Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Bohdan Urbankowski,
24.11.2013 08:49

Kronikarz marginesu

Gdybym miał go określić jednym słowem, nazwałbym Krzysztofa Wojciechowskiego Kronikarzem.

Gdybym miał go określić jednym słowem, nazwałbym Krzysztofa Wojciechowskiego Kronikarzem. Z dużej litery, by zaznaczyć podziw dla jego pracowitości i innych, jeszcze bardziej nieprawdopodobnych talentów. Nie je, nie pije, nie figluje, tylko kręci.

Krzysztofa Wojciechowskiego można widzieć kręcącego filmy o tej samej porze w kilku miejscach. Kręci szybko, szybciej niż płynie czas – bo też sztuka jest wyścigiem z czasem. Wyścigiem, pojedynkiem, właściwym słowem jest też ocalanie.

Dolny margines

Pierwszym liczącym się filmem Wojciechowskiego był „Róg Brzeskiej i Capri" nagrodzony w 1979 r. w Gdyni. Grany przez „naturszczyków", pokazywał margines polskiego życia. Ten dolny. Stara Warszawa została zniszczona przez Niemców, trochę domów zachowało się za Wisłą. Wkrótce jednak i one zostaną wyburzone, a ich mieszkańcy przesiedleni do bloków na lewym brzegu. Wojciechowski opisuje zagładę tego świata (a właściwie „półświatka") – i w jakimś sensie go ocala. Film zaczyna się sceną, która urasta do rangi metafory: sceną stypy. Tu poznajemy bohaterów: cwany pan Edek, pechowy akwizytor Zbyszek – rozwiódł się, nie ma mieszkania, nocuje „po przyjaciołach" (i dzięki temu czuje się mimo wszystko szczęśliwy!), „Fikoł" – przyjaciel Zbyszka, a także dziedziczka hodująca pawie, hrabia oraz staruszka zbierająca dziwne laleczki. Pan Edek organizuje nielegalne biuro zamiany mieszkań, naciąga ludzi na łapówki, lecz załatwia. Interes się kręci – aż do szczęśliwego zakończenia. Czy szczęśliwego? Bohaterowie wyprowadzają się ze swojej dzielnicy, ale… Ich jazda Traktem Królewskim na nowe osiedle wygląda nie jak wyjazd w radosną przyszłość, ale jak odjazd w przeszłość. Pechowy Zbyszek, który nie załapał się na mieszkanie, nie odnajdzie już dawnych przyjaciół. Nawet „Fikoł" nie zechce go przenocować – Zbyszek pójdzie spać na Centralny. Stara kobieta ustawia jego laleczkę wśród innych dziwnych laleczek.

Za to w swoim filmie „Historia o proroku Eliaszu z Wierszalina" (1997 r.) pokazuje inny margines: wiejski i zarazem kresowy. Bohaterem Wojciechowskiego jest kolejny nieudacznik, chłop Wasyl. Umiera mu dziecko, żona ucieka do Eliasza ze wsi Grzybowszczyzna, by uleczył ją z bezpłodności. Ten robi to… dość skutecznie. Wasyl, który wyruszył za żoną, orientuje się, że ta jest w ciąży, próbuje zabić proroka i nie może. Ręka trzymająca nóż odmawia posłuszeństwa. Nie taka śmierć mi pisana – tłumaczy prorok. Potem przychodzą Rosjanie i zabierają go do łagru.

Gdzie dogasają gwiazdy

W kolejnych filmach Wojciechowski odkrywał coraz to nowe obszary polskiego marginesu. Znaleźli się w nim na przykład dawni mistrzowie sportu – ongiś podziwiani przez tłumy, teraz dogorywają wśród wspomnień, czasem z biedy sprzedają zdobyte kiedyś trofea. Twórca poświęcił im cykl „Gwiazdozbiór polskiego sportu" (1996–2005). Znakomity piłkarz Gerard Cieślik, Władysław Komar – kulomiot o renesansowej kulturze i wspaniałym poczuciu humoru, Leszek Drogosz – czarodziej ringu, szablista wszech czasów Jerzy Pawłowski… Ten ostatni był postacią szczególnie tragiczną. Przyjęty do wojskowego klubu, zwerbowany przez polski wywiad komunistyczny, zaczął współpracować z USA, aby naprawdę służyć Polsce. Złapany i skazany przez komunistów. Więzienie przekreśliło jego karierę, jego życie. Na marginesie znalazły się również niemal wszystkie „Gwiazdy z tamtych lat" – osobowości estrady, teatru i kina okresu powojennego. Wojciechowski przypomina takie sławy, jak Jerzy Ofierski, czyli słynny kiedyś sołtys Kierdziołek (mało kto wie, że także żołnierz NSZ-etu!) czy najbardziej warszawska z warszawskich aktorek Hanka Bielicka. I tutaj zaskoczenie: Bielicka urodziła się na Ukrainie, pod Połtawą. Podobne niespodzianki kryją inne życiorysy. Zbigniew Kurtycz (gitarzysta, kompozytor „Cichej wody…") to rodowity lwowiak, żołnierz Andersa; Jerzy Michotek (nie był pewien, czy urodził się we Lwowie, czy przypadkiem w Częstochowie) młodość spędził na Łyczakowie, potem trafił do łagru aż za kołem podbiegunowym. Tak jak fotograf czasami odkrywa zdarzenia skryte gdzieś na drugim planie, tak Wojciechowski udokumentował wkład Kresów w naszą kulturę i losy kresowiaków w PRL-u.

