Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Przemysław Dakowicz,
24.04.2016 20:01

Sowiety ad usum delphini (1)

Tu, w środku, jest ciasno, ciemno i duszno. Przykrość towarzyszącą zamknięciu łagodzi, na szczęście, intensywny zapach kwiatów.

Tu, w środku, jest ciasno, ciemno i duszno. Przykrość towarzyszącą zamknięciu łagodzi, na szczęście, intensywny zapach kwiatów. Kiedy tak płynie się w powietrzu, nad trudnymi do policzenia głowami dorosłych, można ulec złudzeniu, że jest się ptakiem. Choć przecie nie wolnym orłem czy sokołem, unoszącym się w górze na szeroko rozpostartych skrzydłach – raczej bezbronnym pisklęciem przycupniętym na skraju gniazda, raz po raz trwożnie zerkającym w przepaść.

Z kosza niesionego przez czworo pionierów, dwie dziewczynki i dwóch chłopców, z tego ruchomego, chybotliwego legowiska najchętniej by się nie wyściubiało nosa, siedziałoby się w środku i słuchało tych wszystkich mów, wierszy kołyszących swoim powolnym rytmem, wesołych piosenek, opowiadających o nowym, wspaniałym świecie, świecie stalinowskiej sprawiedliwości i szczęścia. Aż zapadłoby się w otulinę dźwięków, nałożonych na siebie, przemieszanych, ułożonych w kakofoniczną, a mimo to skutecznie usypiającą – kołysankę.

Ale nie, trzeba wstawać, gramolić się na stół prezydialny, trzeba wykrzyczeć to, co przez tak wiele godzin wbijało się do własnej kilkuletniej głowy.

Dzieci w czerwieni

„Niech żyje wielki Stalin!”. Mała dziewczynka, która ku zaskoczeniu i uciesze publiczności wyskoczyła z kosza pełnego kwiatów, ma zaczerwienione policzki, kłania się i zapewne zostaje nagrodzona rzęsistymi oklaskami. Piszę „zapewne”, ponieważ fragment sprawozdania, z jakim właśnie się zapoznałem, zamyka okrzyk na cześć wodza ludzkości; akurat tutaj o brawach się nie mówi, choć inne partie relacji przetykane są co rusz informacjami o „burzliwych”, „długotrwałych” owacjach, o żywiołowym objawianiu radości i entuzjazmu przez deputowanych do Zgromadzenia Ludowego.

Owa kilkuletnia kandydatka na komunistkę, która tak dzielnie zniosła zamknięcie, a następnie, pokonawszy wstyd, z naturalnym wdziękiem wygłosiła napisaną dla niej kwestię – kim jest? Może córką jednego z działaczy, jakiegoś agitatora czy politruka przysłanego tu z Białoruskiej Republiki Sowieckiej? Czy zdaje sobie sprawę z powagi chwili? Rozumie, w czym uczestniczy? Zapewne nie – po prostu wykonuje poruczone jej zadanie. Gdyby ktoś kazał jej skandować: „Niech żyje Polska”, krzyczałaby: „Niech żyje Polska”.

Lecz tutaj Polski się nie wysławia, tutaj Polskę składa się do grobu. Pochówek, nader radosny jak na funeralne obyczaje w tej części Europy, otwierają zaś dziecięce występy. „Pierwszy wchodzi do sali harmonista, daje sygnał. Za nim w takt dźwięków bojowego marsza idą pionierzy i wnoszą portret towarzysza Stalina, proporczyki i modele samolotów. Na przedzie dwie dziewczynki i dwaj chłopcy niosą wielki kosz z kwiatami, podnoszą do stołu prezydialnego, z koszyka wychodzi maleńka dziewczynka, staje na stole i woła [...]”. Skrupulatny sprawozdawca notuje treść wiwatów, którymi rozbrzmiewa sala: „Hura!”, „Niech żyją dzieci radzieckie!”, „Niech żyją czerwone pionierskie dzieci!” i – tautologiczna uroda ostatniego zawołania najmocniej działa na moją wyobraźnię – „Niech żyje szczęśliwe życie radzieckich dzieci!”.

Czas Wielkiej Narracji

Władza totalitarna chętnie posługuje się dziećmi. Ich czystość, niewinność i szczerość są wykorzystywane jako argument. Nie o apelowanie do rozumu idzie – tu się rozmawia z emocjami, tu się przemawia do uczuć tłumu. Dziecko wychylające się z kosza przystrojonego kwiatami ma sprawić, że wzruszeni dorośli sami przemienią się w dzieci, że pocznie w nich grać to, co zagłuszyły ich lata dojrzałe. „Wobec dyktatora – pisze Francesco M. Cataluccio w książce Niedojrzałość. Choroba naszych czasów – ludzie stawali się malutcy, nawet fizycznie, a on ich, jak w bajkach, pożerał”.

