Tajemnice sędziego, agenta Łukaszenki » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Karnkowski: Całe kino klaszcze. Agnieszka Holland to nie wyjątek w Europie

W 2021 roku, gdy jeszcze świat mierzył się z pandemiczną codziennością pół-zamknięcia, przez europejskie festiwale filmowe przemknął jedynie film „Niefortunny numerek lub szalone porno” rumuńskiego reżysera Radu Jude. W odróżnieniu od „Zielonej granicy” Agnieszki Holland miałem okazję obejrzeć tę pozycję w całości, w ramach projekcji on-line w ramach formuły na czas zarazy. Nie było to zadanie łatwe.

Kadr z filmu "Niefortunny numerek lub szalone porno"
YouTube/Kino Muza

Po dłuższej scenie zupełnie dosłownej pornografii, następowała ciężka fabuła społeczna i psychologiczna, która wreszcie ustępowała miejsca podanym hasłowo faktom (czy raczej – interpretacjom faktów) z historii i teraźniejszości Rumunii, w tym wskazującym na antysemityzm, ale też brak rozliczenia komunizmu. Jude przedstawiał swój kraj jako duszny, ciemny, nietolerancyjny, pełen chamstwa i agresji, spotykających bohaterów na każdym kroku i na każdym kroku przez większość z nich odwzajemnianych.  Postkomunistyczne, a zarazem po prawosławnemu, konserwatywne piekło na ziemi, dodatkowo przyduszone atmosferą zagrożenia epidemią oraz towarzyszącymi jej nowymi kłótniami i teoriami spiskowymi. 

Rumuni też uderzają w swój kraj i dostają nagrody

Główna oś filmu to historia nauczycielki, której amatorski i przeznaczony tylko na użytek własny film pornograficzny jakimś sposobem wyciekł do sieci i dotarł do rodziców oraz dyrekcji szkoły, którzy teraz planują urządzić nad nieszczęsną kobietą sąd. Przy okazji, acz tylko na marginesie, można zauważyć, ze jej partnera nie spotykają żadne nieprzyjemności, więc i on niczym się nie martwi. Dochodzi wątek feministyczny – i tak dostajemy wszystko, czego liberał się szczerze boi i nienawidzi, zwłaszcza, jeśli żyje na zachodzie Europy lub do tego zachodu aspiruje.

Trudno dziwić się wiec, że „Niefortunny numerek” wzbudził entuzjazm krytyków i, jakże by inaczej, otrzymał w Berlinie nagrodę Złotego Niedźwiedzia. Twórcy z krajów wciąż wobec Zachodu zakompleksionych wiedzą, jak przypodobać się tymże elitom. Tak przeze mnie cenione kino koreańskie, a z nim kilka innych azjatyckich kinematografii produkuje na przykład dziesiątki filmów o tym, w których ludzi skrajnie biednych spotykają same nieszczęścia, wynikające z patriarchalnej opresji i azjatyckiego kastowego systemu społecznego. Filmy te usypiają potem publiczność na światowych festiwalach, dostają jednak nagrody i inspirują naśladowców – i tak w kółko. 

Holland pokazuje to, co zachodni widz chce zobaczyć 

Zachód chce pornografii nędzy i tę pornografię dostaje, może więc w ciepełku trochę się o innych pomartwić i od razu poczuć się lepszym. Czasem zresztą blisko tej konwencji narodzi się prawdziwe arcydzieło, jak słusznie osławiony i doceniony „Parasite”. Nie jest bowiem tak, że tych problemów wspomnianych w produkcjach całkowicie nie ma - problem leży raczej w intencji i wyrachowaniu przynajmniej części twórców. I tu wracamy do Europy, wracamy do Polski.

Poza wszystkimi innymi aspektami „Zielonej granicy” jest i ten, że Holland pokazuje znudzonemu zachodowi dokładnie to, co tenże chce zobaczyć, taką Polskę, jaką ten chce sobie wyobrażać, oglądać, może też odrobinę się bać. Ciemną, rasistowską, pełną przemocy. A całe kino w Warszawie klaszcze, bo też uwielbia czuć się lepsze, bo też tak sobie Polskę wyobraża, choć za niecały kwartał ruszy w nią świętować z rodzicami Boże Narodzenie.

 



Źródło: niezalezna.pl

 

#film #Agnieszka Holland #zielona granica #zachód #kinematografia

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Karnkowski
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo