Czy jest ktoś, kogo ukraińskie władze ostatnio nie zdenerwowały? Polacy, Amerykanie, Brytyjczycy, Rumuni, Szwedzi. Zamiast o waleczności Ukraińców zaczyna się mówić o ich, delikatnie to ujmując, bezceremonialności. Na pewno można powiedzieć o rosnącej nerwowości. Kontrofensywa nie idzie tak, jakby tego od armii ukraińskiej oczekiwali ukraińskie społeczeństwo i partnerzy Ukrainy. Co gorsza, Rosja, choć wyraźnie osłabiona, wciąż jest bardzo groźna. Jeśli się do tego doda neutralny stosunek do rosyjskiej agresji na Ukrainę ze strony krajów Trzeciego Świata, to rysuje się nam niezbyt pewny obraz sytuacji, w której znalazł się Kijów - pisze Bartosz Bartczak w Gazecie Polskiej Codziennie.
Choć Ukraińcy dają z siebie wszystko i okazują się skuteczni, to nie ustrzegli się błędów. I te błędy dzisiaj negatywnie procentują. A władze naszego sąsiada nie bardzo wiedzą, jak z tych błędów wyjść.
Pierwszym błędem, jaki popełnili Ukraińcy, było zlekceważenie Donalda Trumpa. Kiedy zaczynał się konflikt, wszyscy mówili o bohaterstwie Ukraińców i współczuli im sytuacji, w której się znaleźli. W takich okolicznościach utyskiwanie byłego prezydenta USA na „miliony wydawane na wojnę” były odbierane z niesmakiem.
Ale ziarno zostało zasiane. Dziś debata o skali pomocy dla Kijowa jest jedną z ważniejszych debat za oceanem. I niestety, hasła o ograniczeniu wsparcia dla Ukrainy stają się popularne wśród republikańskich wyborców. Taka sytuacja powoduje, że i rządzący demokraci muszą brać pod uwagę głosy antyukraińskie. I zaczynają oni dozować pomoc płynącą nad Dniepr. Można oczywiście narzekać na Trumpa i zarzucać mu populistyczne zagrywki pod wyborców i krótkowzroczność strategiczną, ale nie zmienia to faktu, że jego działania stawiają Kijów w mocno niekorzystnym położeniu.
Hasła Trumpa bowiem padają na podatny grunt. W Ameryce istnieje silne przekonanie, że trzeba przestać zajmować się problemami świata, a bardziej skupić na problemach zewnętrznych. Ukraińcy zupełnie zignorowali istnienie takich postaw za oceanem, licząc na to, że „solidarność demokratów” będzie silniejsza. Nie wzięli oni jednak pod uwagę, że postawy liberalno-demokratyczne słabną na całym Zachodzie, a w Ameryce w szczególności. Nie stworzyli żadnego przekazu dla prawicy, nie tylko amerykańskiej, ale i europejskiej. I w tą zapomnianą niszę weszli ze swoim przekazem Rosjanie. Ale zamiast odrobić tę lekcję, władze Ukrainy idą w zaparte, szukając wsparcia w Niemczech, wciąż kojarzonych z liberalizmem. Zamiast więc znaleźć sposób, aby amerykańska prawica zobaczyła w Ukrainie nowy Izrael, a w Putinie nowego Hitlera, dogadują się z Berlinem, który kilka razy Ukraińców już zdradził.
Przykucie się do idei liberalnych na Ukrainie połączyło się z przykuciem do Zachodu. Ukraina reklamowała się jako obrońca Zachodu przed wschodnią autokracją. Niestety dla Kijowa taka narracja nie zadziałała. Okazało się, że Zachód niekoniecznie chce „obrony Zachodu”, a światowe Południe tylko zostało zniechęcone do Ukrainy. Okazało się, że Zachód w ogóle znalazł się w odwrocie, nie tylko na całym niezachodnim świecie, ale i w Ameryce, i Europie. Można powiedzieć, że Ukraina została z miłością do Zachodu jak Himilsbach z angielskim. Nasi sąsiedzi źle położyli akcenty, mówiąc o swojej walce. Zamiast mówić o walce młodego kraju z kolonialnym imperializmem, co byłoby zrozumiane od Ameryki Łacińskiej, przez Europę Środkową i Afrykę, aż po całą Azję, ci mówili o walce zachodniej demokracji ze wschodnim autorytaryzmem.
