Ekonomiści ostrzegają, że tegoroczny sezon świąteczny może w USA stać pod znakiem pustych półek w sklepach i gigantycznych problemów z podażą. Administracja Bidena i szereg amerykańskich korporacji już zapowiedziały, że postarają się do tego nie dopuścić – ale to może nie wystarczyć.
Sezon świąteczny jest zwykle niecierpliwie wyczekiwany przez handlowców. W tym roku jednak patrzą w niedaleką przyszłość z dużym zaniepokojeniem. Boją się problemów w związku z kryzysem globalnych i lokalnych łańcuchów dostaw. Problem jest poważny i dotyczy całego świata. Pandemia i wprowadzone w ramach walki z nią lockdowny, kwarantanny itp. miały bowiem bardzo negatywny wpływ na branżę transportową i znacznie zwiększyły koszty dostaw. Jakiś czas temu grupa największych organizacji zrzeszających firmy z branży transportowej ostrzegła, że jeśli nie nastąpi skoordynowana odpowiedź na ich problemy, to łańcuchy dostaw mogą w każdej chwili się zerwać.
W USA dochodzi do tego kryzys na rynku pracy, który paradoksalnie zaostrzyło to, że pandemia była lżejsza, niż się początkowo obawiano. Wiele firm nastawiając się na długotrwałe straty i walkę o przetrwanie znacząco zredukowała zatrudnienie. Obawy były uzasadnione, bo mało kto, łącznie z ekspertami, spodziewał się szczepionki na COVID-19 w mniej niż rok – poprzedni rekord wynosił aż 4 lata. Teraz jednak wiele firm alarmuje, że chce wrócić do przedpandemicznych poziomów zatrudnienia, ale po prostu nie może znaleźć pracowników.
Amerykańscy przedsiębiorcy obwiniają za to bezprecedensowo wielką pomoc publiczną w ramach tarcz antykryzysowych. Ich zdaniem szczególnie szkodliwe były federalne dopłaty do zasiłków dla bezrobotnych. W ich ramach bezrobotni otrzymywali dodatkowe 300 dolarów tygodniowo oprócz zasiłków stanowych. Zdaniem sektora prywatnego sprawiło to, że wielu z nich nie chciało wrócić do pracy chociaż mieli taką możliwość, bo na bezrobociu dostawali niewiele mniej lub nawet więcej pieniędzy niż w pracy. Ten program zakończył się 6 września, ale będzie potrzebny czas żeby sytuacja się unormowała. Część prawicowych stanów, jak np. Floryda, zrezygnowała z tych dodatkowych zasiłków wcześniej i ekonomiści zauważają, że w nich kryzys na rynku zatrudnienia nie jest aż tak poważny. Łącznie szacuje się, że obecnie w całym USA jest ok. 10 milionów wolnych miejsc pracy.
To i inne czynniki, jak kryzys na rynku układów scalonych czy rosnące ceny energii, mogą sprawić, że kiedy Amerykanie ruszą do sklepów w okresie świątecznym, po prostu nie będą mieli czego kupować. Sytuacja jest o tyle poważna, że po przyćmionych przez pandemię zeszłorocznych świętach wielu konsumentów chce wrócić do normalnych nawyków. „Popyt istnieje” - zauważył Joe Bruselas, główny ekonomista w zajmującej się doradztwem podatkowym firmie RSM. „Są blisko dwa miliardy dolarów na kontach gospodarstw domowych, amerykański konsument opływa w forsę i jest gotowy do powrotu do tego, co nazwalibyśmy normalną konsumpcją”.
Administracja Bidena zapewnia, że zrobi wszystko aby nie dopuścić do takiej sytuacji. W środę Biały Dom ogłosił, że firmy kurierskie UPS i FedEx oraz największa amerykańska sieć supermarketów Wallmart będą pracować przez 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu. W tryb 24/7 przejdzie również port w Los Angeles, a port w Long Beach zrobił to już w zeszłym miesiącu. Dodał też, że supermarkety Target i Home Depot oraz koreański producent elektroniki Samsung, który ma w Teksasie fabrykę układów scalonych, obiecały mu przedłużenie czasu pracy.
Biden ujawnił to po spotkaniu w Białym Domu, w którym wzięli udział przedstawiciele amerykańskiego biznesu, stowarzyszeń branżowych i związków zawodowych. Powiedział, że to ważny pierwszy krok, ale reszta sektora prywatnego musi dołączyć jeśli chcą uniknąć kryzysu.
Wszystkie te towary same się nie przetransportują. Aby pozytywny wpływ był odczuwalny w całym kraju i waszych domach, potrzebujemy aby najwięksi sprzedawcy, którzy zamówili towary, i sektor transportowy który zabiera je ze statków do fabryk i sklepów, także zwiększyły wysiłki
- podkreślił.
Biden podziękował szczególnie przedstawicielom związków zawodowych. Komentatorzy uważają jednak, że w ich wypadku bardziej opłacalne może być jednak przeszkadzanie w rozwiązaniu problemu. W sytuacji braku odpowiedniej liczby pracowników ewentualny protest byłby dla większości firm koszmarem, co dałoby im niezwykle silną pozycję negocjacyjną i pozwoliłoby im powstrzymać odpływ członków. Jak informuje GPC już teraz, w ostatnich dniach, ok. 100 tysięcy związkowców poparło rozpoczęcie przez nich protestów. Zapowiedziały je już związki reprezentujące lekarzy i pielęgniarki, pracowników produkującej sprzęt rolniczy firmy John Deere – dla której będzie to pierwszy protest od 30 lat – czy związki zrzeszające kamerzystów, dźwiękowców i innych przedstawicieli branży filmowej. A to może być dopiero początek.
Spora część przedstawicieli sektora prywatnego uważa, że administracja Bidena i Kongres mogłyby zrobić więcej aby im pomóc. Chcieliby na przykład, żeby rząd sfinansował szkolenia zawodowe dla np. kierowców ciężarówek. Chcą również przyznawania większej ilości tymczasowych wiz dla imigrantów o poszukiwanych zawodach. Pojawiły się nawet pomysły aby wzorem Wielkiej Brytanii aktywować Gwardię Narodową i np. posadzić jej żołnierzy za kierownicami ciężarówek. Niektórzy postulują również otwarcie portów Marynarki Wojennej dla statków handlowych.
Wielu ekonomistów uważa też, że działania administracji Bidena i Kongresu, te już zapowiedziane i te które mogą podjąć, co najwyżej poprawią nieco sytuację ale nie rozwiążą problemu, zwłaszcza w tak krótkiej perspektywie czasowej. Zauważają, że problem jest globalny i rząd USA nie może nic poradzić na sytuację w np. chińskich portach, chociaż ta ma równie duży wpływ na zaopatrzenie amerykańskich sklepów jak sytuacja w porcie w Los Angeles. Ich zdaniem jeśli amerykańscy konsumenci nie chcą znaleźć się w sytuacji, w której nie zdążą np. kupić bliskim prezentów, to powinni już teraz się tym zająć – i pogodzić się, że wydadzą na to więcej pieniędzy niż w zeszłych latach.