10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

„Byłeś tam? Nie? To się zamknij!” - czyli problemy z Napoleonem Ridleya Scotta

2 grudnia 1805 roku, w rocznicę swojej koronacji na cesarza Francji, Napoleon Bonaparte dokonał jednego ze swych najświetniejszych zwycięstw – pobił wojska rosyjsko-austriackie pod Austerlitz, rozbijając w puch potęgę III koalicji antyfrancuskiej. Niestety widzowie hitu kinowego Ridleya Scotta nie dowiedzą się z filmu, jak naprawdę rozegrała się ta bitwa.

Kadr z filmu "Napoleon"
Kadr z filmu "Napoleon"
Sony Pictures Digital Productions Inc. - https://www.napoleon.movie/gallery

Nie wiem, czy mogę coś pisać o Austerlitz i o filmie, bo Ridley Scott rzucił w stronę historyków i krytyków poradę – „Byłeś tam? Nie? To się zamknij!”. Trudno się jednak zamknąć, gdy człowiek ogląda film – owszem ładny wizualnie, ze świetnymi kostiumami, dobrze zagrany – ale będący w wymiarze narracji historycznej jakąś opowieścią gimnazjalisty opartą na hasłach Wikipedii i wyszukiwarce obrazków z Google’a.

Oto Napoleon pojawia się w Egipcie nie wiadomo skąd, by ostrzelać z armat piramidy i obejrzeć mumię faraona. Z wyprawy egipskiej wraca szybko, gdyż dowiaduje się, że Józefina go zdradza. Kraj nad Nilem jest jednak bardzo „filmowy”, a seria „Mumia” cieszyła się popularnością i jak wiemy, jest najlepszym brykiem do „historii” starożytnego Egiptu, czemu więc podobnie nie podejść do Napoleona? 

Scott usiłuje Bonapartego ośmieszyć, idąc tropem brytyjskich i rojalistycznych karykatur prasowych z epoki. Napoleon w jego wydaniu to żałosny, zakompleksiony, znerwicowany, amoralny liliput, któremu Józefina w intymnej atmosferze rozkazuje mówić do siebie „bez ciebie nic bym nie osiągnął”, a on to powtarza, posłuszny jak duże dziecko. Jasne, Józefina była wielka, a Napoleon to karzeł, panie Scott, wszyscy w to uwierzą… 

Wspaniale, że reżyser inspirował się obrazami i grafikami z XIX wieku. Stąd zapewne Moskwa, która jest miastem o wielkich, szarych murach, stolicą dziwnego imperium Wschodu, średniowieczną metropolią z kamienia, nad którą gdzieś na tle nieba połyskują złote kopuły cerkwi. Takie idiotyczne i baśniowe wręcz ryciny pojawiały się rzeczywiście w prasie europejskiej w dziewiętnastym stuleciu, ale czy można z nich czerpać wiedzę do scenograficznej oprawy scen pożaru Moskwy?! 

Wracając zaś do Austerlitz. Widzowie filmu Scotta nie dowiedzą się z niego nic o prawdziwym przebiegu bitwy. Zamiast absolutnie fascynującej rozgrywki, która rozegrała się między wzgórzami zajętymi przez Francuzów, a Wzgórzami Prackimi, z których poszedł rosyjski atak na prawe skrzydło wojsk napoleońskich (specjalnie osłabione, jako „przynęta” przez cesarza), widzowie zobaczą „bitwę na zamarzniętym jeziorze”. 

Oto Austriacy i Rosjanie wielką kawalkadą prą do ataku, dając się Bonapartemu zwabić na taflę lodu. Nie zauważają jednak tego, myśląc chyba, że pokryty śniegiem lód to „równina”. Zapewne sztabowcy Kutuzowa oraz oficerowie obu cesarzy, Aleksandra i Franciszka, nie zauważyli na mapach… wielkiego jeziora. Napięcie rośnie, jak w „Gladiatorze”, gdy barbarzyńcy atakują z lasu, a Rzymianie czekają przy balistach, trzymając w dłoniach łuki z zapalonymi strzałami.

