W Pelplinie (1)
Zjeżdżam z autostrady Bursztynowej sześćdziesiąt kilometrów na północ od Grudziądza.
Nieoczekiwanie zdaję sobie sprawę, że na ów widok nie jestem przygotowany. Dzień wcześniej włączyłem co prawda wirtualną mapę i sprawdziłem, jak wygląda rondo Męczenników Pelplina, obok którego mam się spotkać z panem Bogdanem Wiśniewskim, ale na internetowej fotografii ukazującej to miejsce zabudowania nie są dobrze widoczne – przesłania je linia drzew. Moja pamięć podsuwa jedynie czarno-białe kadry z książki Męclewskiego, ukazujące kilka węzłowych punktów – katedrę, restaurację i hotel Lutzów, cukrownię, budynek „Pielgrzyma”, seminarium i fragment placu Mariackiego. Teraz w puste miejsca wchodzić będzie rzeczywistość – czasem stykająca się z przeszłością, kiedy indziej diametralnie od niej różna.
U stóp ołtarza
Bogdan Wiśniewski, wieloletni dyrektor miejscowego Liceum Ogólnokształcącego im. ks. J.St. Pasierba, czeka przy samochodzie. Po raz pierwszy spotykamy się twarzą w twarz, dotychczasowe relacje ograniczały się do listów wysyłanych za pośrednictwem internetu i do krótkich rozmów telefonicznych. Skontaktowała nas sędzia Kamila Thiel-Ornass, od której wszystko się zaczęło. Kiedy w grudniu ubiegłego roku w warszawskim pałacu Krasińskich rozmawialiśmy o pierwszym tomie „Afazji polskiej”, pani Kamila spytała, czy zamierzam pisać o „pelplińskiej jesieni”. Właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszałem o niemieckiej zbrodni z października 1939 r. Ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że historia profesorów seminarium duchownego i Collegium Marianum musi zostać opowiedziana po raz kolejny.
Pan Bogdan proponuje, byśmy weszli na wzgórze, gdzie przed siedemnastu laty stał ołtarz papieski. W swojej homilii Jan Paweł II mówił o ciągłości cywilizacji europejskiej, o istotnej roli chrześcijaństwa pojmowanego jako tama wobec zła objawiającego się w historii: „Długa jest tradycja słuchania słowa Bożego na tych ziemiach i długa jest tradycja świadectwa dawanego Słowu, które w Chrystusie stało się Ciałem. Idzie ona przez stulecia. W tę tradycję wpisuje się także nasz wiek. Wymownym i tragicznym symbolem tej ciągłości była tak zwana »pelplińska jesień«, której 60-lecie przypada w tym roku. Wówczas dwudziestu czterech mężnych kapłanów [...] okupiło swoją wierność posłudze Ewangelii ofiarą cierpienia i śmierci. A cały czas okupacji wydarł tej pelplińskiej ziemi trzystu trzech duszpasterzy. Za cenę własnego życia heroicznie nieśli Chrystusowe orędzie nadziei w dramatycznym okresie wojny i okupacji. Jeżeli dziś wspominamy tych kapłanów męczenników, to dlatego, że z ich ust nasze pokolenie słuchało Słowa Bożego i dzięki ich ofierze doświadczało i doświadcza Jego mocy. Trzeba, abyśmy pamiętali o tym historycznym zasiewie słowa i świadectwa, szczególnie teraz, gdy zbliżamy się do kresu drugiego tysiąclecia. W trzecim tysiącleciu nie może zostać przerwana ta wielowiekowa tradycja”.
Punkt obserwacyjny
Przez kilka stuleci Pelplin był typową osadą klasztorną. Wysoka sylweta katedry do dziś góruje nad pozostałymi zabudowaniami (przewyższa ją jedynie pomalowany w biało-czerwone pasy komin nieczynnej cukrowni, dziś wykorzystywany przez operatorów telefonii komórkowej), miasto zaś się rozrasta, rozbudowuje wokół niej.
