Po zamieszkach 6 stycznia ub.r., w trakcie których tłum przeciwników lewicy przypuścił atak na Kapitol, Demokraci otwarcie twierdzili, że chcą pozbawić Donalda Trumpa prawa do startu w kolejnych wyborach. Analiza portalu The Hill pokazała, że nigdy nie zrezygnowali z tego pomysłu, a były prezydent nadal ma wysokie szanse na powrót do Białego Domu.
Pierwsze wezwania do pozbawienia Trumpa władzy pojawiły się z lewej strony tuż po wygranych wyborach, zanim w ogóle zdołał objąć urząd. Po przeprowadzce do Białego Domu najczęściej nawoływali do użycia 25 poprawki do konstytucji, która daje wiceprezydentowi i najważniejszym urzędnikom administracji prawo do stwierdzenia, że prezydent nie jest zdolny do sprawowania urzędu, po czym Kongres mógłby usunąć go ze stanowiska. Kilkukrotnie też próbowali usunąć go za pomocą impeachmentu. Pod koniec 2019 udało im się przedstawić mu zarzuty, ale nie zdobyli wystarczającej ilości głosów w Senacie.
Po zamieszkach na Kapitolu z 6 grudnia 2021 roku (zarzuty w sprawie usłyszało 725 osób, a wyroki otrzymało 71), o które lewica od początku obwiniała Trumpa, spróbowali ponownie. Drugi impeachment był prawnym kuriozum, bowiem głosowanie nad usunięciem go z Białego Domu w Senacie miało miejsce 23 dni po tym, gdy już go opuścił. Demokraci nie ukrywali jednak, że ten impeachment jest im potrzebny aby zabronić mu ustawą startu w kolejnych wyborach. Kiedy ten plan spalił się na panewce zaczęli mówić o użyciu przeciwko niemu 14 poprawki do konstytucji.
Jej sekcja 3 zabrania osobom, które wcześniej przysięgały na wierność konstytucji – taką przysięgę składa w USA każdy urzędnik czy wojskowy – a potem brali udział w insurekcji lub pomagali jej uczestnikom piastowania jakichkolwiek urzędów, cywilnych lub wojskowych, bez wyraźnej zgody Kongresu. Ta poprawka miała na celu odebranie władzy na południu zwolennikom Konfederacji po wojnie secesyjnej, ale zdaniem lewicy dało się ją też zastosować wobec Trumpa.
Takie głosy w ostatnim czasie znacznie przycichły, ale analiza The Hill wykazała, że ponad rok od tamtych zamieszek lewica nadal nie zrezygnowała z tego planu. Laurence Tribe, specjalista od prawa konstytucyjnego ze Szkoły Prawa na Harvardzie powiedział dziennikarzom, że ten pomysł co chwilę pojawia się na nowo. „W tych dniach słyszę, że jest podnoszony z wartą uwagi częstotliwością, zarówno przez komentatorów medialnych, jak i przez członków Kongresu i ich pracowników” - wyznał dodając, że część z nich pytała go o rady jak można to zrobić w praktyce.
Dziennikarze The Hill ustalili, że w ciągu ostatniego roku co najmniej tuzin Demokratów mówił, publicznie lub prywatnie, o użyciu wobec Trumpa i samych uczestników tamtych zamieszek 14 poprawki. Wśród polityków, którzy niedawno rozmawiali o tym z Tribem, miał być kongresman Jamie Raskin, który zasiada w komisji badającej te zamieszki, kongresman Jerry Nadler, przewodniczący bardzo ważnej Komisji Sądowniczej oraz wpływowa kongresman Debbie Wasserman Schultz. Same te nazwiska świadczą, że lewica traktuje te plany bardzo poważnie.
Ich problemem jest jednak to, że ta poprawka nie działa automatycznie i do jej zastosowania potrzebne są dodatkowe kroki ze strony prawodawców. Po wojnie secesyjnej używano jej bardzo rzadko, zwykłymi większościami w obu izbach. Już w 1872 roku prezydent Grant wprowadził amnestię, którą poszerzono po wojnie z Hiszpanią, w której wielu konfederackich generałów dowodziło amerykańskimi wojskami. Ostatecznie amnestia objęła – pośmiertnie – nawet generała Roberta E. Lee i prezydenta Konfederacji Jeffersona Davisa. Od zakończenia Rekonstrukcji użyto jej tylko raz, aby zablokować w 1919 roku wejście do Izby Reprezentantów skazanemu za działalność antypaństwową socjaliście Victorowi Bergerowi – ale odpowiednia ustawa została anulowana przez Sąd Najwyższy w 1921 roku.
Brak jasnej definicji działania sekcji trzeciej oraz słaby precedens prawny sprawiają, że jej użycie przeciwko Trumpowi nie będzie łatwe. Niektórzy specjaliści od konstytucji uważają, że Kongres może jej użyć zwykłą większością, ale zdaniem innych taka próba najprawdopodobniej znowu będzie odrzucona przez Sąd Najwyższy. Ich zdaniem Kongres wcześniej powinien powołać apolityczną komisję, która wcześniej zadecyduje o ewentualnej winie Trumpa albo zlecić to sądowi federalnemu.
Lewicowa organizacja Free Speech For People podeszła do tematu inaczej. Latem wysłali listy do głównych urzędników wyborczych we wszystkich 50 stanach i w Waszyngtonie. Stwierdzili w nich, że w świetle 14 poprawki mają obowiązek uznania Trumpa za niezdolnego do startu, przez co jego nazwisko nie pojawiłoby się w ogóle na kartach wyborczych. Odgrażają się, że jeśli ich ultimatum nie zostanie spełnione, to pójdą z tym do sądu. Zdaniem ekspertów bez oficjalnego stwierdzenia winy Trumpa ich pozwy mają jednak minimalną szansę na powodzenie.
Część lewicy ma nadzieję, że taki argument dadzą im wyniki śledztwa prowadzonego przez komisję badającą zamieszki na Kapitolu. Tę komisję trudno jednak uznać za apolityczną. Została bowiem powołana głosami niemal wyłącznie Demokratów. Republikanie zbojkotowali jej prace po odrzuceniu przez spiker Izby Nancy Pelosi ich kandydatów i twierdzą od początku, że jej prawdziwym celem jest wyłącznie oczernianie prawicy. Jedyni jej republikańscy członkowie, znani z niechęci do Trumpa Liz Cheney i Adam Kinzinger, dołączyli do niej na osobiste zaproszenie Pelosi. Tym samym wyniki jej prac łatwo będzie podważyć w sądzie jako mało wiarygodne.
To dlaczego Demokratom nadal zależy na pozbawieniu Trumpa możliwości startu w wyborach jest zrozumiałe. Joe Biden już teraz jest najmniej popularnym prezydentem USA od końca II Wojny Światowej, a każdy kolejny sondaż jest gorszy od poprzedniego. Wiceprezydent Harris, jego naturalna następczyni, jest jeszcze mniej popularna. Tymczasem te zamieszki, wbrew opinii komentatorów, nie obniżyły popularności Trumpa. Kolejne sondaże pokazują, że gdyby zdecydował się na kolejny start, to bez problemu zdobyłby republikańską nominację i miałby ogromne szanse na powrót do Białego Domu.