Tajemnice sędziego, agenta Łukaszenki » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Atomowe nieporozumienie

Od dość dawna było wiadomo, że pierwsza polska elektrownia atomowa ma lekkie opóźnienie w stosunku do programu, w związku czym realną datą jej uruchomienia pierwszego bloku był 2035 rok.

Z całości obiektu Polska korzystałaby 5 lat później. W ostatnich dniach pojawiły się bardzo niebezpiecznie brzmiące komunikaty. Finalnie minister się z nich wycofała, jednak nie jestem pewien, czy możemy odetchnąć z ulgą. Prof. Marzena Czarnecka, kierująca resortem przemysłu, rzuciła bowiem w dwóch wypowiedziach publicznych, że elektrownia ruszy w 2039 lub nawet 2040 roku, co większość zainteresowanych tematem potraktowało jako zapowiedź pięcioletniego opóźnienia w stosunku do harmonogramu. A że wiarygodność tej ekipy jest taka, jaka jest, zwłaszcza w kwestii wielkich projektów i inwestycji modernizacyjnych , ta najbardziej fatalna interpretacja zrobiła medialną karierę, zanim prof. Czarnecka wreszcie postanowiła stworzone przez siebie nieporozumienie wyprostować. Doprecyzowała więc, że chodzi o całość, a pierwszy prąd z atomu popłynie, tak jak to wynikało z dotychczasowych postępów prac, za 11 lat.

To niestety i tak kawał czasu. Obecnie rządząca ekipa ma pomysły, by od źródeł nieodnawialnych w pełni odejść już pięć lat wcześniej, mniej więcej w tym samym czasie zakończy swą działalność Bełchatów, wpadniemy więc w potężną energetyczną dziurę. Fakt, że i tak nie będzie nas stać na prąd, nie jest tu przesadnym pocieszeniem. A przecież tak naprawdę nasze atomowe opóźnienie trzeba liczyć od 1989 roku, gdy ruszyć miał pierwszy blok elektrowni w Żarnowcu, do której 5 lat później dołączyć miała zapomniana już dziś inwestycja w Klempiczu. Jeśli więc uda się wystartować w 2035 roku, poślizg ten będzie liczył… 46 lat! Ja zaś jestem pełen obaw, że nawet jeśli pani minister po prostu źle sformułowała myśl, to to nieporozumienie za chwilę stać się może proroctwem. Pamiętamy zmarnowane kompletnie lata pierwszych rządów PO, gdy atomowa była co najwyżej pensja pełnomocnika do spraw atomu.

Porzucenie idei CPK naraża nasz kraj na gospodarcze gnicie, wieczną peryferyjność i stopniowy upadek ekonomiczny. Być może rządzący chcą zrobić z nas Chrystusa narodów, który poświęci się dla Niemiec, jednak sądzę, ze ta ofiara niemieckiej
gospodarki już nie uratuje. Również dlatego, ze Niemcy atomu już nie mają. Jeśli jednak CPK to utrata szans i regres, o tyle ewentualne odejście od atomu (nie tak niemożliwe, skoro już zakwestionowano choćby małe reaktory, a nie brak chętnych na wymuszenie zmiany lokalizacji dużego, a więc opóźnienie na kolejne lata, a z tą ekipa – dekady) to już po prostu śmierć. Nie tylko w przenośni, bo przecież tego prądu zabraknie i tam, gdzie podtrzymuje się życie. Zresztą, co dziś nie jest na prąd? Jeśli podobne „nieporozumienia” będą się powtarzać, trzeba będzie nacisku mocniejszego, niż w sprawie CPK, ponieważ z budowy polskich elektrowni atomowych nie możemy zrezygnować.

 



Źródło: niezalezna.pl

#Polska #polityka

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo