Wprawdzie nie widzę szczególnego powodu, dlaczego nasz Pan Bóg miałby postępować wedle kalendarza Majów, ale każda okazja jest dobra, aby zastanowić się nad końcem świata. W zasadzie niezależnie od ostatecznego terminu subiektywny koniec świata czeka każdego wraz z jego śmiercią. Dla niewierzących jest to koniec ostateczny, dla wierzących brama do innego wymiaru.
W każdym razie ten „koniec totalny” to „suma wszystkich końców”...
To, że nasz świat doraźny nie jest bezgraniczny, dociera do ludzi z wiekiem – dla dziecka jest czymś niewyobrażalnym, dla dorosłego jawi się nieprzyjemną perspektywa, dla człowieka w wieku podeszłym jest cieniem coraz dłuższym i coraz bliższym. Co nie znaczy, że jest on brany pod uwagę. Większość ludzi zachowuje się tak, jakby życie było wesołym bankietem w restauracji, za który ktoś inny zapłaci rachunek. Albo jakby toczyło się według reguł gry komputerowej, w której każdy gracz ma w zapasie kilka żyć, a w najgorszym razie może wykonać reset i zacząć od nowa.
Prosta logika nakazuje, że w pewnym wieku człowiek powinien zachowywać się tak jak podróżny oczekujący, kiedy zajedzie po niego taksówka. Niezbędne rzeczy zapakowane, porządek w mieszkaniu, uregulowane sprawy bieżące. Sęk w tym, że tak postępują jedynie samobójcy. Reszta uważa, że ma czas.
Najdziwniejsze jednak rzeczy dzieją się w sferze etycznej. Kiedyś wydawało mi się, że normą jest porządnienie na starość – oglądałem wielkich deprawatorów biegających do kościoła i stalinowców zapisujących się do Solidarności, szmirusów-aktorusów koncelebrujących „msze za ojczyznę” i niegdysiejsze „ciotki rewolucji” koczujące w kruchcie.
Jak się miało okazać, był to stan przejściowy, bardziej aktualna okazuje się słynna fraszka z łamanym rymem, że „im człowiek starszy, tym bardziej parszy-wieje”.
Nigdy nie zrozumiem, co kieruje nestorami w rodzaju Wajdy, Bartoszewskiego czy Niesiołowskiego, którzy w życiu doczesnym osiągnęli wszystko lub prawie wszystko i
jedyne, co mogą jeszcze zrobić, to zafajdać sobie pamięć u przyszłych pokoleń i niestety pracują nad tym ze wzmożoną siłą. Przecież nawet jeśli wierzą w to, co robią, przy bezspornej inteligencji jakiś jej procent powinien zadawać pytanie: a może jednak się mylę? Może jest inaczej, niż myślę? I na wszelki wypadek lepiej pomilczeć trochę, zamiast usilnie pracować nad tym, aby nigdy nie trafić do narodowego panteonu, a nawet ryzykować brak katolickiego pogrzebu.
Dalibóg, nie rozumiem! Hazard ma swoje granice, zwłaszcza gdy w puli i pamięć ludzka, i drwiący śmiech pokoleń, i żywot wieczny. Amen.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Marcin Wolski