Walczmy z chybioną reformą PO
Nie tak dawno ekipa PO-PSL znienacka zafundowała Polakom 67-letni wiek emerytalny, ignorując protesty 1,5 mln Polaków domagających się referendum w tej sprawie.
Władza PO-PSL ustami ministra rolnictwa Marka Sawickiego mówi już otwartym tekstem: „Jesteście frajerami, a my szanujemy biznesmenów”. I wydaje się, że dotyczy to dziś nie tylko polskich sadowników. W świetle takiej postawy obecnych władz projekt ustawy złożony przez PiS, dotyczący cofnięcia szkodliwej społecznie i absurdalnej ekonomicznie ustawy podwyższającej wiek emerytalny do 67. roku życia, nabiera nowego wymiaru.
Przypomnijmy, że rządząca od siedmiu lat koalicja PO-PSL podniosła wiek emerytalny, nie uprzedzając o tym Polaków przed wyborami – kobietom aż o siedem lat, mężczyznom o dwa lata. Władza oparła się na nieaktualnych danych statystycznych GUS-u, dotyczących zarówno liczby ludności w Polsce, jak i liczby pracujących Polaków. Okazuje się bowiem, że jest nas mniej aż o 2 mln i według Eurostatu ludność Polski wynosi już poniżej 36,5 mln osób, a nie 38,5 mln, jak oficjalnie twierdzi GUS. Swoją drogą to tragikomiczne, że ekipa PO-PSL nie jest w stanie dokładnie policzyć własnych obywateli.
Antyspołeczna ustawa
Jak słusznie stwierdza premier Kopacz, żeby cofnąć 67-letni wiek emerytalny, któremu przeciwne jest blisko 90 proc. Polaków, pomysłodawcy z ław opozycji muszą tylko wygrać wybory. To realna szansa dla wyborców zainteresowanych swoim losem na starość, aby uchylić tę antyspołeczną, szkodliwą ustawę, która budzi wątpliwości także wybitnych prawników. Trybunał Konstytucyjny uznał ją za zgodną z ustawą zasadniczą przy aż sześciu zdaniach odrębnych sędziów.
Ustawa ta nie rozwiązuje żadnego istotnego polskiego problemu. Nie tworzy nowych miejsc pracy, a wprost przeciwnie – konserwuje staruszków broniących do upadłego własnego stołka, negatywnie wpływa na wydajność pracy, zwiększa emigrację zarobkową ludzi młodych i wykształconych w Polsce. Oczywiście nie spowoduje większej liczby urodzin dzieci w Polsce, a reklamowana przez prof. Leszka Balcerowicza jako element strategii modernizacyjnej kraju wydaje się czystym idiotyzmem ekonomicznym, zupełnie przeciwskutecznym, gdy idzie o rynek pracy czy zakładanie rodzin. A wszystko to tylko po to, by sztucznie utrzymać przy życiu jeszcze przez jakiś czas ZUS, FUS, KRUS, nie mówiąc już o całkiem młodych, zdrowych emerytach służb mundurowych, prokuratorach, sędziach czy Jamesach Bondach.
Umrzeć na czas
FUS i tak będzie miał corocznie 40–50 mld zł deficytu, a ZUS trzeba by już dziś zlikwidować, przynajmniej w obecnej formule. Tym razem wszystko jest w naszych rękach i na naszych kartach do głosowania. Przecież nie można wykluczyć, że po kolejnych zwycięskich wyborach PO wraz z koalicjantem może uznać za stosowne kolejne podniesienie wieku emerytalnego, np. do 71 lat.
Nawet gdybyśmy tyrali do 87 lat, to i tak emerytury w Polsce będą głodowe, dopóki tak nędzne będą nasze wynagrodzenia i płace. Godziwych emerytur w Polsce nie będzie, jeśli Polacy nie będą mieli własnego przemysłu, banków, nie będzie ich stać na konsumpcję i oszczędzanie zarazem, jeśli nie będziemy mieli długofalowego wzrostu gospodarczego na poziomie 5–7 proc. oraz sensownej polityki prorodzinnej.
Swego czasu były już (na szczęście) minister finansów Jacek Rostowski z rozbrajającą szczerością w imieniu rządu PO-PSL tłumaczył nam, że w podniesieniu wieku emerytalnego chodzi o to, by „emeryt zbyt długo nie przebywał na emeryturze”, a złotouści rządowi eksperci i dobrze opłacane media udowadniały nam, jakie to góry pieniędzy i dobrodziejstwa spłyną na przyszłych polskich emerytów za 30–40 lat – jak dobrze pójdzie. W rzeczywistości od samego początku chodziło o realizację starego hasła jeszcze z czasów PRL-u: „Emerycie, popieraj rząd czynem i umieraj przed terminem”.
Zamach na obywateli
Ta władza bardzo konsekwentnie od siedmiu lat realizuje zasadę ekonomicznej wojny z własnym narodem, uchwalając kolejne antyspołeczne rozwiązania. Oto przykłady:
– odebranie darmowych leków dla 75-letnich emerytów, otrzymujących 844 zł renty lub emerytury (z czego tak bardzo dumny był senator PO Jan Filip Libicki);
– ustawa o odwróconym kredycie hipotecznym dla osób starszych, która 700 tys. Polaków skutecznie może pozbawić ostatniego majątku, jaki posiadają, czyli własnych mieszkań, na rzecz banków w zamian za 200–300 zł dodatku do głodowych emerytur;
– ustawa o elastycznym czasie pracy;
– ustawa o przejęciu 150 mld zł w obligacjach z OFE i przeniesienie ich do ZUS-u;
– zapowiedź minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej o likwidacji Karty Nauczyciela, jeśli tylko PO wygra wybory;
– propozycja zmian w kodeksie pracy umożliwiająca sześciodniowy tydzień pracy i pracę w wolne soboty.
Ten łańcuszek ustaw, niekompletny przecież, bezlitośnie wymierzony w polskiego pracownika czy emeryta, to wyraz wyjątkowej pogardy rządzących wobec najsłabszych i najbiedniejszych. To kwintesencja tego, co słyszeliśmy na taśmach hańby o „polskim syfie, murzyńskości” czy państwie „istniejącym teoretycznie”. Już dziś Polacy są przecież jednym z najbardziej zapracowanych narodów (2 tys. godzin rocznie), często-gęsto w soboty i niedziele czy w ramach nadgodzin, za które pracodawcy nie chcą płacić. Obecnie pracodawcy w Polsce zalegają pracownikom z wypłatą należnych wynagrodzeń na kwotę ponad 150 mln zł. Ostatnio pracownicy krakowskiego PKS-u, by otrzymać zaległe wynagrodzenia, musieli schować najnowszy autobus, by szefostwo zechciało wykonać przepisy prawa w kwestii wynagrodzeń. Nawet przy dużej wyobraźni trudno dziś sobie wyobrażać 67-letnią kelnerkę, pielęgniarkę, maszynistę kolejowego czy operatora dźwigu. Może to się okazać zbyt niebezpieczne i ekonomicznie całkowicie nieopłacalne.
Cały tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie”