Jednym z pytań, z jakimi mierzyli się kandydaci się o fotel prezydenta USA nadchodzącej kadencji, była kwestia Antify. Donald Trump stał na stanowisku, że "to radykalna i niebezpieczna grupa". Kandydat Demokratów Joe Biden przyznał, że Antifę postrzega jako "ideę, a nie organizację".
Podczas debaty Trump pytany był o to, czy jest "gotów dziś potępić białych suprematystów". W trakcie zadawania pytania przez prowadzącego debatę Chrisa Wallace'a Trump odparł "sure" (zapewne).
Dodał później, że "jest do tego skłonny".
Ponaglany przez moderatora i Bidena do deklaracji potępiającej białych suprematystów Trump stwierdził, że przemoc "to nie jest problem prawicy, lecz lewicy". Antifę nazwał radykalną i niebezpieczną.
Biden stwierdził z kolei, że Antifa to "idea, a nie organizacja" i powiedział, że mówił tak szef FBI. Zarzucił Trumpowi, że ten "nie chce uspokoić sytuacji", nie próbuje współpracować, natomiast "dolewa oliwy do ognia".
Wtorkowe starcie kandydatów rozpoczęło cykl trzech prezydenckich debat przedwyborczych. Kolejną zaplanowano na 15 października w Miami, a ostatnią na 22 października w Nashville. Ekscytujące opinie publiczną pojedynki transmitowane są przez wszystkie największe amerykańskie stacje telewizyjne. Każdą - według szacunków - obejrzy w domach i barach dziesiątki milionów Amerykanów.
Ponad 70 proc. uprawnionych do głosowania w USA twierdzi, że seria debat nie będzie miała większego wpływu na ich polityczny wybór. Jednocześnie - jak wynika z sondażu dla "Wall Street Journal" - co dziesiąty wyborca nie podjął jeszcze decyzji kogo poprze w tegorocznym wyścigu o Biały Dom. W spolaryzowanym amerykańskim społeczeństwie to właśnie na tej grupie w ostatnim miesiącu kampanii koncentrować się będą oba sztaby.
Biden, który odbywa mniej spotkań z wyborcami niż Trump, z Cleveland zamierza pojechać w kampanijną trasę pociągiem. Po drodze ma zatrzymywać się w zachodnim Ohio i Pensylwanii i rozmawiać z wyborcami, często robotnikami i ich rodzinami.
Oparte w znacznym stopniu na przemyśle Michigan, Wisconsin, Ohio i Pensylwania (stany tzw. pasa rdzy) w 2016 roku opowiedziały się za Trumpem. Utrata znacznej części robotniczego elektoratu uznawana jest za jedną z głównych przyczyn porażki Demokratów w 2016 roku.