Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

WHO ignorowała zarzuty molestowania seksualnego. Wśród oskarżonych kolega szefa organizacji

Kiedy jesienią zeszłego roku wybuchł skandal dotyczący molestowania seksualnego, jakiego pracownicy WHO mieli dopuszczać w zmagającym się z Ebolą Kongu, szefostwo tej organizacji twierdziło, że o niczym nie wiedziało. Agencja AP odkryła, że kłamali.

zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne
pixabay.com

Epidemia nie tylko eboli

1 sierpnia 2018 roku ministerstwo zdrowia Demokratycznej Republiki Konga ogłosiło wybuch epidemii Eboli w prowincji Północna Kivu, z przypadkami odkrytymi także w prowincjach Południowa Kivu i Ituri. Później okazało się, że była to druga największa epidemia tej niezwykle groźnej choroby wirusowej. W ciągu dwóch lat jej trwania infekcji uległo 3470 osób, z czego 2280 straciło życie. W radzeniu sobie z tą epidemią mieszkańcom Konga pomagało szereg organizacji międzynarodowych, w tym Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) czy Unicef. Wczesną jesienią zeszłego roku agencja Reutersa ujawniła jednak, że ich pracownicy dopuszczali się molestowania seksualnego na szeroką skalę. Takie oskarżenia wyszły od co najmniej 50 kobiet wobec siedmiu różnych międzynarodowych organizacji pozarządowych, które walczyły z tą epidemią; z tej pięćdziesiątki 30 kobiet oskarżało o molestowanie pracowników WHO. Śledztwo agencji dotyczyło jedynie miasteczka Beni, a nie całego Konga.

W większości to molestowanie polegało na tym, że pracownicy WHO wykorzystywali swoją przewagę ekonomiczną. Organizacja zatrudniała bowiem wiele lokalnych kobiet jako kucharki, sprzątaczki, praczki etc. Podpisywali z nimi krótkoterminowe kontrakty i płacili im od 50 do 100 dolarów miesięcznie, co z punktu widzenia Zachodu jest głodową stawką, ale w Kongo było dwa razy wyższą pensją, niż dostałyby za taką pracę normalnie. Kobiety ujawniły, że pracownicy WHO domagali się od nich seksu w zamian za podpisanie takiego kontraktu, na co wiele z nich godziło się, mając jako alternatywę nędzę i głód. Innym mieli grozić, że jeśli nie pójdą z nimi do łóżka, to zostaną zwolnione z pracy. Część kobiet twierdziła również, że kiedy nie chciały się zgodzić, to były zamykane na klucz w pomieszczeniach, aż zmieniły zdanie.

Wstyd, strach, brak innej opcji

Rozmawiające z dziennikarzami kobiety w większości przyznawały, że nikomu nie zgłaszały tych przypadków, gdyż albo się bały i wstydziły, albo nie wiedziały, do kogo mają się z tym zwrócić. Kiedy sprawa wyszła na jaw, przedstawiciele WHO stwierdzili, że nic nie wiedzieli o zachowaniu swoich pracowników, i obiecali, że wyciągną wobec nich konsekwencje. „Zdrada osób w społecznościach, którym służymy, jest odrażająca” - napisali w oświadczeniu - „Nie tolerujemy takiego zachowania u naszych pracowników, współpracowników i partnerów”. Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus nakazał przeprowadzenie niezależnego śledztwa w tej sprawie, jego wyniki mają być znane w sierpniu. Inne śledztwo, przeprowadzone przez dziennikarzy AP, wykazało jednak, że kiedy wysoko postawiony członek władz WHO dr Michael Ryan mówił wtedy dziennikarzom, że WHO nie wie o tej aferze nic więcej, niż ujawnili, to bezczelnie kłamał.

Jednym z „bohaterów” tamtej afery był kanadyjski lekarz Boubacar Diallo. Kobieta o imieniu Shekinah powiedziała dziennikarzom AP, że Diallo w styczniu 2019 roku zaproponował jej pracę jako pielęgniarka za dwa razy więcej, niż zarabiała dotychczas. W zamian zażądał jednak, aby chodziła z nim do łóżka. Rodzina kobiety była w bardzo trudnej sytuacji finansowej, więc ona zgodziła się na to. Twierdzi, że taką propozycję miało usłyszeć od niego także wiele innych kobiet.