Napoleon też każe czekać, czekać… Armaty są schowane pod białymi płachtami. Sprytne – Rosjanie nie zorientują się, że Francuzi mają działa! W odpowiedniej chwili następuje atak z zaskoczenia. A gdy szala zaczyna się chwiać i trzeba ją przeważyć – wtedy można zacząć walić z armat. Ha! Teraz jest moment dla „seryjnego mordercy bitewnego”, teraz jest chwila, w której „Bóg wojny” może się rozkoszować tym, co lubi najbardziej – mordowaniem niewinnych żołnierzy wroga. Zaczyna się długa, widowiskowa scena walenia z armat w skute lodem jezioro. Rosjanie i Austriacy wpadają pod taflę. Kule rozbijają lód. Konie, armaty i żołnierze toną w głębinach spowici krwią… 

Problem polega na tym, że żadnego jeziora między walczącymi stronami w bitwie pod Austerlitz… nie było. Były za to, owszem, położone w południowej części terenu zmagań stawy rybne oraz przecinające je groble. Gdy wszystko już było rozstrzygnięte w ich stronę rzuciły się do ucieczki wojska koalicji i to wtedy Napoleon kazał je ostrzelać z dział. Jak pisze historyk Andrew Roberts: „Ten incydent zaskutkował narodzinami mitu, jakoby po załamaniu się lodu w stawach miały utonąć tysiące Rosjan, chociaż niedawne wykopaliska w osuszonym od dawna Stawie Żatczańskim zakończyły się odnalezieniem zaledwie kilkunastu szkieletów i kilku armat”.

Ocenia się dziś, że w stawach zginęło najprawdopodobniej ok. 200-300 Rosjan. Niektóre szacunki mówią o 2000. Jednak w ogóle nie chodzi o to, ilu Rosjan zginęło w stawach. Chodzi o to, że bitwa nie rozgrywała się na nich. 

O „słońcu Austerlitz” w ogóle zapomnijmy – bo jak miało się pojawić, gdy w filmie nie ma opowiedzianego zasadniczego manewru? Gdy atak dywizji Saint-Hillarie’ego w ogóle nie jest pokazany? Gdy kwestii mgła–słońce w ogóle w filmie nie ma? To o czym mowa? Jak potem zrozumieć nawiązania do Austerlitz (gdzie fortuna przychodzi w sukurs i wspomaga geniusza) i jego „słońca”? 

Widz, idąc nieprzygotowany do kina, nawet nie jest w stanie ocenić, co jest prawdą, a co nie. Bo jak? Zastanawiam się tylko, co zrobią ci biedni turyści, którzy w okolicach czeskiego Brna, gdzie rozgrywała się bitwa pod Austerlitz, zaczną szukać owego wielkiego jeziora. Chyba, niestety, wyparowało… 

Ciekawe, co by było, gdyby Ridley Scott postanowił zrealizować film o Bitwie Warszawskiej, zwanej Cudem Wisły? Być może, zamiast pokazać obronę przedmościa Warszawy oraz manewr znad Wieprza, zdecydowałby się na „swoją wersję”. W niej bolszewicy atakowaliby stolicę Polski na wprost. Piłsudski kazałby ukryć armaty ustawione przy Zamku Królewskim pod wiklinowymi koszami. Bolszewicy weszliby na mosty, żeby po nich przedostać się na drugą stronę. A wtedy nastąpiłby kontratak polski – ostrzał z armat, z dział na Cytadeli i wreszcie detonacja ładunków podłożonych wcześniej na mostach. Przed oczami widza rozegrałby się widowiskowa tragedia bolszewicka: konie spadałyby pod wodę, tonęłyby w nurtach karabiny i kulomioty. A Piłsudski z uśmiechem sadysty kazałby artylerzystom – „odetnijcie im drogę ucieczki na plaże przy Saskiej Kępie, niech toną, niech toną…”. Czemu nie? Też mogłoby być ciekawie i widowiskowo, prawda? A jeśli ktoś by się ośmielił skrytykować, to zawsze można go zgasić prostym – „Byłeś tam? Nie? To się zamknij!”.

Czytelników zainteresowanych przebiegiem bitwy pod Austerlitz, a także filmem Ridleya Scotta odsyłam także do najbliższego numeru tygodnika „Gazeta Polska”, gdzie o obu sprawach piszę szerzej. 

 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Napoleon Bonaparte #Napoleon #Ridley Scott #Tomasz Łysiak

Tomasz Łysiak