A przecież to nie mityczna „jedność Zachodu” zaważyła na pierwszych miesiącach wojny. To raczej determinacja krajów dzielących z Ukrainą interesy, przede wszystkim Polski i USA, zdecydowała o pierwszych sukcesach Kijowa. Ukraińskie władze uwierzyły jednak w mit „przynależności do Zachodu” i postawiły wszystko na wejście do NATO i UE. W przypadku paktu nadzieje zostały szybko rozwiane. W przypadku UE są one mgliste i połączone z polityczną grą Berlina. Pierwsze jednak chyba zderzenie Ukrainy z realną „jednością” Zachodu pojawiło się w momencie dyskusji o handlu zbożem. Polska i inne kraje frontowe zabezpieczyły swoje interesy bez oglądania się na Francję i Niemcy. Ukrainie nie pomogła brutalna retoryka. Prezydent Ukrainy stracił dużo sympatii w naszym kraju, nie otrzymując nic w zamian. Tak więc wątpliwości na temat Kijowa zaczęły pojawiać się w Warszawie i Waszyngtonie, u kluczowych sojuszników. A wszystko przez błędy polityczne.
Co mogła zrobić Ukraina zamiast przyjęcia głupiej roli „przedmurza zachodniego liberalizmu”? Ano mogła (i wciąż może) ustawić się w zupełnie innej roli. Roli przeciwnika imperializmu. Nie imperializmu po prostu rosyjskiego; nie imperializmu wschodniego, autokratycznego; ale po prostu imperializmu. Roli tego, który powie głośno: „Nie, nie ma państw, które mają większe prawa niż inne”. W zasadzie tak też prezentowała się Ukraina na początku konfliktu, dopóki ktoś nie postanowił przedstawiać go jako starcia Wschodu z Zachodem. Czy były to ukraińskie władze, myślące kategoriami lat 90., czy zachodni liberałowie, pragnący jeszcze raz tchnąć ducha w swoje umierające ideały, trudno powiedzieć. Ale zwykli Ukraińcy, przelewający krew za ojczyznę (a nie za Zachód czy liberalizm), tylko na tym tracą. Tracą sympatię świata i szanse na większe wsparcie.
W tym momencie do akcji powinna wkroczyć Polska. Nasz kraj, paradoksalnie, zyskał wizerunkowo na ostatnich konfliktach. Przyjęcie i zagospodarowanie milionów ukraińskich uchodźców (większość Ukraińców w Polsce pracuje) połączone ze wciąż twardą postawą wobec ludzkiej fali afrykańsko-bliskowschodniej buduje obraz Polski jako kraju poważnego w kwestiach migracji. Podobnie jest w kwestii gospodarki czy armii. Ataki Zełenskiego na Polskę tylko podbudowują naszą pozycję jako kraju, który pierwszy pomógł Ukrainie, której to władze nie okazują mu należnej wdzięczności. Niepowodzenia kontrofensywy ukraińskiej, a przede wszystkim złość na fatalną strategię wizerunkową, mogą zwrócić oczy zwykłych Ukraińców w kierunku nowych ludzi. I tu pojawia się olbrzymia szansa dla Polski. Nasz kraj, mając naprawdę realną sympatię wschodnich sąsiadów i sporą diasporę ukraińską u siebie, mógłby sam promować nowych ludzi nad Dnieprem, aby odepchnąć od władzy w Kijowie polityków proniemieckich.
W relacjach z Ukrainą musimy pamiętać, że to my jesteśmy w lepszej pozycji. Rosyjska armia straciła swój potencjał na długie lata. Sojusz Niemiec i Rosji został zrujnowany, miejmy nadzieję, że na jak najdłużej. Nasza postawa w różnych kwestiach buduje nam szacunek na świecie. Dla Warszawy to Kijów wciąż jest petentem. To znad Wisły nad Dniepr idą pierwsze inwestycje. To znad Wisły nad Dniepr wyjadą czołgi, jeśli Ukraina będzie kiedyś naprawdę gotowa do odzyskania Krymu i Donbasu.
I to nad Wisłą, nie Dnieprem, będą zapadać decyzje o przyszłości regionu. Polska może więc sobie pozwolić na puszczenie mimo uszu komentarzy Zełenskiego. Przecież Zełenskiego w Kijowie może kiedyś nie być. Natomiast w Kijowie, we Lwowie, w Charkowie, Odessie, a nawet w Doniecku będą ludzie, którzy chcą Warszawy nad Dnieprem. Nie pełnego brudu i gangów Berlina, nie pełnego narkomanów i bezdomnych Nowego Jorku, ale właśnie Warszawy. I oni będą chcieli współpracować z Polską. Trzeba im tylko dać taką możliwość.
Jeśli szukasz sprawdzonych informacji z kraju i ze świata, ciekawej publicystyki, interesujących wywiadów oraz przeglądu najważniejszych wydarzeń kulturalnych to czwartkowe wydanie dziennika #GazetaPolskaCodziennie jest właśnie dla Ciebie! Czytaj na » https://t.co/1HYRtWiDJA pic.twitter.com/VDaeXKaAaB
— GP Codziennie (@GPCodziennie) October 4, 2023