Niby nie wiedzieli, a jednak wiedzieli

Agencja AP dowiedziała się, że władze WHO otrzymały informacje o zachowaniu swojego lekarza z co najmniej trzech różnych niezależnych źródeł, od jednego ze swoich pracowników i od dwóch ekspertów od Eboli pracujących w jego rejonie. Doniesienia o tym, jak wykorzystuje swoją pozycję, trafiły do wysoko postawionego kierownika w WHO doktora Michela Yao. Doktor Yao, który od tamtego czasu został awansowany na dyrektora Departametu Strategicznych, nie miał prawa zwolnić Diallo, ale mógł zawiesić go dyscyplinarnie w pełnieniu obowiązków. Miał ku temu powody – wewnętrzny regulamin WHO zabrania pracownikom angażowania się w „czynności wykorzystywania seksualnego” i „unikanie jakichkolwiek zachowań, które mogą być odebrane jako nadużywanie przywilejów”.

Mimo tego ani on, ani nikt wyżej nie zdecydowali się na podjęcie takiego działania. Na razie nie jest jasne, czy Yao przekazał informacje o zachowaniu Diallo swoim zwierzchnikom, do czego zobowiązuje go wewnętrzna procedura.

Agencja AP donosi, że Diallo miał mieć bliskie związki z Tedrosem i resztą wierchuszki WHO, którymi lubił się publicznie chwalić. W styczniu 2019 w przemówieniu o pracownikach WHO walczących z Ebolą w Beni szef WHO wymienił go z nazwiska, a na oficjalnej stronie WHO opublikowano zdjęcie z wizyty Tedrosa w Kongo w połowie 2019 roku, na którym stoi w towarzystwie Diallo i Yao. Na prywatnym profilu lekarza na Facebooku dziennikarze znaleźli ponad tuzin innych wspólnych zdjęć z Tedrosem.

"Kolesie" na szczycie WHO

22 lutego Yao miał otrzymać e-mail od jednego z liderów drużyn WHO pracujących w Północnej Kivu. W jego treści prosił go o prywatną rozmowę, twierdząc, że chce porozmawiać o zachowaniu lekarza. 

Nie możemy pozwolić na to, żeby ludzie plamili pot i wysiłek osób, które się poświęcają (walce z Ebolą) poprzez niewłaściwe molestowanie seksualne i zastraszanie

- napisał, twierdząc, że poda mu szczegóły podczas rozmowy. 

Yao zgodził się na nią dzień później, ale pracownik, który bojąc się utraty pracy, nie ujawnił swojej tożsamości, twierdzi, że nie tylko odniósł podczas tej rozmowy wrażenie, że jego uwagi są bagatelizowane, ale również był po niej poddany ostracyzmowi z góry. Trzech ekspertów od Eboli, z których dwóch pracowało wtedy dla WHO, powiedziało AP, że podejmowali temat molestowania seksualnego oraz zachowania doktora Diallo w rozmowach z kierownikami.

Twierdzą, że usłyszeli, że kontrola epidemii jest od niego ważniejsza, a dwóch z nich odniosło wrażenie, że Diallo z powodu swojej znajomości z Tedrosem jest „nietykalny”. Pracownicy WHO wyznali AP, że w sprawie jego zachowania rozpoczęło się wewnętrzne śledztwo, ale uznano, że nie ma wystarczających dowodów aby postawić mu zarzuty. Śledczy jednak nie zadali sobie nawet trudu, żeby przesłuchać oskarżające go kobiety. Sam Diallo twierdzi, że stawiane mu zarzuty nie są prawdziwe, a on sam nie pracuje już od połowy zeszłego roku dla WHO, gdyż skończył mu się kontrakt. 

