„Wyborcy” i „wybierani” (1)
Przyjęto zasadę, że głosują wszyscy – nie tylko mieszkańcy określonej wsi czy miasta, ale również uchodźcy, którzy czasowo przebywają na danym terenie.
Ordynacja wyborcza stanowiła, że w spisie powinny się znaleźć nazwisko i imię, imię ojca, wiek i adres zamieszkania głosującego. W praktyce pytań zadawanych ludziom i odpowiedzi odnotowywanych w dokumentach było znacznie więcej – gromadzono wszystkie dane, jakie dało się uzyskać. Zbieraniem informacji zajmowały się specjalne brygady podzielone na tzw. trójki. Wędrowały one od domu do domu i ankietowały wszystkich dorosłych. „Spisy wyborców – wspominał jeden z mieszkańców Wysokiego Mazowieckiego – dokonywane były w ten sposób, że do każdego domu przychodzi trzech ludzi (w tym jeden Sowiet), a czwarty, milicjant, stał przed domem, pilnując, by nikt nie opuścił mieszkania i nie uchylił się w ten sposób od wciągnięcia na listę wyborców”.
Ludzie „pewni” i „godni”
Kandydatów na deputowanych wyłaniano na drodze aklamacji – ich nazwiska ogłaszane były wśród radosnych okrzyków, rzęsistych oklasków i gromkich wiwatów.
Tryb wskazywania przyszłych deputowanych został przedstawiony w „Ściśle tajnym raporcie o okupacji Białostocczyzny”: „Kandydatury wysuwane były przez okupantów z zastosowaniem fikcji, jakoby kandydaci wybierani byli na zebraniach robotniczych. Kandydowali Predsiedatiel Wremiennowo Uprawlenia Goroda (przysłany z Mińska), Predsiedatiel Obłastnego Uprawlenia (Mińsk), robotnica z Białegostoku nazwiskiem A., komunistka, prawosławna. Na zebraniach i mityngach przewodniczący politruk odczytywał uchwałę o wysunięciu kandydatury i klaszcząc w dłonie (na sali ustawieni byli agenci i klaskali w dłonie, przez co zmuszali do oklaskiwania obecnych), oświadczał »odinogłosno« (jednogłośnie) i stwierdzał przeprowadzenie uchwały”.
Zachowując pozory wyboru spontanicznego i zgodnego z wolą ludu, wprowadzano na listy osoby sprawdzone, pozostające nieraz w ścisłych relacjach z władzami okupacyjnymi. Kontrolowany dobór kandydatów był jednym z najistotniejszych punktów powstałego w Moskwie planu „prawnego” zalegalizowania zaboru przeszło połowy ziem II Rzeczypospolitej – bez objęcia tej procedury ścisłym nadzorem tajnych i jawnych służb, niemożliwe okazałyby się dalsze działania depolonizacyjne: przyłączenie „zachodniej Ukrainy” i „zachodniej Białorusi” do ZSRS oraz urzędowe nadanie sowieckiego obywatelstwa wszystkim obywatelom polskim przebywającym na terenach zagarniętych przez Stalina. Dlatego już 2 października 1939 r. w rozkazie szefa zarządu politycznego Armii Czerwonej znalazła się jednoznaczna sugestia dotycząca kształtu list wyborczych: „Nie czekając na specjalne wytyczne, organa polityczne [...] powinny zacząć przygotowania do tego ważnego aktu politycznego. Należy doprowadzić do tego, by w składzie Zgromadzeń Ludowych znaleźli się ludzie pewni”.
Trzy zdania z referatu
14 października odbyła się w Białymstoku narada pełnomocników Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii (bolszewików) Białorusi ds. pracy partyjnej. Referat wygłosił kierownik wydziału organizacyjno-instruktorskiego. Trzy zdania z tego przemówienia warto zacytować, więcej mówią one bowiem o sowieckiej praktyce niż jakiekolwiek politologiczne analizy i syntezy.
Zdanie pierwsze: „Organizacja partyjna obecnie powinna przede wszystkim zapewnić, żeby do Zgromadzenia Ludowego wybrano godnych ludzi”.
Zdanie drugie: „Jest to główne zadanie organizacji partyjnej”.
Zdanie trzecie: „A zatem zadania organizacji partyjnej polegają na tym, żeby ludność przygotować w sposób niezawodny do przyjęcia szeregu deklaracji”.
