Antynomia pamięci
Wiele można powiedzieć o pejzażu miejskim Warszawy, ale z całą pewnością nie to, że jest spójny i harmonijny.
Kiedy przed rokiem Towarzystwo Patriotyczne, wsparte autorytetem licznych historyków, artystów i intelektualistów, wystąpiło z apelem o budowę Łuku Triumfalnego Bitwy Warszawskiej, idea ta bez zwłoki wyśmiana została w mediach III RP. „To nie kabaret, to łuk prawicy w stolicy” – ogłosiła „Gazeta Wyborcza”, ilustrując swoje rozbawienie satyrycznym rysunkiem Jacka Gawłowskiego: komicznym orłem w koronie, który dziarsko pręży muskuły ramion. W ślad za „Wyborczą” ruszyły rzesze sceptyków i ironistów. Tak wyglądała odpowiedź na wezwanie do jedności, sformułowane w apelu: „My, dzieci, wnuki i prawnuki tamtych żołnierzy. Ponad doraźnymi podziałami, domowymi waśniami i burzliwymi zaszłościami. Zbudujmy pomnik”.
Spuścizna Polski Ludowej
Minął rok, a władze Warszawy nie zdołały zająć jasnego stanowiska w tej sprawie ani tym bardziej wskazać miejsca pod planowaną budowę, mimo że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie omieszkała przy okazji pochwalić się, że jej dziadek walczył i nawet był ranny w Bitwie Warszawskiej. Jej samej wszelako bliska wydaje się inna, świeższa tradycja, dla której upamiętnienia nie trzeba szukać miejsca na planie miasta, jest bowiem aż nadto widoczna w jego przestrzeni. Ucieleśnia ją zwalista bryła Pałacu Kultury. Jego 60. „urodziny” ratusz obchodził niedawno z radosną ostentacją.
„Prezent narodów radzieckich dla narodu polskiego” – jak określono pałac w poetyce minionej epoki na oficjalnej stronie urzędu miasta – oddany został do użytku w dziesiątą rocznicę haniebnego Manifestu PKWN, uznawanego za akt założycielski Polski Ludowej i celebrowanego w tym sowieckim protektoracie jako święto narodowe. Tym samym uroczystości związane z „tygodniem urodzinowym” Pałacu Kultury przywróciły niegdysiejszemu świętu miejsce w kalendarzu oficjalnych obchodów. Trudno temu się dziwić, skoro siła ciążenia peerelowskiej tradycji co i rusz ujawnia się w naszym życiu publicznym. Stanowi niezbywalny segment współczesnej tożsamości, afirmowany nie tylko w młodzieńczych wspomnieniach roczników urodzonych po wojnie, ale także w praktyce organów państwowych, które pielęgnują ciągłość instytucjonalnych doświadczeń. Okazałą manifestacją tego stanu rzeczy był ceremonialny pogrzeb generała Wojciecha Jaruzelskiego, który – złośliwym zrządzeniem losu – symbolicznie wpisał się w harmonogram „25-lecia polskiej wolności” fetowanego w ubiegłym roku pod przewodem Prezydenta RP.
Wola suwerenności
Postpeerelowskie sentymenty ścierają się w narodowej pamięci ze spadkiem po Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, nacechowanym wolą suwerenności państwowej. Łuk Triumfalny Bitwy Warszawskiej jest projektem opracowanym, by ugruntować tę drugą tradycję, niemożliwą do pogodzenia z aprobatą dla politycznej zależności i serwilizmu. Więcej nawet: jest wyrazem dążenia, by etos niepodległościowy uzyskał przemożny wpływ na umysły Polaków, aby pokonał skłonność do uległości i pokory, nabytą w ciągu dziesięcioleci sowieckiej dominacji. Czytelnym świadectwem tej intencji jest wyrażana w dyskusji nad kształtem pomnika tęsknota, by przewyższył on Pałac Kultury, odebrał mu pozycję hegemona w krajobrazie Warszawy. Tym samym monument unaoczniłby rywalizację konkurencyjnych interpretacji dziedzictwa przeszłości. Dlatego, wbrew oczekiwaniom pomysłodawców, inicjatywa wzniesienia łuku bynajmniej nie jednoczy, przeciwnie, wydobywa na jaw wewnętrzny konflikt polskiej świadomości. Odsłania trwały antagonizm, który za życia generacji wychowanych w PRL-u wydaje się nie do zażegnania. W rezultacie projekt wywołuje falę wrogości i szyderstw wśród jawnych i skrytych apologetów ancien regime’u oraz jego pełnoprawnej spadkobierczyni – III RP.
Egzotyczny ptak socrealizmu
Cały ten spór można by traktować jako brzemię fatalnej dwudziestowiecznej przeszłości, które rozpłynie się bez śladu w miarę jak rząd dusz przejmować będą pokolenia dorastające po 1989 r., gdyby nie fakt, że sposób, w jaki próbują się one uporać z antynomią polskiej pamięci budzi co najmniej niepokój. Zamiast gruntownie przemyśleć obie, sprzeczne tradycje i wypracować własne dojrzałe stanowisko wobec tego konfliktu, młodzi Polacy zdają się akceptować istniejący chaos jako właściwy porządek znamionujący specyfikę tutejszego krajobrazu. Dobrze ilustruje to wypowiedź Beaty Chomątowskiej, autorki wydanej niedawno przez Znak książki „Pałac. Biografia intymna”. W wywiadzie opublikowanym na portalu Naszemiasto.pl powiada ona: „Z perspektywy 20–30-latków, socrealizm jest ciekawy, egzotyczny, trochę zabawny. Nie rozumiem, jak coś tak groteskowo przerośniętego może budzić grozę, a nie uśmiech. […] Mieszkania w socrealistycznych murach są teraz poszukiwane na rynku. Socrealizm jest trochę jak egzotyczny ptak, już niespotykany”.
Wolno się obawiać, że ów ptak wygodnie się zagnieździł i na stałe zadomowił nie tylko w substancji miejskiej, ale również w zbiorowej mentalności. A skoro tak, to nic dziwnego, że Łuk Triumfalny jawi się jako anachronizm. Rzeczywiście, nie pasuje do nacechowanego „egzotyką” pejzażu, w którym bezmyślnie wegetują straszni mieszczanie, niezdolni samodzielnie aktualizować własnej tradycji, bo złaknieni przede wszystkim wygody i świętego spokoju.