PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Amerykańska lewica boi się porażki. Kolejni Demokraci przechodzą na polityczne emerytury

Trzech kolejnych demokratycznych kongresmanów zdecydowało, że nie weźmie udziału w przyszłorocznych wyborach. Zdaniem licznych komentatorów ta fala odejść może świadczyć o tym, że lewicę czeka w niej kompromitująca porażka. 

fot. Office of the President of the United States - https://twitter.com/POTUS/status/1469421376025116676, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=113422641

W USA nie ma limitu kadencji dla kongresmanów ani daty przymusowego przejścia na emeryturę, więc w teorii mogą oni spędzić w Izbie Reprezentantów całe życie, o ile tylko będą wygrywali co dwa lata wybory. Absolutnym rekordzistą jest jak na razie zmarły w 2019 roku Demokrata John Dingell, który reprezentował Michigan przez 59 lat i 21 dni. Z nadal urzędujących kongresmanów najdłużej w Izbie zasiada za to Don Young - Republikanin z Alaski, który jest kongresmanem od niemal 49 lat. 

Czasami jednak kongresmani decydują się na to, że nie wystartują w kolejnych wyborach. Powody tego są różnorodne, od problemów zdrowotnych czy rodzinnych po chęć startu w innych wyborach. Najczęściej jednak taka decyzja jest podejmowana kiedy polityk czuje, że nie wygra, a nieudany start uszczupli jego środki na kampanię i zaszkodzi dalszej karierze, chociaż mało który z nich otwarcie się do tego przyznaje. Zwykle decyzje o wycofaniu się z wyborów są podejmowane pod koniec roku, kjedy kongresmani udają się do domów na przerwę świąteczną. 

W zeszłym tygodniu trójka kolejnych demokratycznych kongresmanów – Stephanie Murphy z Florydy, Lucille Roybal-Allard z Kalifornii oraz Albio Sires z New Jersey – zadeklarowała, że nie podejmie ponownej walki o kadencję. Tym samym liczba demokratycznych kongresmanów, którzy oddają wybory walkowerem, wzrosła w tym sezonie wyborczym już do 23. Z tej liczby aż 15 deklaruje, że nie ma zamiaru starać się o inny urząd. Dla porównania rezygnację z udziału w wyborach zapowiedziało jak na razie 12 Republikanów, z czego pięciu przechodzi na polityczne emerytury.

Przyczyny takiego exodusu lewicowych polityków są jasne. Przyszłoroczne wybory do Kongresu zapowiadają się bowiem wyjątkowo ciężko dla lewicy. Wybory przypadające w połowie kadencji prezydenta są zwykle trudne dla jego partii, zwłaszcza gdy jest on mało popularny – a popularność Bidena jest rekordowo niska i nadal maleje. Analiza wyników poprzednich wyborów pokazuje, że taka partia traci w nich przeciętnie po ok. 25 miejsc, a Republikanom w przyszłym roku wystarczy zdobycie pięciu aby odzyskać większość. 

Na niekorzyść Demokratów działa też fakt, że w zeszłym roku odbył się mający miejsce co dekadę spis powszechny. Liczba reprezentantów danego stanu w Izbie jest zależna od jego populacji, która jest badana przez ten spis. Trwający od kilku lat odpływ ludności ze stanów rządzonych przez lewicę do tych, którymi rządzi prawica sprawił, że wiele lewicowych stanów, jak chociażby Nowy Jork, straciła miejsca w Izbie, a zyskały je prawicowe stany jak Floryda czy Północna Karolina. Miejsce straciła też po raz pierwszy w swojej historii Kalifornia, a Teksas zyskał aż dwa. Co więcej po każdym spisie na nowo wyznaczane są także okręgi wyborcze i rządząca w danym stanie partia zwykle wyznacza je tak, żeby działały na jej korzyść. A Republikanie kontrolują więcej stanów niż Demokraci.

Oprócz tych obiektywnych trudności Demokraci będą musieli się również zmierzyć z tym jak wyglądała ich władza w 2021. Popularność Bidena od miesięcy nieprzerwanie spada i według najnowszego sondażu Civiqs zaledwie 36 proc. Amerykanów uważa, że dobrze sobie radzi na stanowisku. Co więcej jego prezydentura łączyła się z niemal ciągłymi kryzysami, od kryzysu imigracyjnego i kolejnego ataku pandemii po kompromitację w Afganistanie. USA zmaga się też z postpandemicznym kryzysem gospodarczym i największą od 40 lat inflacją, a także z rosnącą falą przestępczości. Na niekorzyść Demokratów działa również to, że pomimo posiadania większości w obu izbach Kongresu i prezydenta w Białym Domu jak na razie nie udało się im wcielić w życie większości punktów ich programu. 

Zdaniem wielu komentatorów dezercje Demokratów to kolejny już prognostyk tego, że w przyszłym roku czeka ich ogromna porażka. Zwracają uwagę, że w 2018 roku, kiedy podobną porażkę zaliczyli Republikanie, sytuacja była podobna: na emeryturę od Izby zdecydowało się wtedy 23 Republikanów i zaledwie 10 Demokratów. Sami Republikanie otwarcie już mówią o czerwonej fali – w USA czerwień to kolor prawicy – i deklarują, że oprócz Izby liczą też na większość w Senacie. Tam wystarczy im zdobycie jednego miejsca więcej, a nawet najbardziej optymistyczni Demokraci przyznają, że mają na to spore szanse. 

Demokratyczny Kongresowy Komitet Wyborczy (DCCC), który odpowiada m.in. za reelekcję lewicowych kongresmanów, nadal jednak robi dobrą minę do złej gry. Jego rzecznik prasowy Chris Taylor powiedział telewizji Fox News, że demokratyczni kongresmani wejdą w przyszłoroczny sezon wyborczy z rekordowymi kwotami od sponsorów, dobrze zorganizowaną siatką działaczy i wolontariuszy oraz „popularnym wśród wyborców programem”, którego celem jest odbudowanie gospodarki po pandemii. Jego zdaniem to wystarczy aby lewica utrzymała się przy władzy. 
 

 



Źródło: Fox News, niezalezna.pl

Wiktor Młynarz