Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Marcin Wolski,
18.08.2016 23:56

Jedność

Bitwa Warszawska i nasze zwycięstwo w wojnie z bolszewikami w 1920 r. były wynikiem maksymalnego zespolenia wszystkich sił polskich dla obrony ojczyzny. Dodajmy – krótkotrwałego.

Bitwa Warszawska i nasze zwycięstwo w wojnie z bolszewikami w 1920 r. były wynikiem maksymalnego zespolenia wszystkich sił polskich dla obrony ojczyzny. Dodajmy – krótkotrwałego. Prowadzący wojnę Piłsudski miał potężną opozycję, która nieomal do przełomu sierpniowego nie szczędziła mu obelg i szykan. Na moment zamilkła, aby – gdy zagrożenie minęło – podważać jego sukces, lansując na triumfatora Rozwadowskiego, Weyganda oraz czynniki nadprzyrodzone (stąd nazwa „cud nad Wisłą”). Kto wie, jak potoczyłyby się losy II RP, gdyby walka dwóch wielkich obozów – obu patriotycznych – nie była tak wyniszczająca i destruktywna. Co gorsza, przeniosła się ona na lata wojny, ułatwiając robotę Moskwie i umożliwiając nielojalność sojuszników. Zawiniły obie strony, choć warto przypomnieć, że Piłsudski dwukrotnie nie wziął dyktatury i nie zdecydował się na autorytarne rządy – w 1918 r. (kiedy nie chciał zostać „polskim Leninem” i zdecydował się na szybkie wybory, których wygrać nie mógł) i w 1922 r. po zabójstwie Narutowicza, kiedy mógł rozprawić się ze swymi przeciwnikami, a zamiast tego zrobił premierem swego rywala Sikorskiego. Za trzecim razem, w 1926 r., nie chciał, ale musiał.

Na kolejny „cud jedności” musieliśmy czekać aż do pielgrzymki papieża i rewolucji Solidarności, będące syntezą wszystkich patriotycznych sił naszego narodu. Oczywiście podział istniał, ale już nie między trumnami Piłsudskiego i Dmowskiego, lecz między ich spadkobiercami a potomstwem Feliksa Dzierżyńskiego i Róży Luksemburg, co gorsza rozproszonymi również wśród demokratycznej opozycji.

W 2015 r. udało się wreszcie przełamać hegemonię postkolonialnego układu, pojawiła się też szansa trwałej marginalizacji ugrupowań „internacjonalistycznych” na rzecz sił kierujących się polską racją stanu. Czy to się uda? Teoretycznie nie może się nie udać. Opozycja nie ma atrakcyjnego kontrprogramu, a w miarę jak wyłazić będzie jej antypolski charakter, szanse powrotu III RP będą maleć. Ale… W międzywojniu siły KPP były niewielkie, ale rujnował Polskę narastający „spór w rodzinie”. Gdyby nie stan wojenny, kto wie, jakie pęknięcia pojawiłyby się w łonie Solidarności. Podobnie dziś Polsce naszych marzeń możemy zagrozić wyłącznie my sami. Nasze ambicje i ambicyjki, podejrzliwość (zręcznie podsycana przez wrogów rzeczywistych). Musimy zrozumieć, że my sami, nasze kariery, wpływy, pieniądze, nasze genialne projekty na tle konceptów czyichś protegowanych to sprawy drugorzędne wobec celów podstawowych. Gra bowiem idzie nie o to, kto będzie ministrem, lecz o przyszłą egzystencję kraju. Warunkiem naszego sukcesu jest bezwzględna jedność, nawet jeśli nie podobają się nam konkretni ludzie i poszczególne pomysły.

Trwa, być może, najtrudniejsza wojna naszych czasów – o zachowanie tożsamości Polaków, o zbudowanie siły państwa, o odrodzeniu dumy narodowej i o to, żeby rządził rząd w Warszawie, a nie w Brukseli, Berlinie czy Moskwie. Kiedy osiągniemy cel, przyjdzie czas, aby się pięknie różnić. A na razie… Można nie kochać prezesa Jarosława, ale drugiego takiego nie mamy!
Reklama