizm – oznajmił, po czym skierował uwagę na sprawy wewnętrzne: „Potrzebujemy XXI-wiecznej doktryny Monroe’a, która dba o nasze własne podwórko, ponieważ obecnie nie wygląda to dobrze”.
Wojna na Ukrainie nie będzie głównym ani ważnym tematem amerykańskiej kampanii wyborczej. Przeciętny amerykański obywatel jakoś zrozumie konieczność rywalizacji USA z Chinami, ale konieczności amerykańskiego zaangażowania na Ukrainie już nie bardzo.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie

