Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Jakub Pilarek,
20.10.2014 14:07

Z nimi nie ma sensu dyskutować

Związki zawodowe zmarnowały ostatni rok. Efektem tych zaniechań jest bezczelna „propozycja” sześciodniowego tygodnia pracy, do której przymierza się rząd.

Związki zawodowe zmarnowały ostatni rok. Efektem tych zaniechań jest bezczelna „propozycja” sześciodniowego tygodnia pracy, do której przymierza się rząd. Nic dziwnego – dialog z obecną ekipą rządzącą, rozumiejącą tylko język realnej siły, jedynie ją rozbestwia.

Ponad rok temu, w miesiącach wakacyjnych, „Gazeta Polska Codziennie” opublikowała mój tekst, w którym wskazywałem na związki zawodowe jako siłę, która poza mechanizmem wyborczym może obalić władzę Donalda Tuska. Dziś Platforma odbija się w sondażach, premierem jest Ewa Kopacz – symbol patologii PO, Donald Tusk zaś szykuje się do objęcia intratnej posady w Unii Europejskiej w nagrodę za posłuszne merdanie ogonem pod dyktando pani Merkel. Czy oznacza to, że związki zawodowe przegrały walkę o ustanowienie w Polsce cywilizowanych rządów, szanujących prawa obywateli, a przede wszystkim działających w celu rozwiązywania ich problemów? Bynajmniej, one w ogóle jej nie podjęły.

Historia czasu zmarnowanego

Jest taki dowcip: „Dlaczego w Czechach nie było ruchu oporu? – Bo Niemcy nie pozwalali”. Jego przesłanie jak ulał pasuje do postawy polskich związków zawodowych w ostatnim roku rządów Platformy Obywatelskiej. W maju tego roku przeprowadzałem wywiad z przewodniczącym Solidarności Piotrem Dudą, który zapytany przeze mnie o możliwości przejścia do bardziej radykalnych form protestu, np. strajku generalnego, odpowiedział: „W tej kwestii krępuje nas prawo. Tak nam uszyto ustawę o związkach zawodowych, że w przeciwieństwie do innych krajów, nie mamy możliwości bezpośredniego strajku przeciwko rządowi”. Nie jest moją intencją drwić z tej legalistycznej postawy, jednak dzisiaj widać wyraźnie, że w kraju rządzonym przez mafijne sitwy jest ona wyjątkowo nieskuteczna.
We wrześniu 2013 r. miała miejsce w Warszawie wielka manifestacja związkowców, której zarzewiem była arogancka postawa rządu PO-PSL w komisji trójstronnej i próby zamachu na prawa pracownicze. Padały wówczas ze strony związkowców mocne i słuszne słowa, jednak nic z nich nie wyniknęło. Po ponad roku z okładem od tamtego dnia rząd – już nie Tuska, a Kopacz – szykuje wielkiemu kapitałowi kolejny upominek kosztem polskich pracowników – sześciodniowy tydzień pracy. Powstać ma kolejna oprócz zatrudnionych na umowach śmieciowych kasta faktycznych niewolników.

Porównanie wszystko powie

By zrozumieć dramat polskich pracowników, najlepiej jest porównać ich zarobki – a raczej ich siłę nabywczą – z portfelami pracowników krajów bardziej cywilizowanych. Dopiero z tej perspektywy widać naszą nędzę, a także bandytyzm pomysłów przykręcenia polskim pracownikom śruby.

Bardzo wymownie wypada tu zestawienie informacji o polskim i angielskim oddziale amerykańskiej firmy Amazon, giganta w handlu internetowym. Niedawno polskie media wspominały, że Amazon poszukuje u nas kilku tysięcy pracowników do swoich magazynów. Proponowana im podstawowa pensja na rękę miała wynosić ok. 1500–1600 zł.
Tymczasem w 2011 r. w Wielkiej Brytanii telewizja BBC nakręciła z ukrytej kamery materiał o skandalicznych – według brytyjskich standardów – warunkach pracy w angielskim Amazonie. Dziennikarze oburzali się, że za odhumanizowaną, wyczerpującą pracę firma płaciła 6,5 funta za godzinę, czyli ok. 34 zł. W polskim Amazonie wychodzi na to, że pracownik będzie dostawał ok. 9 zł, czyli prawie cztery razy mniej niż w oddziale w Wielkiej Brytanii. Nie trzeba chyba dodawać, że koszty życia na Wyspach nie są cztery razy wyższe niż w Polsce – przykładowo, za żywność trzeba zapłacić średnio zaledwie dwa razy wyższe kwoty.

