Nowa lewica? Brukselski salon ma problem
Już dawno nie obserwowaliśmy takiego zamieszania po lewej stronie sceny politycznej, jak w ostatnich tygodniach. Najpierw głośne odejście z SLD europosła, byłego ministra Marka Siwca, deklarującego, że partia pod kierownictwem Leszka Millera nie ma s
Gdy się zastanowić nad tym nagłym ożywieniem do niedawna, jak się wydawało, uśpionych polityków lewicy i spróbować znaleźć dla ich ostatnich działań racjonalne wytłumaczenie, to wydaje się, że najtrafniej zdiagnozował sytuację dr Tomasz Żukowski. Dostrzega on za kulisami inspirację płynącą z Unii Europejskiej, a konkretnie z frakcji socjaldemokratów, która widząc wynikającą m.in. z wewnętrznych podziałów i mnogości politycznych bytów słabość polskiej lewicy, postanowiła ją zdyscyplinować.
Interesy czerwonej Europy
Martin Schulz, szef eurosocjalistów, doszedł najwyraźniej do wniosku, że nie może siedzieć z założonymi rękami i spokojnie patrzeć na nadciągającą groźbę przegranej lewicy w Polsce – jednym z największych krajów Unii – w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Równałoby się to przecież utracie sporej grupy deputowanych przez czerwoną frakcję w Strasburgu i poważnie osłabiłoby jej znaczenie w następnej kadencji.
Aby uprzedzić to niebezpieczeństwo, postanowił zatem wkroczyć do akcji, czego prawdopodobnie rezultatem był ruch wykonany przez Siwca – jednego z kluczowych lewicowych europosłów z Polski. Został on zapewne oddelegowany przez centralę europejskich socjalistów z misją negocjacyjną w celu utworzenia silnej polskiej listy lewicowej przed wyborami w 2014 r., która zapobiegłaby nieuchronnej porażce, co wynika z obecnych sondaży.
Premier Janusz Palikot?
Prawdopodobieństwo tej wersji potwierdza Palikot, powołując się na badania mówiące, że wspólna lista jego Ruchu z Kwaśniewskim miałaby szanse na 25–27 proc. głosów, co przełożyłoby się na dobry wynik wyborczy i kilkanaście mandatów w europarlamencie. W wyborach do Sejmu w 2015 r. taki wynik mógłby mu natomiast zapewnić nawet zwycięstwo i dać możliwość utworzenia rządu.
Ze względu na silne podziały na lewicy taki dramatyczny scenariusz nie wydaje się na szczęście zagrażać Polsce. Z drugiej jednak strony należy go wziąć pod uwagę, gdyż warto docenić siłę nacisków płynących z brukselskiej centrali socjalistów. Jednym z podstawowych elementów misji Siwca miało wszak być skłonienie do włączenia się do aktywnej polityki Aleksandra Kwaśniewskiego. Wielu obserwatorów wątpiło, by udało się to zrobić. Wskazywano, że odzwyczajony przez siedem lat bezczynności od codziennej brutalnej walki politycznej były prezydent na tyle przywykł do wygodnego trybu życia, że nie będzie chciał do niej wracać.
Wkracza Michnik
Dla wielu było zaskoczeniem, gdy organ Adama Michnika uruchomił przeciwko byłemu prezydentowi wręcz prewencyjny ogień zaporowy. W „Gazecie Wyborczej” opublikowano w styczniu, po latach milczenia o Kwaśniewskim, cały cykl artykułów, w których był on wprost oskarżany o chodzenie na pasku oligarchów (ujawniono, że pobiera 50 tys. zł miesięcznie od Jana Kulczyka) i wręcz wysługiwanie się zagranicznym dyktatorom (chodziło o prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa, a gazeta sugerowała, że wynagrodzenie od niego może sięgać nawet 14 mln dol. rocznie).
Skąd wynikała ta niezrozumiała dla wielu ofensywa „Gazety Wyborczej”? Bo że nie był to rezultat czystej dziennikarskiej ciekawości i rzetelności, było oczywiste. Wszak nie od dziś wiadomo, że ludziom Michnika „nie jest wszystko jedno” – zwłaszcza jeśli jakiegoś polityka popierają lub atakują.
Motywy ataku
Pojawiły się dwa wytłumaczenia akcji „GW” przeciwko Kwaśniewskiemu. Po pierwsze najwyraźniej „grupa trzymająca »Gazetę«” postanowiła nie dopuścić do powrotu Kwaśniewskiego na scenę polityczną. Dlaczego? Aby to zrozumieć, wystarczy zobaczyć, jak intensywnie na łamach organu Agory promowany jest jednocześnie Palikot.
Choć paradoksalnie sam „twórca ruchu swego nazwiska” uważa, że alians z byłym prezydentem byłby mu na rękę. Jak tłumaczy, obecność takich nazwisk, jak Kwaśniewski czy Cimoszewicz, dodałaby wizerunkowi jego partii powagi i odpowiedzialności, dzięki czemu wspólny wynik byłby znacznie wyższy niż przy osobnych listach.
Adam Michnik i jego środowisko wydaje się jednak w tym wypadku wiedzieć lepiej. Zapewne chcieliby, aby wyhodowany przy ich walnym udziale Palikot i jego zawzięcie antychrześcijańscy aktywiści działali samodzielnie i osiągnęli w wyborach europejskich wynik na miarę sukcesu z 2011 r. Mogą się obawiać, że były prezydent, który na tle palikociarni wydaje się niemalże tolerancyjnym pragmatykiem, wpłynąłby moderująco na taką koalicję i uniemożliwił realizację antykościelnych postulatów.
Drugie wytłumaczenie ofensywy „Gazety Wyborczej” wskazuje na możliwość istnienia w całej sprawie podwójnego dna. Odpalenie materiałów potencjalnie kompromitujących Kwaśniewskiego przed jego powrotem do polityki miałoby mu paradoksalnie ten come-back ułatwić.
Gdyby bowiem zarzuty tej rangi pojawiły się już w momencie piastowania przez niego ponownie funkcji publicznych, miałyby taką siłę rażenia, że mogłyby się stać powodem dymisji. Teraz natomiast, poza szumem medialnym, praktycznie mu nie szkodzą, a ich ujawnienie immunizuje go na przyszłość i daje odporność na ewentualne ataki, które mogłyby nastąpić.
Wersję tę zdaje się potwierdzać sam fakt, że Kwaśniewski po styczniowych atakach nie ustał w działaniach mających na celu zjednoczenie lewicy. Nie wywarły one wręcz na nim większego wrażenia, co może świadczyć o tym, że istotnie mieliśmy do czynienia z koronkowo przeprowadzoną, skomplikowaną grą polityczno-medialną.
Jutro ma nastąpić decydujące spotkanie Kwaśniewskiego z Palikotem. Patrząc na to, jak lewicowe buldogi zagryzają się pod dywanem, można oczywiście odczuwać jedynie satysfakcję. Warto jednak uważnie tę walkę śledzić, aby uniknąć zaskoczenia, gdy wyłoni się z niej jakieś lewicowe monstrum w rodzaju Zapatero.
Choć jak na razie w Polsce zapateryzm ma się całkiem nieźle… Tyle że ukryty za rzekomo centrową Platformą Obywatelską.