Polityk wiarygodny
Prezydent Andrzej Duda dzięki wyjątkowej pozycji, jaką uzyskał po swoim wystąpieniu na sesji ONZ w Nowym Jorku, staje się przywódcą, który odgrywa ważną rolę w polityce międzynarodowej.
Zaledwie kilka lat po tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego jego polityka wschodnia wobec krajów postsowieckich i samej Rosji okazała się tak realistyczna i sprawdzalna, że zarówno USA, jak i Unia Europejska uznały ją za własną. Może nie do końca w praktyce kraje UE, ale oficjalnie wprowadzone sankcje wobec Rosji, są dowodem, że kierunek tej polityki wyznaczył wcześniej Lech Kaczyński. Bo to stosunek Rosji do dawnych swoich republik określa jej imperialne i wojenne plany. To była myśl przewodnia polityki wschodniej prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Kontynuacja dziedzictwa
Andrzej Duda już jako kandydat na prezydenta w swoim programie za pryncypium uznał, że będzie kontynuował dziedzictwo swojego poprzednika z lat 2005–2010. Oczywiście, nie mogła to być kontynuacja prosta, bo zmieniło się dużo w tym rejonie świata, a Rosja odsłoniła wprost swoje imperialne zamiary w Europie Wschodniej. Gdy prezydent Lech Kaczyński przemawiał na słynnym wiecu w Tbilisi, po agresji Rosji na Gruzję w 2008 r., nikt w Nowym Jorku czy Berlinie nie przypuszczał, że jego słowa o zagrożeniu ze strony Rosji potwierdzą się tak jaskrawo już w roku 2013 w postaci aneksji Krymu i interwencji rosyjskiej na wschodzie Ukrainy. Prezydent Barack Obama, który prawdopodobnie ma wiedzę na temat tego, jak wyglądała katastrofa smoleńska, i z całą powagą traktuje poczynania wojenno-militarne Władimira Putina, docenił to, że polski naród umiał wybrać młodego, zdolnego i rzutkiego kontynuatora polityki światowej prowadzonej przez jego przełomowego poprzednika. Wydaje się, że Ameryka potrzebuje sprawdzonego sojusznika w tym rejonie świata, tym bardziej że Rosja, wspierająca przywódcę Syrii Baszara al-Asada, stała się ważnym graczem również na Bliskim Wschodzie. I Polska jako trwały sojusznik Ameryki na wschodniej flance NATO to również ważny czynnik w polityce międzynarodowej.
Autorytet partnera
Kwaśne miny przedstawicieli koalicji rządzącej albo bagatelizowanie wymowy wizyty Andrzeja Dudy na forum ONZ w Nowym Jorku najlepiej świadczą, że prezydent osiągnął coś, czego ani Donaldowi Tuskowi, ani Bronisławowi Komorowskiemu nie udało się osiągnąć w czasie sprawowania przez nich urzędów. Bo jednak w polityce amerykańskiej liczy się naprawdę tylko partner z autorytetem. A takim może być tylko prezydent, który rzeczywiście dba o swój kraj, ważna jest dla niego tradycja narodu i kontynuuje dziedzictwo poprzedników w przywiązaniu do wartości. Bo wyznacznikiem intencji polityka jest wiarygodność w swoim kraju. Myślę, że taką wskazówką dla rządzących w Stanach jest stosunek Polonii amerykańskiej do prezydenta RP. Jakiż to kontrast. Andrzej Duda entuzjastycznie witany przez tysiące Polonusów wobec kameralnych, a nawet kontestowanych spotkań Bronisława Komorowskiego. To mówi samo za siebie. Sesja ONZ-etu została wykorzystana przez przywódców krajów Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej do zorganizowania spotkania w ramach grupy Adriatyk-Bałtyk-Morze Czarne. Ta sieć współpracy pomiędzy krajami Międzymorza w zakresie energetyki, transportu i telekomunikacji stanowi kontynuację działań zapoczątkowanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To również znamienne, że prezydent Andrzej Duda właśnie w Nowym Jorku poprzez swoje uczestnictwo w tym spotkaniu pokazał, że Polska ma ambicję prowadzenia polityki zagranicznej nie tylko jako wypadkową obcych interesów. Chce być liderem polityki zagranicznej w swoim regionie.
Andrzej Duda daje więc nadzieję na odbudowę wiarygodności polityki w naszym kraju. Od początku swojej prezydentury udowadnia, że program przedstawiony w czasie kampanii wyborczej traktował jako cel swojej prezydentury, a nie czcze obietnice, do czego przyzwyczaiła nas rządząca koalicja.
Obietnice w imieniu nie swojego rządu
Natomiast osiem lat rządów obecnej koalicji można zdefiniować jednym słowem – niewiarygodne. W środę premier Kopacz podsumowała je publicznie. Najbardziej konkretne sprawy, na przykład podwyżki płac dla pielęgniarek, przedstawiła jako zadania na najbliższe cztery lata, czyli gdy już przestanie rządzić. A zapomniała dodać, że deficyt budżetowy dla wyłonionego po wyborach rządu zostawia na najwyższym dotychczas zanotowanym poziomie – ponad 54 mld zł. Za zabawne można też uznać stwierdzenie, że to, co najbardziej leży jej na sercu, czyli poprawa dostępności służby zdrowia, zakończyło się sukcesem. Rzutem na taśmę rząd próbuje też rozładować dramatyczną sytuację w górnictwie. Do 30 września miała powstać Nowa Kompania Węglowa do restrukturyzacji zagrożonych nierentownością kopalń i miał zostać wprowadzony kompleksowy program dla Śląska. To był kluczowy element porozumienia zawartego w czasie rocznych rządów premier Kopacz. Projekt przedstawiony w środę, za pięć dwunasta, przez ministra skarbu świadczy tylko o jednym – że Ewa Kopacz przerzuciła problem już na nowy rząd. Całkowicie utraciła wiarygodność w oczach społeczeństwa, a przecież porozumienie z górnikami, które zawarto w jej imieniu 17 stycznia, mogło być sprawdzianem jej skuteczności. Niestety, wyszło jak zawsze. Nagadała, naobiecywała i nic nie zrobiła.
Nowa jakość
Wobec tej zerowej wiarygodności koalicji PO-PSL klarownie wypada projekt rządów PiS.
Już wiemy, skąd się bierze ta wściekłość elit popierających obecną koalicję rządzącą. Prezydent Andrzej Duda pokazuje na każdym kroku, że reprezentuje nową jakość w polskiej polityce. Walczy o sprawy naprawdę ważne dla naszego kraju, dotrzymuje obietnic wyborczych, nie ulega łatwej presji mainstreamu. Odbudowuje wiarygodność polityki jako reprezentant obozu, który może Polsce zapewnić zwrot na drodze do odbudowy własnej wartości.