Pytam o Pólko, dawny majątek biskupi, przed siedemdziesięciu kilku laty leżący poza granicami miasta. To stąd pognano pelplińskich księży do Lasu Bielawskiego, w którym mieli kopać dla siebie groby, następnie kopanie przerwano i poprowadzono ich z powrotem, z łopatami, kilofami na ramionach – najpierw leśnym duktem, następnie polną drogą przedmieścia, wreszcie brukowanymi ulicami ścisłego centrum. W „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” ukazującym się w Warszawie na przełomie XIX i XX w. opisano to miejsce jako „folwark tuż pod Pelplinem, nad bitym traktem starogardzkim”, na który składają się 404 hektary „dosyć żyznej roli”, przynoszącej dochód ok. pięciu tysięcy talarów. Autorzy „Słownika” informowali, że „Pólko należy do pelplińskiego seminaryum duchownego”, a dochody „idą na stypendya dla kleryków, kształcących się po uniwersytetach niemieckich”. Dziś Pólko jest typową dzielnicą mieszkalną, z rzędami bloków pobudowanych zapewne w epoce Gierka, z dwoma budynkami dawnego folwarku, z których jeden podwyższono o kondygnację (ta nowsza cegła jest znacznie jaśniejsza od starej). Na pofolwarcznych zabudowaniach banery i szyldy reklamowe: „Pokoje dla firm”, „Drzewka i krzewy ogrodowe. Rośliny ozdobne”, „Dystrybucja alkoholi”. Nieco dalej sprzedaje się przyczepy samochodowe.
Po prawej, kilkaset metrów od miejsca, gdzie stoimy – wschodnia granica Lasu Bielawskiego. W swoich partiach liściastych zaledwie przyprószony wczesnowiosenną zielenią, ciągnie się kilka kilometrów na zachód, na północ i na południe, w stronę Bielawek, Lipinek Szlacheckich, Mysinka i Grabowca.
Lekki wiatr porusza czubkami drzew i białe obłoki płyną pod jasnobłękitną pokrywą nieba. Po kamiennych stopniach schodzimy na parking, na którym stoją nasze samochody.
Pojedziemy teraz wzdłuż drogi, którą w październiku 1939 r. pokonali pelplińscy księża.
Ulice Pelplina
Od ronda Męczenników Pelplina do katedry i dalej wiedzie ulica Starogardzka, która za placem Tumskim i placem Mariackim przechodzi w ulicę Mestwina.
Cystersi przybyli tu 27 października 1276 r. i od razu przystąpili do organizowania prac budowlanych – w okolicznych lasach przeprowadzili wyrąb drzew, postawili piece do wypalania cegły. O ich pracy, trwającej przeszło dwieście lat (dopiero w pierwszej połowie XVI w. kościół wyposażono w sklepienie), nie sposób nie myśleć z podziwem – swój klasztor wznieśli na bagnach, po których dziś nie ma śladu, dobrze znali się bowiem na osuszaniu terenów przeznaczonych pod budowę. Serce osady, wokół której przez stulecia wyrastały kolejne budynki, położone jest w jej najniższym punkcie. Bez względu na to, z której strony przybywali pielgrzymi – jeżeli chcieli dostać się do świątyni i opactwa, musieli dążyć w dół.
I my zjeżdżamy na dno niecki, mijamy most na rzeczce Wierzycy, po prawej ukazują się Collegium Marianum, bazylika katedralna oraz usytuowane w głębi seminarium duchowne; po lewej parafia Bożego Ciała, z otaczającym niewielki ceglany kościółek cmentarzem. Już zaraz jest dawny rynek (dzisiejszy plac Grunwaldzki), z widoczną z daleka przedwojenną siedzibą „Pielgrzyma”. Bez trudu rozpoznaję ten charakterystyczny budynek – odróżnia go od innych przylegająca do fasady wieżyczka z zegarem.
Za placem otwiera się perspektywa ulicy Mickiewicza, z historycznymi kamieniczkami, z kominami dawnej cukrowni po prawej. Niegdyś cukrownia była największym pelplińskim przedsiębiorstwem, dziś na masie upadłościowej, jaka po niej pozostała, wyrosły prywatne inicjatywy – przede wszystkim (co tak charakterystyczne dla polskiej rzeczywistości po roku 1989) galeria handlowa, która dawnemu zakładowi przetwórczemu zawdzięcza swoją nazwę.
Dalej są tory i niewielkie rondo, z którego wjeżdżamy na drogę wiodącą w kierunku Rudna i Tczewa.
 
                     
                         
                         
                         
             
             
             
             
             
             
            