Górny margines: narodowe sacrum

Kultura polska różni się diametralnie od normalnych kultur Zachodu. Od lat na margines wyrzucani są najlepsi, ich miejsce w głównym nurcie zastępuje się odpadkami. Pod tym względem III RP nie różni się od PRL-u. Wojciechowski natrafił na ten margines przypadkiem, z biegiem lat poświęcił się prawie wyłącznie jego eksploracji. Jednym z bardziej przejmujących jego dzieł jest film „Szarża, czyli przypomnienie kanonu", który powstał na fali solidarnościowej odnowy w roku 1981. Podobnie jak w filmie o starej Pradze, również tu pierwszy obraz ma wymiar symbolu: buldożer wyrównujący śmietnisko w Wólce Węglowej. Tak! W miejscu zwycięskiej szarzy 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich 19 września 1939 r.! Ten obraz nie może nie skojarzyć się z „Popiołem i diamentem". W filmie Wajdy, zgodnie z komunistyczną propagandą, żołnierz AK ginie na śmietniku historii. W filmie Wojciechowskiego legendarne pole chwały jest zasypywane śmieciami przez nowych barbarzyńców.

Podobne przesłanie niesie również „Komendant Szary" (2007 r.), którego bohaterem jest Antoni Heda, podwójnym bohaterem. 5 sierpnia 1945 r. rozbił ubeckie więzienie w Kielcach i uwolnił około 500 więźniów. Pod koniec życia raz jeszcze wrócił do służby: stał się jednym z przywódców Solidarności.

Ale etos rycerski, czy szerzej rycersko-solidarnościowy, to dzisiaj tylko część, też właściwie margines. A co stanowi główny nurt? W filmie pojawia się wątek sensacyjny. Panią Annę szpiclowała współpracowniczka radomskiej SB Ewa Soból (TW „Karol"). Ewa Soból nie odpowiada na pytania o tamte czasy, powtarza tylko, że nie czuje wyrzutów sumienia. A szkoda! Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że przy jej pomocy SB planowała otrucie przywódczyni Solidarności. Annę Walentynowicz uratował wcześniejszy wyjazd z miasta. I tu mamy odpowiedź na pytanie o główny nurt etosu III RP. Nurt, który rządzi mediami, prawem, polityką. Jego brudne źródła tryskają w Magdalence.

Najwyższy margines kultury

To poezja i religia tworzą najwyższy margines polskiej kultury. Unaocznia to piękny film o księdzu – poecie Janie Twardowskim: „Poeta nie umiera". Film zaczyna się obrazami z nabożeństwa żałobnego, ktoś czyta wiersze zmarłego księdza poety, ktoś po prostu płacze. To też są formy modlitwy. Potem akcja przenosi się do szkoły – widzimy i słyszymy dzieci czytające wiersze Twardowskiego. Najbardziej jednak zapada w pamięć scena rozmowy dwóch starych, chorych na serce poetów: ks. Twardowskiego i Ernesta Brylla. Twardowski leży już na łożu, które okaże się łożem śmierci. Mówi z trudem, półsłówkami. Rozmowa ożywia się dopiero, gdy zaczynają rozmawiać o ptakach, które przychodzą pod ich okna. Wymawiają ich nazwy z czułością – jak wymawia się imiona bliskich, coraz bliższych krewnych...

By spointować ten szkic, trzeba powrócić do początku. Pisałem, że Wojciechowski uwiecznia w swoich filmach – jak kronikarz – mnóstwo ważnych imprez. Patriotycznych, religijnych, literackich. Najczęściej jest na nich jedynym filmowcem. To nie są tematy dla głównego nurtu naszych mediów. Zajmujący się marginesem nowoczesnej, kapitalistycznej Polski Wojciechowski sam znalazł się na marginesie. Jak Grzegorz Braun, Maciek Gawlikowski, Alina Czerniakowska, Anita Gargas i wielu innych twórców w III RP. Miejmy nadzieję, że kiedyś polska kultura znormalnieje: to, co cenne, szlachetne znajdzie się w głównym jej nurcie, śmieci powrócą na margines.