W toku zmasowanego ataku rosyjskiego na Ukrainę co najmniej kilkanaście bezzałogowców naruszyło polską przestrzeń powietrzną. Część z nich została zestrzelona – pierwszy raz od początku inwazji. Nie ma racji premier Donald Tusk, mówiąc, że to pierwszy taki przypadek wśród krajów należących do NATO. Ponad rok temu Rumuni zestrzelili shaheda przy użyciu systemu przeciwlotniczego Gepard. Ale dobrze, że wreszcie rząd się ocknął i nie ma oporów przed tym, by eliminować zagrożenie. Odpukać, widać współpracę gabinetu z ośrodkiem prezydenckim. Rosyjskie drony wysyłane na Ukrainę mogą zniszczyć domy, infrastrukturę krytyczną, zabić każdego z nas. Nie ma też w „zbłąkaniu” akurat bezzałogowców przypadku – to test polskich systemów obrony, który trwa niemal od początku rosyjskiej napaści na Ukrainę. Dlatego trzeba przerwać niebezpieczne prowokacje ze strony Moskwy i zestrzeliwać wrogie obiekty. Dobrze, że wreszcie się tak stało. Nie możemy czekać, aż zginą ludzie.
Atak dronów – nowy etap eskalacji
Wreszcie skończyło się mamienie opinii publicznej i Polaków uspokajającymi komunikatami w stylu „nic się nie stało”. Długimi miesiącami słyszeliśmy pocieszające w teorii zapewnienia, że nasz kraj nawiedzają drony przemytnicze albo wabiki.