Powiązania logiczne między przytoczonymi zdaniami są szczególnej natury – najchętniej nazwałbym ten sposób rozumowania „logiką bolszewicką”, gdyż z tym, co zwykliśmy uznawać za wnioskowanie klasyczne, niewiele ma on wspólnego. Jakimi bowiem cechami powinien wyróżniać się idealny kandydat na deputowanego? Powinien być „godny”. Sięgam do słownika i czytam: godny to „pełen poczucia własnej wartości lub wzbudzający szacunek”, ale także „wart czegoś lub kogoś”. Kandydat powinien więc okazać się wart stanowiska, jakie ma objąć, winien wyróżniać się takimi cechami charakteru i osobowości, które sprawią, że zadanie swoje wykona w sposób najlepszy z możliwych.
Na czym polega owo zadanie? Na „przyjęciu szeregu deklaracji”. Czy z cytowanego fragmentu referatu towarzysza Ejdina nie wynika jednak, że misję tę powierzono kadrom komunistycznym („Jest to główne zadanie organizacji partyjnej”)? A zatem – czy praca kandydatów na deputowanych nie jest doskonale zbieżna z pracą partyjną? Czy nie o to właśnie idzie, by każdy kandydat na deputowanego zapewnił realizację celów partyjnych, by utożsamił się z ruchem bolszewickim, by całym sercem i całą duszą służył odtąd swojej przyszłej sowieckiej ojczyźnie? Nie inaczej, towarzysze! Wybierzmy tych, którzy wybiorą, co myśmy wybrali, którzy nasz własny wybór zinterioryzują i uznają za własny. Tylko tacy są „godni” i „pewni”. Więc kto? My i ci, co idą z nami, co myślą jak my. A wola ludu? Nie interesuje nas, czego życzy sobie lud? Przecież lud myśli po bolszewicku. Lud o niczym innym nie marzy, jak tylko o połączeniu się z wielką, szczęśliwą rodziną narodów radzieckich!
Mądrość ludowa
Bądźmy głową tego ludu, wsłuchujmy się w jego głos i tłumaczmy mu jego własne myśli. Niech nareszcie się dowie, za czym tęsknił, do czego dążył, co chciał osiągnąć. To w nas ciemiężone narody „zachodniej Białorusi” i „zachodniej Ukrainy” uzyskują pełną świadomość, to dzięki nam dochodzą do najgłębszego zrozumienia samych siebie, to my je „przygotujemy w sposób niezawodny” do tego, by się stały narodami wolnymi, by posiadły zdolność „przyjęcia szeregu deklaracji” (o nacjonalizacji przemysłu i banków, o parcelacji ziemi obszarniczej i podziale burżuazyjnego majątku, o ustanowieniu władzy radzieckiej i wejściu w skład ZSRS).
Przyszły kandydat nie musi się starać o nominację – wystarczy, że chce tego partia bolszewików, że jej kadry wskażą go jako człowieka odpowiedniego. Niech deputowaną będzie, dajmy na to, niepiśmienna robotnica kandydująca z jednego z okręgów wiejskich między Grodnem a Augustowem, „niewiasta w wieku około lat 40, półanalfabetka”, pracująca „jako służąca w gospodarstwie, bez rodziców od ostatniej wojny światowej”, ta sama, co przyznaje bez ogródek, że „zabrali ją z gospodarstwa, gdzie pasła krowy, zabrali ją, która nie wie i [nie] będzie wiedziała, co mówić”. Że niewymowna jest, że przerażenie bije z jej oczu, że język jej skołowaciał? Niczewo! Poradzi sobie, zdobędzie wiedzę, wyedukuje się, wyjdzie na ludzi! Tak mówią agitatorzy. Przekonują: „nam nie trzeba mądrych”, „dobrze, że nic nie umie”, w Kraju Rad tacy jak ona „są wybierani i douczają się po objęciu stanowiska, gdyż wstydzą się przed współpracownikami”. Wstydźcie się więc, towarzyszko kandydatko. I uczcie się, przyglądajcie, gromadźcie wiedzę. Byście potrafili, kiedy to będzie konieczne, wsłuchać się w głos społeczności i dać wyraz odwiecznej, prostej, radzieckiej mądrości, byście unieśli rękę swą, gdy inni douczający się po objęciu stanowisk uniosą ręce i staną na baczność, będą powiewać sztandary i z kilkuset gardeł popłynie pieśń o ludzie wyklętym, co, douczywszy się, więc bez wstydu przed współpracownikami, w tej właśnie chwili wstaje z kolan.
Ciąg dalszy za tydzień
 
                     
                         
                         
                         
             
             
             
             
             
             
            