W wielkich salach teatralnych w Białymstoku i we Lwowie, gdzie zebrali się deputowani do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Białorusi i Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy, nikt nikogo nie pożera. To nie czas konsumowania. „Bajka” dopiero się rozpoczyna, opowiadacz mości się w fotelu, przebiega wzrokiem po twarzach słuchaczy, wzdycha i pozwala, by z jego ust wyszło pierwsze zdanie. Wydarzenia z końca października 1939 r. to zaledwie zagajenie, zawiązanie węzła fabularnego. Lecz by ci wszyscy dorośli chcieli dopuścić Wielkiego Narratora do głosu, by zgodzili się oddać samych siebie we władanie jego opowieści, muszą przypomnieć sobie ów dreszcz z przeszłości, muszą zrekonstruować w sobie ową szczególną kondycję człowieka zasłuchanego, czyli kogoś, kto dobrowolnie zrzeka się podmiotowości, kto w opowiadaną historię wchodzi i rozpływa się w niej, rozprasza, znika. Odtąd jest już tylko mówiący dorosły i dziecko domagające się wciąż dalszego ciągu historii.

Scenarzyści pracujący nad kolejnymi sekwencjami październikowych zdarzeń z premedytacją posłużyli się środkami nacisku trudniej dostrzegalnego, zakamuflowanego, oddolnego – przepuszczonego, by tak rzec, przez filtr młodzieżowo-dziecięcy. Było oczywiste, czego chce wódz rewolucji, ale jego usta pozostały na głucho zamknięte. Głos oddano młodym.

Bolszewicka pobudka

Szczegóły wystąpienia pionierów białoruskich znamy dzięki prof. Adamowi Sudołowi, który odszukał w archiwach stenogram obrad w Białymstoku i podał go do druku. W jakim stopniu dokument ten odwzorowuje rzeczywistość? Z pewnością nie dotyka wszystkiego – poza tekstem pozostają autentyczne lub reżyserowane emocje, występy muzyczne i prezentowane przez młodych tańce ludowe. Przetrwały nagie słowa. Ale i one pozwalają nam zbliżyć się do wydarzeń sprzed niemal osiemdziesięciu lat, podjąć próbę zrozumienia mechanizmów politycznej i społecznej inżynierii.

Naczelny zabieg propagandowy polega tu na przeciwstawieniu sobie dwóch światów – II Rzeczypospolitej i Związku Sowieckiego. Zgodnie z dwubiegunowym modelem postrzegania i definiowania zjawisk, wszystko, co związane z przedwojenną Polską, opatrzone zostaje znakiem ujemnym – mówi się tylko o niewoli, wyzysku i niesprawiedliwości. „Kraj Rad” przedstawia się natomiast jako krainę miodem i mlekiem płynącą.

Nowo powołani członkowie Zgromadzenia Ludowego sowieckiej codzienności nie znają. Lecz czy mogą nie dać wiary dzieciom, tym radosnym i szczęśliwym młodym ludziom, którzy przychodzą z Sowieckiej Białoruskiej Republiki, by opowiedzieć o własnym życiu? Ich jasne twarze mówią równie wiele, co słowa, jakie wypowiadają. Właśnie przed szereg wychodzi chłopiec w granatowych spodniach i białej koszuli, czerwień jego beretu i czerwień jego chusty rymują się z czerwienią sztandarów. W wypowiadanych przezeń zdaniach brzmią na przemian uniesienie, duma i radość. Jego mowa jest jak pobudka grana przez obozowego trębacza – nikogo nie może pozostawić obojętnym:

„Witamy was – przedstawicieli wyzwolonego narodu, gospodarzy swojego wolnego, szczęśliwego życia. Ile goryczy, ile łez zaznały narody Zachodniej Białorusi pod pańskim brzemieniem. […]

Przyszliśmy tutaj jak na same wielkie święta. Jakimi radosnymi były dla nas dni, kiedy nasi ojcowie i nasi starsi bracia – żołnierze dzielnej Armii Czerwonej – wyzwolili pracujących Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy spod nienawistnego pańskiego ucisku.

My jesteśmy tak szczęśliwi, że wasze dzieci, nasi drodzy bracia i siostry, będą teraz żyć także swobodnie i radośnie jak żyjemy my – dzieci wielkiego radzieckiego państwa. Jankowie będą swobodnie czytać książki, mówić i uczyć się w języku wolnego białoruskiego narodu”.