Brytyjscy dziennikarze pomstowali, że przeciętne wynagrodzenie w tamtym czasie w ich kraju wynosiło 13,60 funta za godzinę! W Polsce nie możemy w ten sposób krytykować Amazona, bowiem zaoferował dla niewolników standardowe, rynkowe warunki. Okazuje się zatem, że to, co w Anglii było przedmiotem skandalu, w Polsce mogłoby być obiektem marzeń.

W świetle tego przykładu – przecież nie skrajnego, a raczej typowego – rząd, który planuje jeszcze bardziej obłożyć pracowników pracą za psi grosz, nie zasługuje na dialog. Rozmowę można prowadzić z kimś, kto ma dobrą wolę i szuka dróg wyjścia z impasu, a nie z nadzorcami niewolników.

Gniew obywatelski

Oczywiście związki mogą przyjąć strategię na przeczekanie, licząc, że w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych do władzy dojdzie inna ekipa. Być może do tego czasu nie nastąpią skandaliczne zmiany prawa, a jeśli nastąpią, być może zostaną odwołane. Co jednak, jeśli ten scenariusz spali na panewce? Rysują się tu dwa zagrożenia – skuteczna propaganda, docierająca do umysłów ludzi pozbawionych autonomii myślenia (oczywiście w świecie polskiego purnonsensu mogą to być także pracownicy magazynowi amerykańskiego koncernu i inni w podobnej sytuacji) oraz groźba sfałszowania wyników wyborów, która jeszcze do niedawna mogła się wydawać histerią środowiska prawicy, jednak choćby wobec doniesień o rosyjskiej obecności w zapleczu informatycznym państwa polskiego staje się realną ponurą alternatywą. Co wtedy – czy związki znów będą próbowały rozmawiać? I z kim – może z rządem Sławomira Nowaka?

Wydaje się raczej, że rozsądna strategia związków powinna polegać na stopniowej radykalizacji nastrojów i budowaniu świadomości, że metodami zgodnymi z ustawą o związkach nic w Polsce nie da się ugrać na tym polu. Ścierając się z nihilistyczną Platformą, bez argumentu siły niczego się nie uzyska. Respektowanie ustawy o związkach jest nieporozumieniem, skoro po drugiej stronie stoją ludzie reprezentujący państwo, które na każdym kroku depcze konstytucję – czy to w zakresie prawa do ochrony zdrowia, czy to w zakresie ponoć bezpłatnej edukacji, czy to – co znamy z taśm – gwałcąc niezależność banku centralnego.

Analogia w działaniu

Pytanie tylko, czy jest kim przeprowadzić taką rewolucję? Skala wspomnianego wyżej wrześniowego protestu daje nadzieję, że jednak tak. W gruncie rzeczy odpowiedź negatywna kazałaby się zastanawiać, czy Polska w ogóle ma przed sobą perspektywę trwania. Skoro bowiem kilkaset tysięcy członków Solidarności – w tym wielu mężczyzn mających często problem z zapewnieniem zwyczajnych w Europie XXI w. warunków życia swoim rodzinom, ale równocześnie działających w ramach zorganizowanej struktury – nie byłoby w stanie wziąć sprawy we własne ręce, to fatalnie świadczyłoby to o duchu w narodzie.

Warto pamiętać, że z formalnego punktu widzenia III RP stanowi kontynuację PRL-u. W PRL-u zaś pierwsza Solidarność musiała niezgodnie z prawem wywalczyć sobie prawo do istnienia. Być może skoro dzisiejsza władza nawet w wymiarze symbolicznym sprzyja PRL-owi, urządzając państwowe pochówki komunistycznym zbrodniarzom, nadszedł czas, by Solidarność wróciła do swoich korzeni. Czyli walki z wrogą obywatelom władzą – odwołując się do wszelkich metod poza prymitywną przemocą i terrorem.

Cały tekst w poniedziałkowej "Gazecie Polskiej Codziennie"
 

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane