Witold Newelicz to reporter Strefy Wolnego Słowa. Udał się na Ukrainę, by relacjonować to, co obecnie dzieje się w kraju, który jest ofiarą bestialskiej, rosyjskiej napaści. Odwiedził już m.in. pokaleczony Charków, czy zobojętnioną Konstantinowkę. W rozmowie z Niezalezna.pl mówi, co zobaczył i usłyszał od miejscowych mieszkańców oraz jakie plany ma na kolejne dni.
Pierwszym celem podróży naszego reportera na Ukrainę było odwiedzenie okolic Charkowa. Odwiedzając miejsce, które było na styku północnej linii obrony, stwierdził, że niewiele budynków nadaje się do zamieszkania. Jednak nawet w takim miejscu znaleźli się ludzie, którzy zdecydowali się powrócić do domów i zabezpieczyć dobytek.
- Spotkałem człowieka, który w swoim własnym mieszkaniu, jakie zostało zamienione na punkt mocnej obrony, przez kilka dni przebywał z żołnierzami, gotował im - mówi Witold Newelicz w rozmowie z Niezalezna.pl. - Było na to osiedle kilka nalotów, cały czas spadały rakiety. Przygnębiające wrażenie na tę chwilę to sprawia.
Jak zaznacza Newelicz, Charków też bardzo mocno doświadczył trudów wojny. - Tam praktycznie co dwa dni spada jakiś pocisk, rakieta, niekiedy samolot coś zrzuci - mówi, dodając:
Dzień przed tym, zanim tam przybyliśmy, zbombardowano kompleks gmachu uniwersytetu administracji państwowej. To miasto wygląda na bardzo pokaleczone. Bardzo wiele szkół jest zniszczonych. Policjanci nam powiedzieli, że 10 szkół zostało zbombardowanych. Około 10 tysięcy dzieciaków nie będzie miało gdzie iść do szkoły.
Rosjanie celowo bombardują miejsca użyteczności publicznej. Trudno się spodziewać, że celem ich ataków są obiekty wojskowe, gdyż w centrum miasta takich obiektów po prostu nie ma.
Nasz reporter zaznacza, że na Donbasie pozostało niewiele ludzi, a ci, którzy zostali, są "zobojętnieni".
- W Konstantinowce, gdzie kilka godzin przed naszym przybyciem zbombardowano szkołę, miejscowi zapytani na przystanku, gdzie jest ta szkoła zbombardowana, odpowiedzieli nam, że wszystkie szkoły są już zbombardowane
- relacjonuje Newelicz.
- W Czernihowie wczoraj widzieliśmy miejsce, gdzie przed apteką, gdzie wydawano pomoc humanitarną, nastąpił nalot. To był drugi z kolei nalot w to samo miejsce, poprzedni miał miejsce dwa tygodnie wcześniej
- kontynuuje.
Nasz reporter był też w miejscu, gdzie w szkole przetrzymywano 360 osób przez 30 dni. - Groza i przerażenie wzbudza sam widok tych piwnic, w których tych ludzi trzymano. Człowiek, który spędził tam równy miesiąc z tymi osobami, tam przetrzymywanymi, wskazał nam miejsce, malutki taborecik, na którym przesiedział miesiąc. Opowiedział o tych, którzy stracili życie, bo nie oddali zegarka bądź telefonu komórkowego. Na moje ostatnie pytanie, jak byli traktowani, odpowiedział: "jak zwierzęta". Był bardzo poruszony, musiało go to mocno wzruszać.
Opowiedział o sytuacji, gdzie rosyjscy żołnierze przynosili dzieciom granaty do zabawy. Albo pozwalali przeładować kałasznikowa.
Czy znęcali się tylko nad ludźmi powiązanymi z wojskiem? - pytamy. Nasz reporter zaprzecza. - Tych, którzy byli powiązani z wojskiem, rozstrzeliwali natychmiast tylko dlatego, że posiadali elementy umundurowania czy nieodpowiedni tatuaż.
Rosjanie, wycofując się z okupowanych terenów, często dokonywali zaminowania terenu. Jak wskazuje Newelicz, robili to, kiedy tylko mieli czas. Nawet w dziurach w asfalcie potrafili ukryć miny, mające być pułapkami na ludność cywilną.
Nasz reporter spytał jedną z napotkanych osób, jak się żyje na Ukrainie zwykłym ludziom. - On powiedział, że to takie więzienie pod gołym niebem. To oddaje całą istotę - mówi Witold Newelicz. Przed nim jeszcze wiele podróży po Ukrainie.
- Jutro chciałem odwiedzić Buczę. Chciałbym porozmawiać z ludźmi w miejscu, gdzie Rosjanie dokonywali zbrodni. We wtorek mam spotkanie z kadrą Legionu Międzynarodowego. Nie spotkałem jeszcze Polaków walczących na Ukrainie, ale jestem na dobrej drodze, żeby ich spotkać. To mnie najbardziej interesuje - kończy.