Ziemia za dziecko

Drugim zidentyfikowanym przez AP lekarzem który miał dopuszczać się molestowania, był Jean-Paul Ngandu, obywatel Kongo. Został oskarżony przez jedną z kobiet o to, że ta zaszła z nim w ciąże. Także w jego wypadku informację o tym uzyskał Yao, ale nic z tego nie wynikło, chociaż jego akurat miał prawo zwolnić z pracy. W mailu z 23 kwietnia 2019 kierownik z WHO Mory Keita napisał do Yao, że do hotelu, w którym mieszkali, weszła młoda kobieta z Beni w towarzystwie ciotki i dwóch oficerów policji. Powiedziała im, że jest w ciąży z Ngandu, a ten jej unika. Keita napisał, że Ngandu przyznał, iż był z nią w związku przez dwa tygodnie, ale kobieta stwierdziła, że trwało to półtora miesiąca i zapłacił jej na początku 100 dolarów za spotkanie, czemu ostatecznie nie zaprzeczył. 

Kobiety domagały się, żeby Ngandu opłacił koszty medyczne ciężarnej i kupił jej dziecku ziemię. Keita miał mu doradzić, żeby spróbował się z nimi dogadać, aby uniknąć skandalu, a ten z kolei prosił go, aby nie informował o całej sprawie góry, na co Keita się nie zgodził. Niecały tydzień później lekarz i jego partnerka podpisali przed notariuszem umowę, w której zgodził się płacić jej co miesiąc sto dolarów do dnia porodu, zapewnić jej opiekę zdrowotną i kupić działkę jej dziecku. Wśród podpisanych na tej umowie świadków był między innymi kadrowiec WHO Achile Mboko, który potwierdził AP, że taka umowa faktycznie została podpisana. Wkrótce potem Ngandu kupił za niecałe 3 tysiące dolarów działkę z domem w Beni i przekazał w sierpniu 2019 prawo własności tej kobiecie.

Kryją swoich do końca

W odpowiedzi do AP lekarz stwierdził, że to zdarzenie to jego prywatna sprawa i nie miała żadnego związku z WHO. Zaprzeczył też, że jest ojcem tego dziecka, miał się zgodzić na takie rozwiązanie bo bał się strat wizerunkowych dla siebie i WHO. Dodał, że nie został nigdy ukarany przez WHO i pracował dla tej organizacji do czerwca 2019, kiedy skończył mu się kontrakt. Obecnie stara się o kolejny. AP donosi, że WHO doskonale wiedziała o problemie z molestowaniem seksualnym. Na wewnętrznym spotkaniu w listopadzie zeszłego roku Andreas Mlitzke, dyrektor biura rozpatrującego podobne skargi powiedział, że od dawna podejrzewali, iż może dojść do podobnej sytuacji. Stwierdził również, że takie rzeczy dzieją się zwykle podczas wojny i porównał pracowników WHO do „sił inwazyjnych”. Miał również dodać, że badając podobne sprawy, WHO zwykle stosuje pasywne podejście i nikt nie powinien się spodziewać, że odkryją prawdę o postępowaniu własnych pracowników. 

Na innym wewnętrznym spotkaniu Ryan miał powiedzieć swoim kolegom, że Kongo to nie był odosobniony wypadek.

Nie możecie tego po prostu odłożyć i powiedzieć, że jedna operacja polowa miała bardzo zły przebieg

- miał powiedzieć

„To oddaje także wewnętrzną kulturę. W jakimś sensie to wierzchołek góry lodowej” - mówił. Wewnętrzne maile pokazują, że szefostwo WHO było tym tak zaniepokojone, że w listopadzie 2019 stworzyli strategię mającą zapobiegać takim incydentom i rozpoczęli tajne śledztwa w tej sprawie. Sami pracownicy nie byli jednak przekonani, że to pomoże.

Dr Gaya Gamhewage powiedziała w trakcie dyskusji o tym temacie, że „bezkarność z jaką działamy prowadzi do takich sytuacji” i „szkolenia nie rozwiążą tego problemu”.

 



Źródło: niezalezna.pl, AP

#who #wyciszanie #uciszanie #molestowanie seksualne

Wiktor Młynarz